Aleja piratów

Kilka lat temu piraci u wschodnich wybrzeży Afryki byli raczej reliktem dawno minionych czasów. Dziś mówi się wręcz o przemyśle pirackim.

Somalijski strażnik graniczny wypływa na patrol w poszukiwaniu morskich piratów
Somalijski strażnik graniczny wypływa na patrol w poszukiwaniu morskich piratówAFP

Piraci na horyzoncie

Piraci nie ograniczają się dziś do atakowania statków przepływających w odległości kilkunastu czy kilkudziesięciu mil od wybrzeża. Ich łupem padają jednostki poruszające się po pełnym morzu, nawet kilkaset mil od lądu (rekordowy pod tym względem był atak dokonany w kwietniu 2010 roku 1,3 tysiąca mil morskich od wybrzeży Somalii).

Możliwość prowadzenia takich operacji zapewnia im wykorzystywanie tak zwanych statków matek, które są bazą dla mniejszych łodzi, przeznaczonych do bezpośredniego ataku.

Namierzenie statku podczas rejsu jest możliwe dzięki działaniu pirackich siatek szpiegowskich, które za pomocą nowoczesnych środków technicznych obserwują ruch interesujących je jednostek w co najmniej kilku portach regionu.

Nie da się zapobiec wszystkim atakom

Powtarzające się z dużą częstotliwością akty przemocy wymusiły reakcję międzynarodowej społeczności: w rejon Rogu Afryki swoje jednostki skierowały między innymi Unia Europejska (operacja "Atalanta"), NATO ("Tarcza oceanu"), Stany Zjednoczone (CTF- 151), Rosja, Indie, Chiny, Japonia, Korea Południowa i Iran. Około trzydziestu okrętów i samolotów, które stale patrolują obszar o powierzchni około 2 milionów mil kwadratowych, nie jest jednak w stanie zapobiec wszystkim atakom ani też przyjść z pomocą każdej jednostce, choć naturalnie wpływa na poprawę bezpieczeństwa żeglugi.

Tankowce są łatwym celem również z powodu ich niewielkiej prędkości, często dodatkowo redukowanej ze względów ekonomicznych. Droga wokół Przylądka Dobrej Nadziei nie może w tym wypadku być brana pod uwagę jako trasa alternatywna, a tym samym jako rozwiązanie problemu, zarówno z uwagi na zasięg działania piratów, jak i koszty takiej operacji. Tankowiec płynący z Arabii Saudyjskiej do Stanów Zjednoczonych miałby do pokonania dodatkowe 2,7 tysiąca mil, co zmniejszyłoby jego roczną wydajność o 25 procent i zwiększyło koszty o 3,5 miliona dolarów. Według szacunków amerykańskiej fundacji One Earth roczne koszty zmiany kursu tylko 10 procent wszystkich jednostek pływających w zagrożonym rejonie wyniosłyby od 2,3 do 3 miliardów dolarów, podczas gdy ubiegłoroczne zarobki piratów szacowane są na 238 milionów dolarów.

Eskorta za 50 tys dolarów

Jego właściciel ogłosił zamiar wyekwipowania i obsadzenia najemnikami z PMC osiemnastu uzbrojonych łodzi, które miałyby przeprowadzać statki przez Zatokę Adeńską. Eksperci szacują koszty takiej eskorty na 50 tysięcy dolarów, co stanowi dziesięciokrotność dziennego zysku wypracowywanego przez jednostkę klasy VLCC.

Zwołane w 2009 roku specjalny szczyt Ligi Państw Arabskich czy spotkanie państw GCC nie przyniosły żadnych rezultatów, nie udało się stworzyć wspólnego centrum dowodzenia ani zespołu patrolowego. W ostatnich miesiącach Zjednoczone Emiraty Arabskie wydają się bardziej zainteresowane walką z piractwem, czego dowodem mogą być dwudniowa konferencja poświęcona temu tematowi, która odbyła się w połowie kwietnia w Dubaju, czy też oficjalne wystąpienia członków rodziny panującej oraz artykuły prasowe obecnych i emerytowanych wojskowych.

Państwa Rady Współpracy Zatoki mają mocno ograniczone możliwości zaangażowania się w operacje z dala od własnych brzegów. Spośród całej szóstki jedynie Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Bahrajn mają fregaty (odpowiednio siedem, dwie i jedną). Rijad dysponuje dodatkowo czterema korwetami, po dwie jednostki tej klasy mają także Emiraty, Oman i Bahrajn. Nie wszystkie z wymienionych okrętów nadają się jednak do pełnienia misji dłuższych niż kilku-, kilkunastodniowe - ich wartość jako jednostek patrolujących wody Morza Arabskiego czy Oceanu Indyjskiego jest niewielka.

Łapią piratów, by ich wypuścić

Marynarze jednego z okrętów pełniących służbę w ramach misji UE kontrolują podejrzany statek
AFP

W wypadku tej operacji ważniejsze od jej militarnych aspektów mogą się okazać reperkusje prawne: zatrzymani piraci mają być sądzeni w Zjednoczonych Emiratach, co nadaje sprawie charakter precedensu i jest o tyle ważne, że w ciągu ostatnich trzech lat od pięciuset do siedmiuset piratów zatrzymanych przez siły międzynarodowe zostało zwolnionych z powodu braku prawnych możliwości ich osądzenia. Niektórzy z nich byli zatrzymywani kilkukrotnie.

Działać skuteczniej

Przy powiązaniach klanowych nie sposób nie wspomnieć o Jemenie, państwie dla piratów o tyle istotnym, że to właśnie tu najczęściej zaopatrują się oni w części do łodzi czy broń. Polityczny chaos panujący w Sanie i aktywność lokalnej komórki Al-Kaidy nie napawają optymizmem co do zaangażowania Jemenu w walkę z piractwem, nawet jeśli wziąć pod uwagę niedawne wzmocnienie straży przybrzeżnej szesnastoma szybkimi łodziami i nowo utworzoną jednostką sił specjalnych (1,6 tysiąca żołnierzy).

Drugi, chyba nawet ważniejszy obszar, w którym zaangażowanie państw Rady Współpracy Zatoki mogłoby przynieść wymierne rezultaty, stanowiłoby stworzenie podstaw prawnych pozwalających na sądzenie pojmanych piratów, tak jak zrobiła to wcześniej Kenia. Ekspert londyńskiego Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych Jason Alderwick nazywa wprawdzie operacje flot wojennych w regionie przyklejaniem plastra na ranę i zwalczaniem objawów zamiast przyczyn, jednak nawet to bez skutecznie działającego sądownictwa nie ma szans powodzenia.

Rafał Ciastoń, pracownik administracji rządowej, członek Zespołu Analiz Fundacji Amicus Europae, ekspert Fundacji im. K. Pułaskiego. Absolwent stosunków międzynarodowych UJ i podyplomowego Studium Bezpieczeństwa Narodowego na UW.

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.