Zawsze czujni. Na straży tajemnic radzieckich garnizonow
Do 1993 roku na terenie Polski stacjonowała Północna Grupa Wojsk Armii Radzieckiej, licząca dziesiątki tysięcy żołnierzy. Jej garnizony były zamkniętymi miastami, z których oficjalnie nie mogły wyciec żadne informacje natury wojskowej. Dziś wiemy o wiele więcej o miejscach, w których każdego obowiązywał najwyższy stopień tajemnicy.
Markiz de Custine podczas podróży po kraju ówczesnego cara Mikołaja I zauważył: "W Rosji tajemnica przewodzi wszystkiemu: tajemnica służbowa, polityczna, społeczna; dyskrecja użyteczna i bezużyteczna, milczenie nadmierne, żeby zapewnić konieczne". Tak było również w Związku Radzieckim i, rzecz jasna, w jego wojskach. Żołnierza radzieckiego, oprócz odwagi, waleczności, zdyscyplinowania, oddania ojczyźnie, narodowi i partii komunistycznej, gotowości i umiejętności zbrojnej obrony ojczyzny i całej wspólnoty socjalistycznej, powinna cechować także nieustanna wysoka czujność wobec wrogów i potencjalnych szpiegów.
Niezależnie od tego, gdzie się znajduje i jaką służbę pełni, nie może dopuścić, aby do wroga przeniknęły informacje mogące osłabić zdolność obronną sił zbrojnych. Na każdym kroku podkreślano, że żołnierz AR powinien przestrzegać nakazów Lenina, który nawoływał do wysokiej rewolucyjnej czujności w obliczu "knowań sił imperialistycznych". Podkreślano, że te nakazy są stale aktualne, gdyż:
"(...) reakcyjne siły imperialistyczne z USA na czele obrały jawny kurs na przygotowanie wojny, zwiększają działalność wywrotową przeciwko ZSRR i krajom socjalistycznym, wszelkimi sposobami próbują zebrać dane o Siłach Zbrojnych naszego kraju, wybadać sekrety, osłabić obronność Związku Radzieckiego i krajów Układu Warszawskiego".
W czasach zimnej wojny między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim trwała nieustanna konfrontacja ideologiczna, polityczna, gospodarcza i militarna. W tej sytuacji obie strony przywiązywały szczególne znaczenie do zagadnienia ochrony tajemnicy wojskowej. Chociaż nie było to regułą, to zdarzało się, że oficerowie rozpoczynający służbę w jednostkach Północnej Grupy Wojsk, podczas wstępnego instruktażu o zasadach przebywania za granicą, podpisywali zobowiązanie do zachowania tajemnicy wojskowej i państwowej. Żołnierze służby zasadniczej niczego nie podpisywali, ale do ochrony wojskowych sekretów zobowiązani byli przysięgą. Przypominano im o tym każdego dnia.
Wróg nie śpi. A ty?
Na szkoleniach, komsomolskich i partyjnych zebraniach oraz w rozmowach indywidualnych z dowódcami żołnierzom nieustannie opowiadano, że wróg klasowy nigdy nie śpi. Imperialistyczny wywiad dzień i noc śledzi, podgląda, podsłuchuje i fotografuje. Jego urządzenia elektroniczne przechwytują radiotelegraficzne i radiotelefoniczne rozmowy prowadzone w garnizonach i na ćwiczeniach poligonowych, jak też między pilotami samolotów wojskowych i obsługą naziemną lotnisk, rejestrują także rozmowy z miastami Związku Radzieckiego.
Szpiedzy penetrują rejony zajęć taktycznych po odejściu wojska. Szukają pozostawionych gazet, kopert, listów, telegraficznych i maszynowych taśm. Włączają się samochodami w przejeżdżające kolumny pojazdów wojskowych, zapisują ich numery i próbują określić kierunek przemieszczania. Kręcą się w pobliżu żołnierzy będących w mieście, zaglądają do restauracji i sklepów odwiedzanych przez wojskowych i członków ich rodzin, próbując ustalić ich wojskową przynależność, podsłuchać rozmowy, nawiązać kontakt; przeglądają wpisy w księgach pamiątkowych muzeów odwiedzanych przez żołnierzy i oficerów, szukając informacji o nazwie garnizonu, rodzaju wojsk, numerze poczty polowej; udają turystów zabłąkanych w pobliżu miasteczek wojskowych i poligonów; czytają ogłoszenia w miejscach ogólnodostępnych, gdzie zwyczajowo wywiesza się plany imprez kulturalnych czy sportowych (np. na tablicach ogłoszeniowych Domu Oficerów zlokalizowanego na terenie miasta); piszą listy do żołnierzy, podszywając się pod dziewczyny pragnące poznać jakiegoś dzielnego wojaka itd.
Taka z reguły była też treść artykułów w "Znamia Pobiedy" poświęconych ochronie tajemnicy wojskowej, ilustrowanych opisem konkretnych zdarzeń (faktycznych i hipotetycznych), drukowanych regularnie kilka razy w roku oraz systematycznych pogadanek, szkoleń czy wykładów.
W atmosferze totalnego zagrożenia inwigilacją żołnierz radziecki, niezależnie od tego, gdzie w danym momencie przebywał - czy to na terenie jednostki, czy poza nią, w czasie zajęć służbowych i w chwilach wolnych spędzanych z kolegami, podczas urlopów w domu rodzinnym, w podróży, na przepustce czy w delegacji, w mundurze czy w cywilu - musiał nieustannie pamiętać o wojskowej przysiędze: zobowiązaniu do ścisłej ochrony tajemnicy wojskowej. Przypominano mu o tym nieustannie. Uruchamiając telefon czy radiostację, widział na aparacie rzucające się w oczy ostrzeżenie: "Uwaga! Przeciwnik podsłuchuje!".
Umieszczano je w wielu innych miejscach, było wszechobecne, podobnie jak tabliczki z napisem:" Nie bołtaj u telefona. Bołtun nachodka dla szpiona" ("Nie paplaj przez telefon. Gaduła to gratka dla szpiega"). Od dowódców żołnierz codziennie słyszał, że ma być podejrzliwy i nawet najlepszemu koledze, któremu w pełni ufa, nie może opowiadać o garnizonie, służbie, szkoleniu, przełożonych, jednostce, broni i sprawach towarzyszy z oddziału. Miał przestrzegać zasad: "Togo, czto nie położeno znat’ wrogu, nie gowori i drugu" ("Tego, czego nie powinien wiedzieć wróg, nie mów również przyjacielowi") oraz drugiej:" Miensze znajesz, łuczsze spisz" ("Mniej wiesz, lepiej śpisz").
Tajne przez poufne
Zabrzmi to paradoksalnie, ale zasadę tę stosowano także do żołnierzy służby zasadniczej. Po garnizonie nie mogli się swobodnie przemieszczać, przechadzać, spacerować, rozglądać, pytać o to, co i gdzie się znajduje. Wiedzieć mieli tylko to, co powinni i co dotyczyło tylko zakresu ich obowiązków (wiedzieli, oczywiście, zwykle więcej). Żołnierz służący w Bornem Sulinowie (1986-1988) opowiadał:
"[W czasie służby] na interesowanie się szczególnie rozmieszczeniem jednostek nie było chęci. Osobiści [tak nazywali oficerów Wydziału Specjalnego (Osobyj otdieł) kontrwywiadu wojskowego, zajmujących się w jednostce kwestiami ochrony tajemnicy państwowej i lojalności odbywających służbę - W.K.] swoją pracę znali. I jak to się mówi: mniej wiesz - lepiej śpisz. Nie były to puste słowa. Wszyscy pragnęli wrócić do domu bez przygód. Przez cały czas nam mówili, że nie wolno fotografować się na tle wojskowej techniki, i rzeczywiście bardzo dużo fotek zabierano podczas odprawy celnej. 90 proc. listów dochodziło otwartych w obie strony. Wszędzie były ogrodzenia, a budynki w jednolitej szarej barwie. I nie ma nic dziwnego w tym, że poborowi dobrze znali tylko swoje jednostki i parki techniki. Roztrząsać uroki garnizonu mieliśmy okazję tylko podczas porannych biegów, ale nie było to takie proste".
Tajemnicą objęta była, co oczywiste: organizacja sił zbrojnych Grupy i ich liczebność, rozmieszczenie wojskowych obiektów (magazynów, składów, lotnisk, radiostacji, urządzeń radarowych itd.), uzbrojenie, zdolność bojowa, materialne i finansowe zabezpieczenie, polityczna i moralna sytuacja wśród żołnierzy i kadry dowódczej, organizacja łączności, transportu itd.; informacja o miejscach zbiórki i ześrodkowania jednostek oraz pododdziałów w sytuacji alarmu; wojskowe wynalazki i udoskonalenia; informacje o życiu i działalności jednostek i pododdziałów; informacje o codziennej służbie; ponadto, na wszelki wypadek, wszystko to, co mieć może wojskowe znaczenie - nawet wydawane zimą onuce.
W praktyce oznaczało to utajnienie wszystkiego, totalną sekretność, bo przecież w wojsku wszystko ma lub mieć może militarne znaczenie i wpływ na gotowość bojową żołnierzy, począwszy od funkcjonowania stołówek, latryn i łaźni, a skończywszy na parkach z wojskową techniką i magazynach z głowicami jądrowymi. Żołnierze niekiedy żartowali, gdy zakazano im czy to w rozmowie, czy w listach wymieniać nazwiska oficerów i chorążych. Wtedy, jak kpiąco zauważył żołnierz:
"zrozumieliśmy z chłopakami, że nazwiska są także zakonspirowane, bo jak inaczej wyjaśnić, gdy nasz dowódca nazywa się - Kriwoj, starszina 1 kompanii Dywizjonu - Łysy, 2 kompanii - Dziki. O takich nazwiskach w Ojczyźnie żeśmy nie słyszeli".
Nie paplaj tyle!
Ujawnienie tajemnicy (wojskowej, służbowej, państwowej, a nawet partyjnej, bo i taka była) traktowano jako jedno z największych przestępstw. Oprócz oczywistej zdrady, do takich przypadków mogło dojść mimowolnie. Żołnierz mógł się przecież zapomnieć, a cenzura nie dopatrzyć i dumny z wyposażenia osobistego włożył do koperty z listem do rodziców (dziewczyny, przyjaciela) jakimś cudem wykonaną fotografię z nowym modelem kałasznikowa w rękach czy na tle nowego wzoru śmigłowca, a na dodatek poinformował, gdzie służy i jaką specjalizację wojskową zdobył. Niech rodzice też będą dumni! Mógł się również zapomnieć przy obsłudze aparatury łącznościowej czy w prywatnej rozmowie telefonicznej. Obsługujący lokalny radiowęzeł mogli też audycję (np. o wynikach bojowego współzawodnictwa w jednostce) puścić na zewnętrzne głośniki.
W tych przypadkach pole do popisu miał nadzór, wielopoziomowy system zabezpieczeń kanałów stwarzających możliwość przecieków w świat tajnych informacji. Telefoniści obsługujący łącznicę, radiowcy i telegrafiści mieli natychmiast przerywać połączenie, jeśli miałoby dojść do ujawnienia tajemnicy wojskowej; sprawujący nadzór nad garnizonowym radiowęzłem mieli pilnować, aby audycje nadawano tylko w systemie łączności wewnętrznej.
Do kształtowania wyczulenia na potrzebę zachowania czujności i ścisłej ochrony tajemnicy wojskowej wykorzystywano proste w swej wymowie przykłady "nieodpowiedzialności i skrajnej lekkomyślności": rozluźniony żołnierz jadący na urlop rozgadał się w przedziale pociągu pasażerskiego czy autobusie, a w nich siedział szpieg; oficer sztabowy przekazał do wglądu służbowe dokumenty osobom nieuprawnionym; ktoś inny zgubił materiały zawierające wojskowe tajemnice; ktoś inny na zajęciach z żołnierzami powiedział coś, o czym szeregowcy nie powinni wiedzieć itp.
Niekiedy były to przykłady wprost bajeczne, chociaż opowiadający za takie je nie uważał. Władimir Wojnowicz w swoich wspomnieniach z okresu służby w pułku lotniczym w Brzegu przytacza następujące, podawane przez politruka:
"Na teren jednostki lotniczej przybłąkał się pies. Wszyscy się nad nim litowali, podkarmiali i ani razu nie zauważyli, że jedno oko ma wstawione, a w nim jest zamontowany miniaturowy aparat fotograficzny. Pies biegał po lotnisku, fotografując samoloty. Z opowieści starszego lejtnanta Jarcewa wynikało, że trzeba zawsze być czujnym i nim zacznie się karmić przybłąkanego psa, należy mu zajrzeć w ślepia. Tak samo najpierw trzeba mocno pomyśleć, nim komukolwiek udzielimy pomocy. Pewien oficer na stacji kolejowej jakoby pomógł polskiej kobiecie z bagażami wejść do wagonu. Na drugi dzień zachodnie gazety rozpowszechniły zdjęcie tej sceny z podpisem: ‘Radzieckie wojska wysyłają polskie kobiety na Sybir’".
"Na warcie - jak na wojnie"
Negatywne przykłady nieodpowiedzialnych zachowań równoważone były opisem zachowań pożądanych, które zapobiegły wrogiej penetracji tajemnic wojskowych. Informowano np. żołnierzy o wzorowej postawie ich kolegów wartowników, którzy zatrzymywali osoby kręcące się, "w wiadomym celu", w pobliżu jednostek. W jednej z jednostek zamieszczona była na stałe na ściennej gazetce zatytułowanej "Na warcie - jak na wojnie", wiszącej w pomieszczeniu szkolenia służb wartowniczych, informacja o wyczynie żołnierza tej jednostki, który w 1946 roku, będąc dowódcą warty nr 1, uratował za cenę życia ważny obiekt, uniemożliwiając przeniknięcie do niego niedobitków hitlerowskiej bandy.
Na każdych zajęciach w tej sali żołnierzom przypominano, że ponoszą ogromną odpowiedzialność, gdyż oddaje się pod ich ochronę bojową technikę, broń, amunicję, umundurowanie i inne materialne wartości, których strzec należy jak źrenicy oka, ponieważ jest to majątek wojskowy, który zapewnia gotowość bojową jednostki i w żadnym wypadku nie można dopuścić, aby dostęp do niego uzyskały elementy przestępcze i wrogie.
Szczególne znaczenie przywiązywano do informacji o zatrzymaniach, do których dochodziło dzięki pomocy "zwykłych" Polaków. Miało to świadczyć o dobrych, wręcz przyjaznych relacjach z miejscową ludnością, która swym zachowaniem wskazywała na zrozumienie potrzeby troski garnizonów o ochronę tajemnic i w razie zauważenia zagrożenia nie była bierna. W grupowej gazecie opisano następujące zdarzenie:
"Dwie skromnie odziane kobiety, jak widać idące do pracy, zeszły z drogi i podeszły do ogrodzenia koszar. Poinformowały żołnierzy, że jakiś ‘facet’ robi zdjęcia chronionych obiektów. Żołnierze podziękowali i natychmiast uruchomili znaną im procedurę. Zatrzymali mężczyznę, który w pobliże jednostki podjechał na motocyklu z rejestracją jednego z europejskich państw. Utrzymywał, że jest turystą. Trwa śledztwo".
Za taką postawę wartownicy byli nagradzani listami pochwalnymi, listami do rodziców czy urlopem.
Z biegiem czasu zmieniała się atmosfera polityczna w Polsce i stosunek do obecności wojsk radzieckich. Działała "Solidarność". Trzeba było zwrócić uwagę żołnierzy, że próba wrogiej inwigilacji może być podjęta także z polskiej strony. Gazeta opisała sytuację, która w skrócie miała przebieg następujący: do żołnierzy pracujących przy naprawie ogrodzenia jednostki podeszli dwaj nieznajomi polscy chłopcy. Jeden zagajał rozmowę, drugi zaglądał za płot. Żołnierze to zauważyli i zaczęli być czujni.
Niczego nie dali po sobie poznać i po kilku minutach zapytali wprost, o co nieznajomym chodzi. Wtedy usłyszeli, żeby narysować im plan miasteczka, trasę patroli, miejsce i czas zmiany warty. Nieznajomi poinformowali, że mogą przekazać aparat fotograficzny, aby zrobić zdjęcia obiektów i wojskowej techniki. W zamian obiecali dużą sumę pieniędzy. Żołnierze postanowili udawać, że są gotowi rozmowę kontynuować następnego dnia. Powiadomili dowództwo jednostki, które opracowało plan zatrzymania "gości". Gdy nieznajomi zjawili się powtórnie, zostali pojmani i przekazani polskiej milicji. Gazeta "Znamia Pobiedy" tak ich scharakteryzowała:
"Przestępcami okazali się ludzie, którzy ulegli wpływom wrogiej propagandy, ofiary ekstremistycznego podziemia "Solidarności", których poszukiwała polska służba bezpieczeństwa. Nie zaprzestali swojej przestępczej działalności nawet po wprowadzeniu stanu wojennego. Rozprowadzali antysocjalistyczne ulotki i inne materiały podżegające do antypaństwowych wystąpień. Wchodząc w kontakt z żołnierzami radzieckimi, liczyli na wciągnięcie ich w swoje przestępcze sprawy. I się przeliczyli".
Opisane zdarzenie posłużyło gazecie do powtórzenia kilku stwierdzeń propagandowych, nie tylko na potrzeby wewnętrznej pracy wychowawczej:
"Przestępcom nie przyszło do głowy, że żołnierz radziecki jest nieprzekupny; przestępcy mieli do czynienia z ludźmi radzieckimi, którzy przyrzekli Ojczyźnie czujnie stać na straży socjalistycznych zdobyczy, do końca być wiernymi swoim patriotycznym i internacjonalistycznym obowiązkom; którzy, służąc za granicą, nie po raz pierwszy przejawili polityczną czujność i pokazali, że zawsze gotowi są dać zdecydowany odpór każdemu wrogowi".
Zakończmy ten wywód anegdotą na temat tajemnicy wojskowej popularną w szeregach czerwonoarmistów: w Armii Radzieckiej są dwie Prawdziwie Wielkie Tajemnice Wojskowe. Pierwsza to ta, że w armii jest totalny rozpad, rozprzężenie, bałagan i nikt już od dawna nie rozumie, jak ta armia do dziś znajduje sposób, aby napełniać lękiem licznych wrogów klasowych. Druga Prawdziwie Wielka Tajemnica Wojskowa polega na tym, że oprócz pierwszej Prawdziwie Wielkiej Tajemnicy Wojskowej, w Armii Radzieckiej nie ma więcej żadnych tajemnic.
Wojciech Kondusza
Artykuł opublikowany zgodnie z licencją CC BY-SA 3.0. Oryginalny tekst można znaleźć na stronie Histmag.org.