Prawdziwie męska rozrywka
Gdy kilkanaście lat temu podczas pierwszej w życiu przejażdżki quadem wyprzedziłem motocyklistę, facet ze zdziwienia walnął szczęką o ziemię. To przyjemne uczucie przypomniało mi się, gdy dosiadłem Yamahy Raptor 700.
Raptor 700 dostał chłodzony cieczą singiel z enduro XT 660 R. Wyposażony we wtrysk paliwa silnik ma identyczną jak w iksteku moc maksymalną (48 KM), ale dzięki powiększonej o 2 mm średnicy cylindra przenosi, zwłaszcza na niskich obrotach, spory moment obrotowy na szerokie tylne opony. Za to maksymalny moment obrotowy zmniejszył się do 55 Nm. Wałek wyrównoważający łagodzi, tak jak w motocyklu, wibracje silnika.
Najwięcej radochy daje latanie bokami, co w przypadku tej maszyny nie jest wcale takie trudne. Nawet off-roadowym nowicjuszom wystarczy parę kwadransów na trening, aby zaczęli "orać glebę". Żeby wejść w ślizg, wystarczy pełny skręt kierownicy i dodanie gazu. Raptor najbardziej lubi szybko pokonywać piaszczyste, lekko pofałdowane odcinki, niezmuszające do ekstremalnych skoków. Nazwałbym go soft enduro na czterech kołach. Kiedy nie da się jechać dalej - wrzucasz wsteczny bieg. Ekstra jest wyprostowana pozycja za wysoka kierownica.
Sztywna rama pozwala przetrwać takie wydarzenia. Przednia część z rur stalowych przykręcono do elementów odlewanych z aluminium, które tworzą kręgosłup pojazdu. Aluminiowe są również trójkątne wahacze w zawieszeniu przednich kół oraz tylny wahacz z mimośrodowym mechanizmem ułatwiającym napinanie łańcucha napędowego. Niska masa własna (zaledwie 180 kg) to dowód, że dużo nad nią pracowano. Kciuk, którym operujesz gazem, jeśli nie popracujesz mocno nad jego wzmocnieniem, ogranicza czas jazdy do 20 minut. Potem odmawia posłuszeństwa. Dlatego dodawanie gazu będzie dla wielu niezłym fitnessem.
W przypadku obu maszyn zabronione jest tylko jedno - smutna twarz tego, kto ich dosiada.