Hit czy bubel prawny?

3 września weszła w życie nowelizacja prawa telekomunikacyjnego. Częścią tej ustawy są przepisy dotyczące telefonów komórkowych. Polska, jak wykazują ostatnie badania - nie dość, że jest najsłabiej nasyconym rynkiem "komórek" w Unii Europejskiej, to na dodatek ceny za połączenia (podobnie, jak w przypadku internetu) są u nas zdecydowanie najwyższe. Czy nowa ustawa to zmieni?

Przyjrzyjmy się zapisom ustawy dotyczącym telefonii komórkowej i przeanalizujmy możliwości wejścia tych przepisów w życie. Weszła, ale tylko na papierze. Większość analityków uważa, że przygotowywana bez składu i ładu ustawa jest wyjątkowym bublem prawnym. Teoretycznie daje i operatorom i użytkownikom więcej praw. Niektóre z nich musi dawać, gdyż wymaga tego Unia Europejska, jednak nie dla wszystkich wprowadzenie nowych przepisów jest wygodne.

Już projekt ustawy przedstawiony pół roku temu budził wielkie kontrowersje, zarówno polityków, jak i operatorów, analityków, jak i organizacji branżowych (np. PIIT). Większość oponentów zarzucała ustawie, że została przygotowana w pośpiechu, na kolanie, bez uwzględnienia strategii rozwoju rynku telekomunikacyjnego w Polsce. Niektórzy analitycy twierdzili wręcz, że jest to stara ustawa, do której pod wpływem różnych grup nacisku (jak Unia Europejska, operatorzy, czy nawet MSWiA) na chybił trafił dopisano nowe przepisy, nie przejmując się tym, że niektóre nie są spójne z innymi przepisami, a niektóre wręcz naruszają Konstytucję.

Reklama

Modelowym przykładem był tu przepis zaliczający pocztę elektroniczną do usług telekomunikacyjnych. Nie było to wcale wymogiem Unii Europejskiej, z drugiej jednak strony Unia żąda, by użytkownik takiej usługi telekomunikacyjnej rejestrował się osobiście. W efekcie w ostatnim momencie spostrzeżono, że posiadacz bezpłatnego konta pocztowego musiałby się osobiście rejestrować w firmie, która takie konto prowadzi. Przepis ten wymogło nasze Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, tłumacząc się... koniecznością zabezpieczenia przed terroryzmem i powołując się na to, że konieczność rejestracji istnieje w przypadku telefonów (stacjonarnych i komórkowych). Geniusz, który to wymyślił, a także posłowie, którzy początkowo ochoczo przyklepali tę "inicjatywę ustawodawczą", nie wzięli pod uwagę tego, że telefon należy kupić, a zatem wymaga to osobistej bytności w odpowiednim punkcie, a firmy sprzedające telefony są do takiej rejestracji przygotowane. Trudno sobie jednak wyobrazić, że ktoś - powiedzmy z Suwałk - jedzie do np. Krakowa (bo tam na serwerze mieści się jego wybrany dostawca), aby zarejestrować swoje darmowe konto poczty elektroniczne. Traci pieniądze i co najmniej dzień na dojazd, a drugi na odstanie w kolejce. Takich chętnych jak on są bowiem miliony, a dostawca usług internetowych - też zaskoczony sytuacją - obsługuje "rejestrantów" powoli.

Na szczęście po zdecydowanym proteście wszystkich zaangażowanych stron (poza pomysłodawcą - MSWiA) wycofano się z tego chybionego pomysłu. Podobnych przykładów można by namnożyć wiele. Nie ma co jednak wracać do przeszłości. Spójrzmy na stan faktyczny.

Teoretycznie ustawa powinna obowiązywać w momencie wejścia do Unii. Z czteromiesięcznym opóźnieniem prawo, mające zapewnić rozwój rynku telekomunikacji, wchodzi w życie. Czy jednak ten rozwój zapewni? I kiedy? Ustawa zawiera szereg przepisów ułatwiających życie abonentom. Jednak, w tydzień po wejściu ustawy w życie pozostają one na papierze. I zapewne długo zostaną. Dlaczego? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania.

W nowej ustawie znajdujemy kilka przepisów korzystnych dla abonentów:

* Operatorzy komórkowi nie muszą rejestrować osób kupujących telefony na kartę (pre paid), czego domagała się policja. Ten akurat przepis nie wymaga żadnych dodatkowych działań - zatem obowiązuje już od tygodnia;

* Użytkownicy komórek zmieniając operatora mogą zostawić sobie stary numer. I tu już zaczynają się schody. Operatorom niezbyt chce się stosować tego przepisu. Boją się, że zaczną tracić klientów. Do tej pory część użytkowników komórek dawno zmieniłaby operatora, gdyby nie to, że o zmianie numeru musieliby informować nieraz setki osób. A to jest czasochłonne i niewygodne. Teraz ten kłopot odpada. Na razie jednak teoretycznie. Operatorzy bowiem wyjątkowo zgodnie twierdzą, że występują "trudności techniczne". O tym, że trudności te są "bardzo poważne" może świadczyć fakt, że podobny przepis obowiązuje w przypadku telefonów na drucie od ponad roku. I... nadal takie same kłopoty z zachowaniem numeru przy przenosinach, jak dawniej. Dodatkowym zagrożeniem przy realizacji tego zapisu jest nieprecyzyjne sformułowanie mówiące, że opłata za taką usługę "nie może zniechęcać klienta", nie precyzuje jednak, jaka to wysokość. W ten sposób operator może uznać, że "nie zniechęcającą" opłatą jest np. 200 zł (wszak w krajach Unii takie zachowanie numeru przy przenosinach kosztuje nawet kilkadziesiąt euro) i skutecznie wyleczy tym wszystkich chętnych. Zgodnie z prawem.

* Jeszcze większe trudności występują podobno przy realizacji kolejnego korzystnego dla abonentów przepisu mówiącego o obowiązku blokowania skradzionej komórki w ciągu doby od dostarczenia zgłoszenia. Tu mnożenie przeszkód przez operatorów łatwo zrozumieć. Operatora nie obchodzi, czy ze skradzionej komórki dzwoni prawowity właściciel czy złodziej. Ważne, że płaci. Nowy przepis uniemożliwia to, a operatorzy boją się, że mogą utracić klientów. Złodziej lub nabywca kradzionego już nie zadzwoni, a okradzionego może być już nie stać na zakupienie nowego telefonu przez jakiś czas. I strumyczek przestaje płynąć. A nie jest to strumyczek wąski. Obecnie w Polsce rocznie kradzionych jest ponad milion komórek. W Wielkiej Brytanii, gdzie mobilnych telefonów jest cztery razy więcej niż u nas - rocznie kradzionych jest ok. 700 tys. Omawiany zapis powinien tę plagę nieco przytępić - niestety tylko na jakiś czas. Skoro bowiem zdejmowanie blokady z SIM-a nie jest problemem - przestępcy nauczą się za jakiś czas odblokowywać całe telefony. A zatem nie ufajmy bezkrytycznie zapisowi, który nas - czasowo - nieco uchroni, tylko dbajmy o to, aby nie dać sobie ukraść komórki. Zwłaszcza, że operatorzy - znów tłumacząc się "trudnościami technicznymi - wymusili obowiązywanie tego przepisu dopiero od 1 stycznia 2005. Ponadto w zapisie jest drobny kruczek: tzw. "dostarczenie zgłoszenia" to nie telefon z informacją o kradzieży, a fizyczne dostarczenie protokołu kradzieży podpisanego przez policjanta. Procedura taka może potrwać, a dodatkowo zniechęcić chętnych do skorzystania z usługi blokady;

* Na razie nie można ocenić, jak będzie z realizacją kolejnego przepisu ustawy mówiącego o tym, że reklamacja musi być załatwiona w ciągu 30 dni, a niedopełnienie tego obowiązku powoduje automatyczne uznanie reklamacji. Tu także nie potrzeba wprawdzie żadnych dodatkowych działań, ale pierwsze - po wejściu w życie ustawy - reklamacje zaczną wpływać pod koniec września (po otrzymaniu rachunków) i dopiero miesiąc później będzie można ocenić, jak jest z realizacją tego przepisu. Podobnie jest z zapisem mówiącym o konieczności zapłacenia odszkodowania w wysokości 1/15 rachunku (do tej pory 1/30) za każdy dzień zawinionej przez operatora przerwy w świadczeniu usług.

* Kolejny zapis: blokada na życzenie klienta usługi o podwyższonej opłacie (np. numery 0-700) także jest korzystny dla klienta. Ale... znów nie wiadomo, od kiedy będzie można przestać się bać, że nasze dziecko nabije nam nieprawdopodobnie wysoki rachunek wysłuchując telefonicznych bajek.

Zarówno bowiem w tym, jak i kilku innych przypadkach nie dopracowano jeszcze przepisów wykonawczych, co oczywiście skwapliwie wykorzystali operatorzy. Opóźnione wprowadzenie powyższych zapisów jest im bowiem na rękę. Każdy z podanych wyżej paragrafów ustawy albo zmusza ich do dodatkowych prac, albo wprost zmniejsza możliwość zysku (w przypadku wysokopłatnych usług telefonicznych rynek szacowany jest na ok 400 mln zł rocznie). A zabierania pieniążków nikt nie lubi.

Stąd można być pewnym, że operatorzy zrobią wszystko, aby "krzywdzące" ich przepisy weszły w życie jak najpóźniej. Szacuje się, że nad niektórymi przepisami wykonawczymi ministerstwo infrastruktury może pracować nawet rok (tyle czasu na stworzenie tych aktów prawnych daje im bowiem ustawa).

Dodatkowe opóźnienia mogą wprowadzić obecne działania policji niezadowolonej z wykreślenia proponowanych przez nią zapisów. MSWiA chce doprowadzić do nowelizacji ustawy. A związane z tym kolejne przepychanki parlamentarne to woda na młyn operatorów. Im dłużej to trwa - tym lepiej. A przy okazji może uda się wykreślić kilka punktów z powyższej listy?

Niemniej jedna korzyść z nowej ustawy już jest. URTiP zyskał w niej większe uprawnienia i korzystając z nich zmusił do dogadania się TP SA z sieciami komórkowymi w sprawie obniżenia opłat za połączenia z komórek na telefon stacjonarny. Być może ta pierwsza jaskółka pociągnie za sobą inne działania, które sprawią, że okaże się, iż powyższy obraz sytuacji został odmalowany zbyt czarno.

Dodatkową korzyścią dla abonentów jest to, że ustawa ułatwia zgłoszenie i prowadzenie działalności telekomunikacyjnej. Ponieważ prawie jednocześnie z wejściem w życie uchwały wojsko zwolniło kilka zakresów GSM - można się spodziewać, że już wkrótce URTiP ogłosi przetarg na te częstotliwości. A to może skutkować powstaniem kilku nowych operatorów komórkowych. Obecna "trójca" teoretycznie konkuruje ze sobą, jednak w niektórych sprawach (zwłaszcza niosących możliwość utraty zysków) mówi jednym głosem. Być może kilku nowych operatorów pozwoli nieco naruszyć ten nieformalny układ, a zwiększona konkurencja spowoduje obniżenie cen za połączenia komórkowe, które (nawet nie biorąc pod uwagę siły nabywczej złotówki) są jednymi z najwyższych w Europie.

Na papierze wygląda to wszystko pięknie. Ale - tylko na papierze. Czyżby zatem po raz kolejny wylano dziecko z kąpielą?

Dowiedz się więcej na temat: hity | komórki | MSWiA | telefony | telefon | bubel | operatorzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy