Zabić prezydenta. Brawurowa akcja północnokoreańskich komandosów

18 stycznia 1968 roku z Pjongjangu wyruszyła grupa 31 północnokoreańskich komandosów. Trzy dni później przekroczyli granicę. Żołnierze, przebrani w mundury południowokoreańskiej 26. Dywizji Piechoty, wyposażeni w amerykańską broń i odpowiednie dokumenty, wycieli dziurę w nowo postawionym ogrodzeniu. Nie wiedzieli jednak, dokąd mają się dalej kierować. Znali jedynie cel misji - zabić prezydenta Korei Południowej Parka Chung-hee.

Park Chung-hee jako generał armii koreańskiej tuż po przejęciu władzy
Park Chung-hee jako generał armii koreańskiej tuż po przejęciu władzyWikimedia

Rozpoczynając tego typu akcję, dobrze jest wiedzieć, jak dojść do celu. Komandosi musieli znaleźć prezydenta, a ten zazwyczaj przebywa w stolicy. W związku z tym żołnierze schwytali kilku drwali i przez pięć godzin wypytywali ich o drogę do Seulu oraz lokalizację punktów kontrolnych. Na pytanie, kim są, odpowiedzieli, że są grupą, która zjednoczy ten kraj. Jak widać byli dobrze indoktrynowani - wódz mógł być z nich dumny.

Finalnie wypuścili mężczyzn pod groźbą śmierci w razie poinformowania kogokolwiek o spotkaniu. Mimo to drwale powiadomili policję. Funkcjonariusze uznali jednak ich opowieść za nieprawdopodobną i dla świętego spokoju wysłali pojedynczy patrol. W tym czasie północnokoreańscy żołnierze zmierzali już w stronę stolicy Korei Południowej.

Żołnierze ochrony Błękitnego Domu po zakończonych walkach
Żołnierze ochrony Błękitnego Domu po zakończonych walkachWikimedia

Idziemy na pewniaka

Ulicami Seulu oddział powoli zbliżał się do Błękitnego Domu. Żołnierze podeszli do ostatniego na ich drodze punktu kontrolnego. Na zegarach dochodziła godz. 21. Komandosi okazali wartownikowi dokumenty, według których byli tajnym, specjalnym oddziałem kontrwywiadowczym armii Republiki Korei. Strażnik wpuścił ich na teren prezydenckiej rezydencji, jednak coś mu nie pasowało.

Może to godzina, o której wojska Korei Południowej zazwyczaj są już w koszarach? A może tajny charakter oddziału? W każdym razie mężczyzna zdecydował się zadzwonić do przełożonych z pytaniem: czy taka grupa specjalna ma prawo wejść do Błękitnego Domu? Szybko okazało się nie tylko, że nie ma, ale że taki oddział w ogóle nie istnieje.

Szokujące koreańskie atrakcje...INTERIA.PL

I się wydało

W momencie, kiedy prawda wyszła na jaw, komandosi znajdowali się już tylko 100 metrów od zabudowań. Pierwsze strzały rozległy się, zanim wartownik odłożył słuchawkę. Teren rezydencji przekształcił się w pole regularnej bitwy.

Napastnicy rozproszyli się i w małych grupach zaczęli się wycofywać. Stronie południowokoreańskiej udało się schwytać jednego z zamachowców, jednak zaraz po złapaniu popełnił on samobójstwo. Kolejne dni upłynęły na poszukiwaniu reszty niedoszłych zabójców. Z pozostałych 30 żołnierzy jednego udało się aresztować, jeden uciekł do Korei Północnej, a resztę zlikwidowano.

Bilans próby zamachu na Parka Chung-hee był tragiczny. Zginęło 26 ludzi, a 66 zostało rannych. W czasie strzelaniny przez linię ognia przejechał autobus, co spowodowało około dwóch tuzinów ofiar cywilnych. Dodatkowo kiedy usiłowano powstrzymać uciekających do Korei Północnej komandosów, śmierć poniosło 4 amerykańskich żołnierzy pilnujących granicy.

Teoria czy plan?

Komandosem schwytanym przez żołnierzy Republiki Korei okazał się 27-letni podporucznik Kim Shin-jo - bardzo otwarty na współpracę. Jeniec bez większych nacisków opowiedział bardzo szczegółowo o planowanych oraz już przeprowadzonych przez Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną akcjach sabotażowo-dywersyjnych.

Zdradził również detale operacji, w której brał udział - pokazał miejsce, w którym jego oddział pokonał granicę oraz przekazał treść rozkaz, jaki żołnierze dostali, wyruszając z Pjongjangu. Brzmiał on: "Podciąć gardło prezydentowi Parkowi Chung-hee".

Kim Shin-jo został wypuszczony z aresztu 10 kwietnia 1970 roku. Został obywatelem Korei Południowej. W nowej ojczyźnie założył rodzinę oraz przyjął chrzest. Prezydent Lee Myung-bak powołał go na stanowisko doradcy do spraw praw człowieka. Reżim północnokoreański za zdradę ojczyzny skazał jego najbliższych, którzy zostali w kraju, na śmierć.

Jeden z pojmanych północnokoreańskich żołnierzy
Jeden z pojmanych północnokoreańskich żołnierzyWikimedia

Istnieje teoria, według której informacja o zamachu miała być sygnałem do rozpoczęcia II wojny koreańskiej. Po północnej stronie do ataku były rzekomo gotowe oddziały spadochroniarzy i wojsk lądowych. W pierwszej kolejności wspomniane jednostki miały - zgodnie z domniemanym planem - zajmować poczty i rozgłośnie radiowe. Na 22 stycznia 1968 roku przewidywano wybuch powstania komunistycznego na południu oraz pierwsze szturmy na jednostki wojskowe, które pozostałyby wiernie Republice Korei.

Czy faktycznie istniały takie ustalenia? Raczej nie, jednak po przywódcy Korei Północnej można spodziewać się wszystkiego. Tym bardziej że chwilę po ataku komandosów oficjalne media w jego państwie po raz pierwszy podały informację o wybuchu na południu półwyspu "zbrojnej walki partyzanckiej".

Ja nie mam nic z tym wspólnego!

Wielki Wódz Kim Ir Sen podczas pierwszych kontaktów z Koreą Południową w 1972 roku stwierdził, że nie miał nic wspólnego z atakiem na prezydenta Parka Chung-hee. Według jego oświadczenia tzw. rajd na Błękitny Dom był dziełem lewackich awanturników i ani on, ani członkowie jego partii nie mieli pojęcia o przygotowywanej akcji.

W rzeczywistości za zamachem stało Biuro do Spraw Łączności z Zagranicą Komitetu Centralnego Partii Pracy Korei. Oczywiście tego typu akcja nie mogła obejść się bez zgody (a najprawdopodobniej zorganizowano ją na rozkaz) Kim Ir Sena. Niewykluczone też, że zza kulis przedsięwzięciem kierował jego syn, Kim Dzong Il, który w 1974 roku oficjalnie przejął zwierzchność nad działaniami dywersyjno-sabotażowymi.

Okres od 1966 do 1969 roku był najgorętszym czasem w relacjach Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej z Republiką Korei. Przez te trzy lata doszło do 1034 incydentów naruszających układ rozejmowy podpisany 27 lipca 1953 roku.

Daria Tuszyńska - Absolwentka wojskoznawstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pasjonuje się historią wojen i konfliktów zbrojnych, ze szczególnym uwzględnieniem kwestii Półwyspu Koreańskiego - począwszy od epoki Trzech Królestw a skończywszy na aktualnych zatargach między państwami koreańskimi. Miłośniczka zwierząt i gwiazd hollywood lat. 50. Hobbystycznie eksploruje dawne fortyfikacje wojskowe.

Fenomen morsowania w "Raporcie"Polsat News
Ciekawostki Historyczne
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas