Były pracownik Yahoo skazany za… szukanie porno na kontach użytkowników

No i jak mamy się czuć bezpiecznie w sieci, skoro ataki hakerskie spadają na nas nawet ze strony cenionych usługodawców? To pokazuje, że nigdzie nie możemy czuć się bezpiecznie.

Amerykański trybunał sprawiedliwości podzielił się właśnie szczegółami sprawi, która brzmi jak odcinek naprawdę pokręconego kiepskiego serialu. Dowiadujemy się bowiem, że były pracownik Yahoo, Reyes Daniel Ruiz, został uznany za winnego wykorzystywania swojego pracowniczego dostępu do hakowania maili „przyjaciół” oraz kolegów z pracy, aby szukać na nich zdjęć i filmików o charakterze erotycznym. Szybko okazało się jednak, że tych „znajomych” było znacznie więcej, bo ostatecznie udało mu się udowodnić włamanie na 6000 kont.

Mężczyzna przyznał się do zarzucanych mu czynów i poszedł na ugodę, w związku z czym grozi mu kara do 5 lat więzienia i 250 tysięcy USD grzywny, a do tego oczywiście zadośćuczynienia dla poszkodowanych, jeśli ci będą dochodzić swoich praw. Jak to wszystko wyszło na jaw? Jak już wspominaliśmy, Reyes Daniel Ruiz pracował w Yahoo jako programista i firma w końcu zauważyła podejrzaną aktywność na jego koncie, co doprowadziło do jego zwolnienia. W wyniku śledztwa FBI na jaw wyszło zaś, o co dokładnie chodziło i o jakiej skali zjawiska mówimy.

Reklama

Mężczyzna przyznał, że jego celem były głównie konta znajomych osób, ale ostatecznie wykorzystał swoje umiejętności i firmowe dostępy, aby zhakować 6000 tysięcy kont, głównie w poszukiwaniu treści erotycznych. Zdobyte dane osobowe posłużyły mu również do włamania się na inne konta tych osób, jak Gmail, iCloud czy Dropbox. Skradzione treści przechowywał na komputerze w swoim domu, który niestety zniszczył, kiedy zorientował się, że pracodawca i policja depczą mu po piętach. Jak miał zamiar z nich skorzystać? Trudno powiedzieć, ale nie da się ukryć, że materiały były idealne do szantażowania…

I choć mówimy tu o pojedynczym przypadku, to tak naprawdę jest to problem wszystkich technologicznych gigantów i to od wielu lat. No bo co z tego, że ciągle aktualizują swoje regulaminy i politykę prywatności, skoro wielu ich pracowników wciąż ma otwarty dostęp do naszych danych, nawet kiedy zupełnie nie potrzebuje tego do wykonywania swojej pracy. Jeżeli zaś chodzi o Yahoo, to nie pierwszy raz jest na cenzurowanym, bo wystarczy tylko przypomnieć, że w 2017 roku przyznało się do ataku hakerskiego na konta 3 milionów ich użytkowników, mającego miejsce w 2013 roku.

Źródło: GeekWeek.pl/mashable

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy