Jacek Bilczyński - najlepsze ciało w Polsce
Mówi się o nim, że ma najlepsze ciało w Polsce. Faceci zazdroszczą mu nienagannej sylwetki, a kobiety na jego widok nerwowo przygryzają wargi. Gdyby płeć piękną zapytać o ich ideał mężczyzny - z dużą dozą prawdopodobieństwa panie wskazałyby właśnie na niego.
Jak długo trwa twoja przygoda z siłownią?
Jacek Bilczyński: Generalnie sport w moim życiu był od zawsze. Bardzo dużo pływałem, a później zainteresowałem się sztukami walki i to one mnie pochłonęły. W międzyczasie pojawiła się siłownia i z tego co pamiętam - była to pierwsza klasa szkoły średniej. Nawet tego nie zauważyłem, ale siłownia i ogólnie sport stały się częścią mojego życia.
Niektórzy zapisują się na zajęcia karate, bo mają kompleksy i poczucie słabości. Czasami bywa tak, że takie osoby są w szkole poniżane i w związku z tym podejmują decyzję, by się zbuntować i udowodnić innym swoją wartość. Czy w twoim przypadku też był jakiś bodziec, który zadecydował o tym, że wziąłeś się za siebie?
- Wydaje mi się, że w życiu większości facetów przychodzi w końcu taki czas, kiedy zaczynają zwracać uwagę na swoje ciało i zaczynają o nie dbać. W moim przypadku było to tak, że miałem wielu znajomych, którzy trenowali różne dyscypliny sportowe i siłą rzeczy obracając się w ich środowisku -sam również zacząłem iść w tym kierunku. Ale nie doświadczyłem jakiegoś przykrego momentu w swoim życiu, który spowodowałby to, że zacząłem trenować.
Od samego początku założyłeś sobie, że chcesz osiągnąć jakiś cel, czy siłownię traktowałeś jako hobby?
- Absolutnie nie zakładałem sobie, że wtedy i wtedy chcę osiągnąć to i to. Nie planowałem jakiś wizualizacji odnośnie mojego ciała, że chciałbym wyglądać tak, a nie inaczej. Chciałem po prostu spróbować czegoś nowego i fajnego, co sprawiałoby mi przyjemność. Trzeba pamiętać, że siłownia jest takim sportem, który wymaga cierpliwości, bo na efekty trzeba trochę poczekać -i ja byłem tego świadomy. Więc może dlatego przerzucanie ciężarów stało się częścią mojego życia.
Przeszedłeś niezwykłą metamorfozę jeśli chodzi o wygląd, bo w szkole średniej nie wyróżniałeś się z tłumu. Skąd ta nagła zmiana?
- Ja myślę, że ta zmiana nastąpiła zupełnie naturalnie. Każdy z biegiem czasu się zmienia - jedni bardziej, a inni trochę mniej. Ja naprawdę nie zakładałem sobie, że chcę wyglądać właśnie tak, a nie inaczej. Nie jestem osobą, która wypatruje, jaka obecnie jest moda. Nie dążę do tych kanonów i trendów. Natomiast zgodzę się z tobą, że w moim przypadku ta zmiana jest dosyć wyraźna.
Kiedy wracasz do swojej rodzinnej miejscowości to sąsiedzi, którzy długo cię nie widzieli przecierają oczy ze zdumienia?
- Pochodzę z małego miasta - Olkusza i niestety bywam tam bardzo rzadko, bo obowiązki zawodowe powodują, iż jestem w rozjazdach między Krakowem a Warszawą. Natomiast zdarza się tak, że członkowie dalszej rodziny mnie czasami nie poznają. Do takich sytuacji dochodzi przy okazji jakiś uroczystości - ślubów czy chrzcin. Bierze się to stąd, że wówczas po kilku latach rozłąki wszyscy widzimy się w jednym miejscu i można wówczas usłyszeć "łał" (śmiech).
A pod względem mentalnym również się zmieniłeś?
- Nie będę teraz obiektywny, ale wydaje mi się, że nie. Mam nadzieję, że jestem tą samą osobą. Staram się być duchowo bogatszym człowiekiem i w związku z tym cały czas się wewnętrznie rozwijam. Bazuję na tym wszystkim, co przeżyłem. Nie wybieram nowych dróg i nie odcinam się od tego co było. Bo niby dlaczego miałbym to robić? Dlatego, że teraz jestem bardziej rozpoznawalną osobą niż kilka lat temu?
Czy moment, kiedy pojawiłeś się na okładce bardzo prestiżowego i popularnego magazynu Men’s Health, był przełomowy w twojej karierze?
- Ja w tym okresie już dużo pracowałem jako model. Natomiast faktycznie - Men’s Health jest taką ikoną w Polsce, ale i na całym świecie, która sprawia, że człowiek przeskakuje nagle kilka poziomów wyżej. Nie ma co ukrywać, że stałem się wówczas bardziej rozpoznawalny i zaczęło się pojawiać wiele ofert. Ale chciałbym podkreślić, że nie były to tylko oferty pozowania w bieliźnie. Były również takie, gdzie pojawiałem się na wybiegach w pełnym umundurowaniu (śmiech). Jednak trzeba sobie powiedzieć wprost, że Men’s Health kojarzy się z ciałem i dobrym wyglądem.
A czy nie uważasz, że pozowanie w samej bieliźnie to trochę takie sprzedawanie własnej prywatności? Czy raczej ty nie masz z tym problemów i taktujesz to czysto zawodowo?
- Zdecydowanie traktuję to jako pracę. Tak to jest na tym świecie, że każdy ma jakąś pracę, w której musi dać cząstkę siebie. Jedni mniej, inni więcej. Wiesz... jeden ma taką pracę, że liczą się jego umiejętności, a ja mam taką, w której ważny jest wygląd. Nie chciałbym żeby to głupio zabrzmiało, ale moja praca także w pewnym sensie wymaga ode mnie jakieś cząstki aktorstwa - wyrażenia emocji. Ale podkreślam: to, co widać na zewnątrz, w żadnym stopniu nie odzwierciedla tego, jaki jestem w środku. Ktoś, kto widzi mnie pierwszy raz w życiu i jest w stanie powiedzieć, kim ja jestem - może się bardzo pomylić... Ja po przepracowanym dniu, po sesji ,wracam do domu i jestem sobą, jestem Jackiem. Ale nie muszę tego nikomu udowadniać.
Z twoich usług trenera osobistego korzystają gwiazdy polskiego show-biznesu i celebryci...
- Zgadza się. Nazwałbym to tak: są to osoby, które cenią sobie bardzo ekskluzywne usługi na wysokim poziomie. Nie pracuję z 30-40 osobami, ale z 3-4. To wymaga ode mnie poświęcenia, bo bardzo zależy mi na tym, by ta moja usługa była mega profesjonalna i przede wszystkim, by przekładało się to na skuteczność. Treningi personalne i doradztwo żywieniowe to część mojej pracy.
Czy bywa tak, że twoi klienci potrafią zadzwonić do ciebie o drugiej w nocy i zapytać co by tu przekąsić, by nie poszło w biodra?
- Oczywiście. Ja jestem dla nich dostępny przez 24 godziny na dobę. Cały czas jestem pod telefonem. Bywają sytuacje, gdzie dzwoni ktoś w środku nocy i mówi mi, że ma ochotę właśnie teraz pobiegać. Ja wówczas zapewniam taką usługę, bo to moja praca. Na tym właśnie polegają usługi ekskluzywne.
Skoro jesteś dostępny 24 godziny na dobę, to domyślam się, że twoje usługi słono kosztują. Dużo można na tym zarobić?
- Myślę, że można z tego dobrze żyć. Ja nie stawiam na ilość, ale na jakość, i uczciwie trzeba powiedzieć, że w związku z tym mam do czynienia z większymi sumami. Ja nie biorę pieniędzy od 40 osób, dla których tylko w jakieś małej części mógłbym się poświęcić, ale biorę od 4, którym poświęcam się w 100 procentach. Są to przyzwoite pieniądze.
Masz czasami dosyć tej swojej pracy?
Więcej masz klientów czy klientek?
- Zdecydowanie klientek.
To przypadek? Zauważasz duże zainteresowanie twoją osobą ze strony płci pięknej?
- Zauważam, ale nie jest ono wyrażane w sposób ostentacyjny. Chyba każdemu przyjemniej pracuje się z osobą która dobrze wygląda. Tu chodzi o wrażenia estetyczne. Większość facetów mając do wyboru pracę z atrakcyjną i mniej atrakcyjną kobietą, wybierze tę pierwszą.
Zapytam wprost: Twoje klientki cię podrywają?
- Myślę, że nie. A jeśli tak, to robią to w taki sposób, żebym nie zauważył - chociaż to chyba mija się z sensem (śmiech). A tak poważnie to nie zauważyłem tego. Każdy ma jakieś zasady, którymi się kieruje. Ja także mam pewne granice, których nie przekraczam i nie chcę, by ktoś je przekraczał.
A jak na to wszystko reaguje twoja dziewczyna, skoro na widok jej chłopaka ślini się większość kobiet, które pod nosem mówią: "niezłe ciacho"...?
- Moja kobieta jest niezwykle atrakcyjna i to faceci na jej widok się ślinią. Ja się cieszę, że mam ładną dziewczynę i myślę, że ona również cieszy się z tego, że ma fajnego faceta. To jest tak, że mam do siebie na tyle zaufania, na tyle dobrze się rozumiemy i dogadujemy, że kiedy idziemy do pracy, to... idziemy do pracy... rozumiesz? Natomiast w domu jesteśmy sobą i przede wszystkim jesteśmy dla siebie. Cieszymy się sobą, cieszymy się życiem, pracujemy - to zaufanie sprawia, że dobrze nam się żyje. Ja nie obawiam się o to, że moja kobieta będzie szukała w pracy przygód.
Jesteś dietetykiem, więc szczególną uwagę zwracasz na to, co jesz. Czy miewasz czasami takie chwile, kiedy nachodzi cię wielka ochota na zjedzenie jakiegoś tłustego hamburgera lub frytek? Pozwalasz sobie na niezdrowe jedzenie czy kurczowo trzymasz się swojej diety?
Ty jadasz sześć posiłków dziennie ze specjalnie przygotowanych produktów. Ale czy przeciętny Kowalski, który idzie do fabryki na osiem godzin i który po pracy ma jeszcze szereg innych zajęć i spraw do załatwienia, jest w stanie trzymać się tej zdrowej diety? Łatwo się mówi, że trzeba zjadać pięć, sześć zdrowych posiłków dziennie, ale w praktyce jednak ciężko trzymać się tego planu.
- Dzieje się tak, bo ludzie z góry zakładają sobie, że to jest zbyt trudne, by mogło się udać. Ich podświadomość mówi im, że jest to bardzo czasochłonne i zbyt wymagające. A wcale tak nie jest. Ja bardzo dużo podróżuję po całej Polsce i siłą rzeczy nie mogę całymi dniami przesiadywać w kuchni. Są produkty, z których posiłek można przyrządzić w dwie-trzy minuty. Wchodząc do marketu jest tak dużo produktów, które od razu nadają się do zjedzenia, że naprawdę nie ma problemu, by jeść zdrowo. Można kupić jakiś twarożek, do tego garść orzechów i już mamy całkiem fajny posiłek. Ja na gotowanie poświęcam tyle samo czasu, co osoba gotująca w nazwijmy to - "sposób tradycyjny".
A kiedy idziesz na imprezę to rozglądasz się po stole i wybierasz najzdrowsze trunki i produkty czy raczej tzw. "melanż opór"?
- Takie sytuacje zdarzają się dosyć rzadko, ale kiedy już się zdarzają, to raczej nie przejmuję się niczym. Mam kilku takich znajomych, z którymi jak już się spotykam, to czas ten przeznaczam na zabawę w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie dajmy się zwariować...
Jak wygląda twój dzień? Od czego zaczynasz?
- On jest bardzo różny z racji charakteru mojej pracy. To nie jest tak, że idę na siódmą do pracy, siedzę w niej osiem godzin i później mam już wolne. Czasami jest tak, że bywają dni, kiedy pracy jest niewiele, ale są i takie, gdzie sześć dni z rzędu jestem non stop w pracy - spotkania z klientami, sesje zdjęciowe itp. Natomiast każdego dnia staram się, by w moim menu było zdrowe jedzenie. Trzy - cztery razy w tygodniu znajduję czas na jakąś formę aktywności. Rano jest to zazwyczaj bieganie, a jak w ciągu dnia znajdzie się kilkadziesiąt minut, to lubię wyskoczyć na siłownię. Ćwiczę szybko i intensywnie, bo wychodzę z założenia, że to siłownia ma być podporządkowana pod mój dzień, a nie mój dzień pod siłownię.
Często bywa tak, że osoby, które zaczynają przygodę z siłownią uważają ją za sprawę priorytetową i nagle przychodzi zmęczenie tym dostosowywaniem swojego życia do wizyt na siłowni. Jak temu zapobiec i uchronić się przed słomianym zapałem?
- Moim zdaniem nie warto poświęcać ćwiczeniom zbyt wiele swojego czasu. Siłowania nie może stać się najważniejszą czynnością w moim życiu. Nie pozwalam na to, by był to dominujący element. To jest chyba najczęstsza przyczyna późniejszych niepowodzeń i marazmu, bo trening na siłowni stawiamy sobie jako cel nadrzędny. To rozwiązanie na krótką metę, bo po miesiącu, dwóch czy trzech, traci się ochotę i zapał. A przecież nie o to chodzi. Trzeba tak sobie to wszystko poustawiać, by siłownia była zwykłą czynnością dnia codziennego. Jeśli dziś nie dam rady iść trenować, to ok. - nic się nie stało, świat się nie zawali, pójdę jutro. To musi być odruch naturalny. Najgorszą rzeczą jest zmuszanie się do czegokolwiek.
Co będziesz robił za dwadzieścia lat, kiedy twoje ciało się zmieni? Natury przecież nie da się oszukać...
- Ciężko powiedzieć, co będzie za dwadzieścia lat. Przez całe życie pracuje się na swoją markę i wydaje mi się, że później można to jakoś wykorzystać. Mam oczywiście plan "B", który w ogóle nie koliduje z tym, że człowiek się starzeje. Mianowicie zdobyłem wykształcenie, które mam nadzieję pozwoli mi pracować. Skończyłem dietetykę i fizjoterapię, a obecnie studiuję farmację. Myślę, że nie powinno być problemu z pracą. Jeśli okaże się, że w pewnym momencie nie będę mógł robić tego, co teraz, to mam jeszcze jakieś alternatywne plany na ciekawe życie.
Rozmawiał Łukasz Piątek
Autorem fotografii głównej oraz zdjęć występujących w tekście jako trzecie i czwarte i jest Pan Filip Ornat, członek Gorlickiego Towarzystwa Fotograficznego.