Zabili miliard wróbli. 78 milionów ludzi przypłaciło to życiem
Kilkadziesiąt lat temu Chińczycy wypowiedzieli wojnę Matce Naturze. Dekretem komunistycznego przywódcy, Mao Zedonga, wymordowane miały zostać wszystkie wróble. Powód? Wyjadały ziarna z obsiewanych pól, hamując rozwój Chin. Gdy zaczęto zabijać ptaki, gospodarka wcale nie ruszyła. Ich brak zapoczątkował plagę szarańczy, a ta pustosząc uprawy, doprowadziła do zamorzenia nawet 78 milionów ludzi. To do dziś największa katastrofa humanitarna, jaką pamięta ten kraj.
Kiedy w 1949 roku Komunistyczna Partia Chin przejęła władzę, kraj zmagał się z plagą chorób. Gruźlica, dżuma, cholera, polio, malaria, ospa i schistosomatoza zbierały żniwa, a co trzecie dziecko nie przeżywało pierwszego roku życia. Po kilku latach przywódca kraju postanowił raz na zawsze skończyć z tym problemem, wprowadzając kampanię wielkiego skoku, której elementem była walka z czterema plagami.
Szczury, komary, muchy i... wróble miały zostać wytępione w celu poprawy jakości życia obywateli. O ile walka z trzema pierwszymi nie powinna dziwić nikogo, o tyle czym bogu ducha winne wróble zawiniły?
Biolog Zhou Jian przekonywał Mao Zedonga, że wymordowanie ich doprowadzi do błyskawicznego rozwoju rolnictwa oraz gospodarki. Chińscy uczeni wyliczyli, że każdy z tych ptaków zjada rocznie 4,5 kilograma nasion, co oznacza, że każdy milion wróbli pozbawia jedzenia 60 tysięcy osób. Zhou dodatkowo twierdził, że w XVIII wieku Fryderyk Wielki przeprowadził identyczną akcję, która przyniosła pozytywne skutki.
Wychowanego na wsi wodza nie trzeba było długo przekonywać. Sam doskonale wiedział o nieprzemijających walkach chłopów ze szkodnikiem. Poza tym Mao nie grzeszył inteligencją i ignorował wszelkie rządzące światem prawa natury. Dekret został podpisany, a Chińczycy w 1958 roku ruszyli na batalię z ptakami.
Setki tysięcy strachów na wróble zostało postawionych na obrzeżach miast. Młodsi obywatele strzelali z proc oraz rzucali kamieniami do bezbronnych ptaszków. Starsi próbowali trucizn i pułapek, lecz te wszystkie metody okazały się mało efektywne w porównaniu do innego rozwiązania.
Wróble latając, zużywają duże ilości energii, przez co nie potrafią pozostać w powietrzu na dłużej niż 15 minut. Ten fakt został przeciwko nim okrutnie wykorzystany. Ludzie postanowili nie dać im odpocząć. Grupy osób gwizdały, krzyczały lub tworzyły hałas za pomocą wiader, garnków, trąbek, klaksonów i patelni.
W parkach jak również na cmentarzach utworzono strefy swobodnego ognia. Jeszcze inni biegali po dachach, bijąc w bębny lub uderzając w co popadnie, byleby tylko wytworzyć jakiś głośny dźwięk. Masowo tworzono drzewca, które służyły m.in. do odstraszania ptaków z drzew. W jednej dzielnicy, w ciągu jednej nocy wytworzono ich 100 tysięcy.
***Zobacz także***
Niektórzy chodzili po drzewach, zabijając własnymi rękoma pisklęta oraz rozbijając jaja. Spłoszone, zgłupiałe i oszalałe zwierzęta latały w kółko, a po kwadransie padały bezwładnie na ziemię. Oczywiście oprócz wróbli ginęły także inne gatunki ptaków. Lwia ich część umarła na zawał serca, a te które przeżyły, były od razu dobijane.
Z wieńcami z trupów afiszowano się triumfalnie. Prasa cyklicznie publikowała fotografie z martwymi zwierzętami. Nawet uczniowie byli zwalniani z lekcji, żeby pomóc w unicestwieniu gatunku. Najlepsi z nich otrzymywali honorowe odznaczenia, a niejaki 16-letni Yang Seh-mun został bohaterem narodowym, zabijając 20 tysięcy wróbli.
Ale czy nie znalazł się ktoś, kto próbował zapobiec tym działaniom? Żaden naukowiec, ani ekolog nie sprzeciwiał się kampanii, a gdyby tak było, prawdopodobnie mógłby przypłacić za to życiem. Pomocną dłoń podniebnym stworzeniom wyciągnęli za to... Polacy.
Polska ambasada była jedną z nielicznych stref zapewniającym wróblom azyl. Polacy nie wpuszczali tam nadpobudliwej hordy Chińczyków, którzy hałasowali tak długo, aż ostatni ptak padł z wyczerpania. Po wszystkim nasi pracownicy musieli "odśnieżać" szpadlami teren placówki z ciał zwierząt.
Propaganda rosła. Już po roku trwania dantejskich scen na chińskim niebie nie było widać praktycznie żadnych podniebnych stworzeń. Akcja - zdaniem partii - zakończyła się sukcesem. W ciągu dwóch lat według niektórych źródeł zginęło miliard wróbli i drugie tyle innych ptaków. Szczurom, muchom oraz komarom ta wojna uszła płazem. Nie było takiej satysfakcji z zabijania ich, a rezultaty działań nie były widoczne. Chińczycy nie przejęli się tym. Cały kraj mówił o wielkim triumfie nad szkodnikami i świętował zwycięstwo, jak się później okazało pyrrusowe.
Nastąpił efekt kobry. Nikt nie brał pod uwagę, że wróble są naturalnym wrogiem szarańczy i innych owadów. Insekty zaczęły się błyskawicznie rozmnażać oraz zjadać uprawy, a pestycydy, które mogłyby się przydać, zostały zużyte podczas poprzednich rozrachunków. Chińscy naukowcy, przeprowadzając sekcję zwłok wróbli, odkryli, że ich dieta składa się z 75% z owadów, w tym głównie szarańczy. W kampanii walki z czterema plagami natychmiast zastąpiono je pluskwami. Zaczęto je również importować ze Związku Radzieckiego, ale na ratunek było już za późno.
Rozpoczęła się gehenna. Produkcja rolna spadła o 75%, przez co ludzie zaczęli umierać z głodu. Do garnków, którymi ludzie straszyli ptaki, zawitała pustka. Dziesiątki milionów osób zostało odciętych od żywności. Próbując przeżyć, jedli trawę, korę drzew, trujące grzyby i czasem nawet siebie nawzajem. Zabijali się w walce o jedzenie. Dzieci jadły rodziców, a rodzice swoje dzieci. Ludzie nie chowali bliskich, tylko przechowywali, aby wyżywić rodzinę. Powstał nawet gang, który trudnił się porywaniem ludzi, aby później prowadzić ich wprost na ubój. Zanotowano również tak ekstremalne przypadki, jak sprzedawanie dzieci czy wykopywanie zmarłych.
Ten rozdział historii Chin wciąż jest tam tematem tabu. Chińczycy nazywają go trzema trudnymi latami (1958-1961). Według oficjalnych danych, które są co najmniej dwukrotnie zaniżone, zginęło wtedy 15 milionów ludzi. Nieoficjalne źródła podają, że mogło być ich nawet 78 milionów.
Mateusz Zajega
***Zobacz także***