Technologiczne rewolucje

Amerykańskie firmy technologiczne często stykają się z niewygodnymi kwestiami - szczególnie wtedy, gdy chodzi o stosunek do autorytarnych reżimów w Chinach, Rosji i wielu innych miejscach na świecie. Ale gdy przez Środkowy Wschód przetoczyła się rewolucja, znalazły się w centrum zainteresowania w niespotykany do tej pory sposób.

Gdziekolwiek na świecie, Facebook potrafi zmobilizować setki tysięcy ludzi do działania
Gdziekolwiek na świecie, Facebook potrafi zmobilizować setki tysięcy ludzi do działaniaAFP

Google, czyli rewolucjonista

Najbardziej wzorowe jest postępowanie Google. Od pierwszych dni funkcjonowania kładzie niezwykły nacisk na promowanie etycznego zachowania. Firma od czasu do czasu pokazuje, że rezygnuje z profitów i podejmuje ryzyko, którego nie podjęliby inni - by nie naruszyć swoich własnych zasad.

Najlepszym przykładem były Chiny, w których Google zablokował wyszukiwarkę, zamiast przystać na wymagania stawiane przez rząd, dotyczące cenzurowania wyników wyszukiwania. W tym przypadku mamy biograficzne wytłumaczenie tego rodzaju polityki decyzyjnej. Doświadczenie współzałożyciela firmy - Sergeya Brina - dziecka żydowskich refuseników, żyjących w realiach sowieckiej tyranii, wpłynęło na sposób postępowania firmy.

W Egipcie Google poszło nawet o krok dalej, niż w Chinach - bezpośrednio sprzeciwiło się despotycznemu rządowi. Nie odcięło się od działań Waela Ghonima - dyrektora próbującego w wolnych chwilach obalać reżim Mubaraka. Eric Schmidt, dyrektor generalny Google, powiedział ostatnio, że był "bardzo dumny" z Ghonima i że firma dała jasno do zrozumienia, że chętnie przyjmie go z powrotem do pracy.

To nie było wszystko, co zrobiło Google. Kiedy Mubarak odciął dostęp do internetu, firma wypracowała obejście, które pozwalało użytkownikom wysyłać wiadomości na Twitterze przez linie telefoniczne.

Doświadczenie współzałożyciela firmy - Sergeya Brina - dziecka żydowskich refuseników, żyjących w realiach sowieckiej tyranii, wpłynęło na sposób postępowania firmy.

Kontrewolucja według Facebooka

Można zestawić te reakcje z reakcjami Facebooka. Platforma ta odegrała ważniejszą rolę w doprowadzeniu do upadku reżimu Hosniego Mubaraka. Chodzi tu dokładnie o stronę funkcjonującą pod nazwą "We Are All Khaled Said". Założył ją w czerwcu Ghonim, by upamiętnić mężczyznę, który zmarł w policyjnym areszcie. Jego śmierć stała się podłożem rewolucji w Egipcie. Ale Facebook, w przeciwieństwie do Google, ledwie dostrzegł to wyróżnienie. Usunął też najważniejsze strony, zamiast zadbać o ochronę prywatności ich administratorów.

Senator Richard Durbin z Illinois wysłał do Facebooka list. Zażądał w nim, by serwis zmienił swoją politykę antyanonimowości i chronił demokratycznych akywistów ze Środkowego Wschodu. Odpowiedź Facebooka była odmowna.

Facebook jest na tyle silnym narzędziem organizacyjnym, że pytanie o jego stosunek do tych, którzy używają jego produktów, jest mało istotne. Ale warto podkreślić, że firma nigdy nie pokazała takiego poświęcenia się wolności, jak to jest w przypadku Google.

Jeden z założycieli Google doskonale rozumiał, jak okrutnym jarzmem jej cenzura
AFP

Tam, gdzie Google dobrowolnie wycofało się z Chin, Facebook - który jest tam zablokowany - desperacko pragnie się tam dostać. To także oddaje tło i światopogląd jego założyciela. Mark Zuckerberg, dziecko szczęścia, nigdy nie doświadczył braku wolności politycznej. Nie ma żadnych oczywistych ideologicznych skłonności (...).

Ciężko jest wyobrazić sobie Facebooka czy też inne tego typu społecznościówki - przepuszczające biznesowe okazje tylko z troski o prawa człowieka. Celem nadrzędnym Facebooka jest poszerzanie rynku przy jednoczesnym unikaniu złego PR-u i trzymanie sią z dala od konfliktów z rządami, które ustalają zasady.

"Tweety muszą płynąć"

Twitter idzie o krok dalej, nawet w zestawieniu z Google i jego poczuciem misji anty-autorytarnej. Podczas gdy podstawową wartością dla Google jest wolność informacji, w przypadku Twittera jest to wolność wyrażania się. Evan Williams, jeden z dwóch założycieli i jeszcze całkiem niedawno prezes serwisu, uruchomił Blogger.com. Współpracował z Bizem Stonem w Google, kiedy Google wykupiło te firmę.

Williams jednoznacznie poparł decyzję Google, aby wycofać się z Chin, i powiedział, że jego firma pracuje nad rozwojem technologii, która umożliwi użytkownikom omijanie rządowej cenzury w Chinach i Iranie.

W zeszłym miesiącu Stone napisał w jednym z wpisów na Twitterze: "Wolność wyrażania się jest podstawowym prawem człowieka". Tę myśl rozwinął w poście napisanym na blogu, a zatytułowanym "The Tweets Must Flow" (parafraza "Przyprawa musi płynąć", cytatu z książki sci-fi "Dune" - przyp. red. INTERIA.PL).

W wywiadzie z Terrym Grossem Stone powiedział o rewolucji w Egipcie tak: "To bardzo ważne, by przypisywać zasługi odważnym ludziom, którzy wykorzystują szansę sprzeciwienia się reżimowi. Oni są gwiazdami. Serwisy takie jak Twitter są dla nich wsparciem. Jesteśmy tam, by sprzyjać tym zapędom, ułatwiać osiąganie celów, ku którym dąży lud".

Nie chcę za wiele wyciągać z jednego komentarza, ale oświadczenie Stone'a wydaje się zbyt daleko idące. To wspaniałe widzieć, jak technologie wspierają walkę o prawa człowieka - w tym prawo do wyrażania się. Ale kiedy serwisy angażują się w popieranie specyficznych ruchów, mogą się znaleźć w sytuacji dość niepożądanej - sytuacji odpowiedzialności za wszystko, co popierają.

Jacob Weisberg

Tłum. Ewelina Karpińska-Morek

Sródtytuły autorstwa INTERIA.PL

The New York Times Syndicate
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas