Tomasz Bagiński: Karierę zaczął od nominacji do Oscara

Jest samoukiem, jego pierwszy sukces przyszedł za szybko, ale teraz Tomasz Bagiński zna już reguły rządzące biznesem filmowym. To m.in. dlatego woli pracować w Polsce niż w Hollywood, choć miał stamtąd konkretne propozycje. Dowiedz się, jak z pionka stał się rozgrywającym.

Tomasz Bagiński w programie "Z tymi co się znają"
Tomasz Bagiński w programie "Z tymi co się znają"materiały prasowe

Już niedługo "The Witcher", czyli serial od Netflix, którego Tomasz Bagiński jest współproducentem, będzie oglądany w 130 milionach domów na świecie, w 190 krajach. W tę produkcję Bagiński jest szczególnie zaangażowany nie tylko ze względu na jej rozmach, ma na planie bardzo ważną rolę - pilnuje jego "słowiańskości".

Jak sam przyznaje jest wielkim fanem sagi, zaczytywał się w opowieściach o Białym Wilku od chwili, gdy pojawiły się pierwsze opowiadania. - Ciężko było sobie wtedy wyobrazić, że jakikolwiek polski bohater może być przedstawiany w popkulturze światowej - mówi Tomasz Bagiński w internetowym programie "Z tymi co się znają".

Na końcu i tak przegrywają

Od zawsze chciał opowiadać historie, marzyło mu się, by zostać filmowcem, ale nie miał kamery. Dlatego zaczynał od animacji komputerowych. Był początek lat 90.

- Pamiętajmy, skąd się wywodzę. W Białymstoku był jakiś klub filmowy, chyba jeden na całe miasto, do którego nie miałem dostępu. W domu kamery nie było, nawet zwyczajnego VHS. Naturalnym wyborem był komputer. Jakoś trzeba było opowiadać te kłębiące się w głowie historie - opowiedział Tomasz Bagiński w długim wywiadzie w programie "Z tymi co się znają", który można obejrzeć w internecie.

Swoje pierwsze animacje, w szkole średniej, robił na komputerze Amiga. To były historie o pechowym czarodzieju. - Moi bohaterowie ginęli często i w brutalny sposób. Ale byłem młody, uczyłem się powoli, jak ich wyprowadzić ku optymizmowi, i teraz jest to trochę rzadsze - dodaje Tomasz Bagiński.

W takim podejściu do bohaterów, bogatym w czarny humor, często autoironicznym, widać jednak pewien typowy dla naszej kultury rys. - Kiedy zastanawiałem się nad polskimi superbohaterami, to mi wychodziło, że zawsze się starają, ale w końcu przegrywają - podsumowuje Tomasz Bagiński.

Za młody na sukces

Świat dowiedział się o Tomaszu Bagińskim i zachwycił się nim po "Katedrze",  krótkometrażowej animacji na podstawie opowiadania Jacka Dukaja, którą stworzył po to, by udowodnić światu, że ma talent. Sam podkreśla dziś, że traktował ten film jako swego rodzaju nieformalny dyplom. Efekt przerósł oczekiwania twórcy: "Katedra" dostała nominację do Oscara i ok. 100 różnych nagród.

- Byłem za młody na ten sukces, nie bardzo wiedziałem, jak się to konsumuje. To były proste rzeczy, np. nie znałem dobrze angielskiego. Poza tym, nie znałem jeszcze dynamiki tego rynku, zasad, na których on się opiera. To jest pewna gra, do której jest się zaproszonym, ale jeśli nie zna się zasad, to zostaje się frajerem, którego wszyscy ogrywają - mówi Tomasz Bagiński. Przyznaje, że nauczenie się reguł tej gry zajęło mu kilka lat.

Lepiej być pierwszym na prowincji niż drugim w Rzymie

Kluczowa reguła dla każdego, kto chciałby zrobić karierę za oceanem, choć obowiązuje pewnie nie tylko tam, brzmi: nie wystarczy, że masz talent, chęci i dobre historie, pomysły na film czy serial. Przede wszystkim naucz się swoje pomysły sprzedawać.

- Trzeba przebić się przez morze innych i przez ludzi, których jedynym zadaniem jest nie wziąć twojego pomysłu. Jeśli jest w nim jakakolwiek słabość, to ktoś ją znajdzie. Trzeba się nauczyć tak pisać, opakowywać i myśleć o projekcie, żeby ten entuzjazm, który ma się w sobie, dało się przełożyć na innych ludzi - opowiada Tomasz Bagiński.

To trudna sztuka tym bardziej, że wszystko zależy od kilku zdań czy jednej, pierwszej, strony prezentacji. Sam Bagiński miał konkretne propozycje, żeby zostać w Hollywood, ale z nich nie skorzystał. Jednym z powodów był fakt, że kilkanaście lat temu świat zaczął się zmniejszać.

- Okazało się, że będąc w Polsce, można robić rzeczy na cały świat. Można rozwijać karierę w Stanach, choć może wolniej i w bardziej skomplikowany sposób. Po drugie, jaki jest sens jechać do miejsca, gdzie wszystko jest już ustawione? W Stanach nie dało się zostać gwiazdą po jednym krótkim filmie, a tu się dało. Poza tym, Polska miała i nadal ma ogromny potencjał rozwoju, a przecież zabawa jest w ruchu, w działaniu - podsumowuje Tomasz Bagiński.

Kto chciałby dowiedzieć się więcej na temat tego twórcy, może obejrzeć jego rozmowę z Marcinem Prokopem w programie "Z tymi co się znają". Tomasz Bagiński opowiada w niej m.in. o swoich mrocznych skłonnościach, o tym, jak słowiańskie motywy, opowieści i legendy można wykorzystać w popkulturze, wyjaśnia też, co myśli o nowoczesnych technologiach cyfrowych m.in. w przemyśle filmowym.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas