Elektronika okupiona krwią
Zamiast wydobywanych kosztem ludzkiego życia diamentów na dzisiejszym rynku królują "krwawe minerały", czyli surowce eksploatowane na terenach wojennych, a potem wykorzystywane przez wielkie firmy. Także te produkujące elektronikę.
Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że komputery, telefony, aparaty, telewizory i dziesiątki innych urządzeń elektronicznych produkowanych przez przez wiele korporacje mogły kosztować zdrowie, a nawet życie setek tysięcy ludzi. Różnego rodzaju minerały, z których potem produkowane są komponenty umieszczane w zaawansowanej elektronice, wydobywane są w krajach ogarniętych wojną, a dochody z ich sprzedaży zasilają kasę dyktatorów i oprawców - zwrócił na to uwagę Nicholas D. Kristof w swoim felietonie dla "New York Times". Jako przykład podano pogrążone od dekad w wojnie domowej Kongo.
Amerykańskie grupy aktywistów walczących o prawa człowieka zwróciły się m.in. do Intela, Apple oraz RIM (producentów BlackBerry), chcąc od nich zapewnień, że w produktach tych gigantów elektroniki nie są wykorzystywane "krwawe minerały". Przygotowano nawet krótki materiał wideo parodiujący "I'm a Mac"/"I'm a PC".
Nie tak dawno, bo pod koniec maja, opinia publiczna była wstrząśnięta serią samobójstw w jednej z chińskich fabryk tajwańskiego koncernu Foxconn. Chociaż warunki pracy w chińskim kompleksie są nieporównywalne do np. europejskich standardów, nie można nawet próbować ich porównać do dramatów rozgrywających się w Kongo.
Wersja reklamy "I'm a Mac"/"I'm a PC" z "krwawymi minerałami":
Nicholas D. Kristof ma zatem rację - przed kupnem nowego gadżetu, warto się zastanowić, co znajduje się w środku.