Wojna w kanale. W podziemiach powstania warszawskiego

Dla powstańców kanały były jedynymi drogami, którymi mogli się w miarę bezpiecznie poruszać /Laski Diffusion /East News
Reklama

Zejścia do kanału bali się wszyscy. Polacy nie mieli wyboru, znajdywali w sobie odwagę. Niemcy nie odważyli się na to nigdy. Jak wyglądały przejścia przez kanały?

Ukrywali się w nich Żydzi po likwidacji getta. Łączniczki AK przeciskały się niosąc meldunki. Grupy szturmowe dzięki nim zyskiwały przewagę zaskoczenia. Gdy Powstanie upadło, kanały stały się dla walczącej Warszawy ostatnią drogą ucieczki. Dla wielu - miejscem wiecznego spoczynku.

Niemcy przy włazach zakładali pułapki z granatami i wrzucali je do środka. Blokowali studzienki. Zabijali wycieńczonych podziemną wędrówką powstańców i cywilnych uciekinierów. Nie tylko walka w tunelach była niebezpieczna. Niebezpieczne było samo poruszanie się po nich.

W drugiej połowie sierpnia 1944 roku z Kampinosu na pomoc Warszawie wyruszył 700-osobowy batalion. Jak pisze Sebastian Pawlina w książce "Wojna w kanałach":

Kiedy znaleźli się już na Żoliborzu, natychmiast przystąpiono do realiz acji planu, który miał uratować jeśli nie Warszawę, to chociaż Stare Miasto. Pomysł był banalnie prosty - uderzyć na niemieckie pozycje na Dworcu Gdańskim i otworzyć korytarz łączący Stare Miasto z Żoliborzem. Do pokonania mieli zaledwie kilkaset metrów. Wydawało się, że szansa powodzenia jest spora.

Reklama

Zupełnie inne było jednak podejście do sprawy 'Okonia' i 'Wachnowskiego'. Kotowski sugerował wręcz swojemu zwierzchnikowi, o czym pisze znakomity historyk Powstania Warszawskiego Grzegorz Jasiński, aby potencjalny sukces wykorzystać do ewakuowania Starówki. Pomysł jednak nie znalazł zrozumienia. Stare Miasto miało bronić się, a do tego potrzebowało wsparcia ze strony Żoliborza i Kampinosu. Zaczęto więc szykować uderzenie. Zgodnie z przewidywaniami miało ono nastąpić w nocy z 20/21 sierpnia. (...)

Żeby uderzenie miało szansę powodzenia, musiało zostać zaplanowane i zrealizowane w najdrobniejszych szczegółach. Główny wysiłek tej nocy miały wykonać oddziały atakujące od strony Żoliborza. Ze Starego Miasta miało natomiast ruszyć uderzenie odciążające. Ich współdziałanie było kluczowe. Chwila zwłoki, brak koordynacji mogły mieć katastrofalne następstwa.

Zdając sobie z tego sprawę, Niedzielski zdecydował się dostarczyć meldunek z planem do "Wachnowskiego", prosząc o ewentualne poprawki. Z uwagi na nieustanne problemy z komunikacją radiową musiał jednak znaleźć kogoś, kto pójdzie na Stare Miasto. Zgłosił się, co już nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, 'Agaton'. (...)

'Agaton' wyglądał komicznie. ‘Biała furażerka na głowie, kolorowy szlafrok przewiązany w pasie, podkasane spodnie smokingowe i sfatygowane lakierki na bosych nogach, obowiązane sznurkiem - nie były strojem ani eleganckim, ani przydatnym na barykadzie’. Idąc tak ubranym, przyciągał wzrok ludzi. Z szoku na jego widok nie mógł wyjść żołnierz na barykadzie. Tym bardziej kiedy poproszono go, aby rozebrał część swojej zasłony, tak żeby patrol mógł przejść i wejść do kanału.

Dla strażnika jednak okazało się to nie do zaakceptowania. To była jego barykada i nikomu nie wolno jej było tknąć. A tym bardziej rozbierać. Dopiero interwencja wyższego oficera załagodziła sprawę. Przeszli. Jeszcze tylko szybki bieg do włazu i już zaczęli się wsuwać w ciemność oraz smród. Po latach napisze: 'Trzeba zsunąć się w dół, nie stracić równowagi z wyładowanym plecakiem i zejść do kanału. Pistolet, zapasowe magazynki i latarkę mam w chlebaku zawieszonym na szyi, możliwie wysoko, by nie zamokły. W plecakach niesiemy granaty dla Starówki'.

Kiedy znaleźli się już na dole, z gęstym błotem po pas, zostawili przy studzience zapaloną lampę naftową. Sami nie mogli jej zabrać, pod niemieckimi pozycjami stanowiłaby dla nich jedynie zagrożenie, a tak mieli nadzieję, że ktoś idący ze Starówki zobaczy ją i będzie wiedział, 'że to już'.

Warunki panujące na dole nie należały do najgorszych. Musieli co prawda radzić sobie ze smrodem, wyciskającym łzy z oczu i dławiącym oddech, ale mogli iść wyprostowani. Wysoki owalny tunel dawał im sporą swobodę ruchów. Ale nawet pomimo tego idąc, dla zachowania bezpieczeństwa, mogli jedynie powoli przesuwać nogi, bez wyjmowania ich z kleistej mazi. W przeciwnym wypadku błoto chlupotało - a w zamkniętych korytarzach każdy odgłos rozchodził się zwielokrotniony.

Tak samo nie wolno im było dotykać ścian, 'bo są chropowate i kaleczą ręce. A każde, nawet drobne zadraśnięcie paskudzi się i nie chce się goić'. Poruszali się więc powoli, ucząc się krok po kroku, jak należy stawiać stopy, czego unikać. A dno było przecież pełne najróżniejszych przedmiotów. To jeszcze nie ten moment, kiedy kanały będą zawalone plecakami, kocami, bronią, a przede wszystkim ciałami martwych i tych, którzy jeszcze walczą, choć życie z nich uchodzi, ale same kamienie i szkło wystarczyły, aby przejście uczynić wyczerpującym.

Szli, jeden za drugim. Najpierw pod polskimi pozycjami, potem już pod niemieckimi. Mijali pootwierane włazy, przez które wpadało światło. Żeby nie zostać zauważonymi i nie ściągnąć sobie na głowę granatów, unikali go. Przechodzili bokiem, w ciszy. Idąc obok jednej ze studzienek, ‘Agaton’ na szczeblach prowadzących do góry zobaczył ślady zaschniętego błota.

Ktoś wychodził tutaj na powierzchnię. Czy mogło to być to samo miejsce, w którym swój koszmar postanowiła zakończyć grupa 'Okonia'?

Możemy jedynie zgadywać, wyobrażać sobie. Dowodów nie ma i nie będzie. Idźmy więc dalej z Jankowskim i spółką. Bo oto doszli do miejsca, gdzie łączą się dwa kanały. Do tego samego miejsca, gdzie utonęła 'Krystyna', a 'Czarna' ledwo się uratowała. I tak samo jak wtedy, tak i teraz, zanim zobaczyli to miejsce, usłyszeli je. A dokładniej potężny, narastający huk pędzącej masy wody, zmuszający ich do porozumiewania się krzykiem. Kilka metrów dalej znajdował się otwarty właz - główne stanowisko Niemców na tej trasie. (...)

Pierwszy ruszył przewodnik. 'Jego sylwetka przede mną wypełnia oświetlony zarys kanału. Teraz się zatrzyma, zmieni pozycję, usiądzie i zsunie się do burzowca. Poczekam chwilę, potem ja'. Ale zanim Jankowski zdążył przygotować się, kanalarz już wracał, krzycząc jednocześnie:

− Lina przerwana! Nie przejdziemy!"

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy