Cicha obecność

Państwa członkowskie NATO i Unii Europejskiej nie są zgodne, czy należy zaangażować się w operację militarną na terenie Libii. Podczas gdy dotychczasowe działania wojskowe USA mają w dużej mierze charakter demonstracji, Wielka Brytania podjęła na obszarze Libii misje, w których wykorzystuje siły specjalne.

Fot.: US NAVY
Fot.: US NAVY

Libijska misja budzi jednak pewne wątpliwości. Brytyjczyków zatrzymano rankiem 4 marca 2011 roku koło Suluk, 50 kilometrów na południowy wschód od Bengazi. Powstaje tu pierwsze pytanie: dlaczego ich śmigłowiec nie poleciał bezpośrednio do Bengazi, o którym wiadomo, że jest stolicą powstania?

Biorąc pod uwagę niską rangę dyplomaty, możliwe, że jego misja była tylko przykrywką. Być może żołnierze SAS mieli za zadanie przeniknąć w głąb terytorium kontrolowanego przez siły wierne Kaddafiemu. Przy zatrzymanych znaleziono bowiem poza bronią materiały wybuchowe i paszporty co najmniej czterech państw. Jest to prawdopodobne, tym bardziej że na początku marca w mediach pojawiły się doniesienia o możliwym wykorzystaniu żołnierzy SAS do poszukiwania składów, w których libijski reżim ukrył broń chemiczną. Wówczas podawano, że żołnierze brytyjskich sił specjalnych są w tym północnoafrykańskim państwie od co najmniej 20 lutego. Wpływ na decyzję o wysłaniu SAS mogły mieć podejrzenia, że Kaddafi ma ukryte magazyny z bronią chemiczną.

Były minister sprawiedliwości Mustafa Muhammad Abd ad-Dżalil mówił stacji Al-Dżazira o 9,5 tony gazu musztardowego. Wspomniał też o broni biologicznej. Z kolei według źródeł amerykańskich reżim może mieć w trzech składach do 10 ton gazu musztardowego oraz sarinu i jest w stanie użyć ich przeciw powstańcom czy cywilom. W 2003 roku Kaddafi przyznał, że ma ponad 14 ton chemikaliów, z których można wyprodukować gaz musztardowy, i wbrew deklaracjom nie zniszczył wszystkich zapasów.

Pod koniec lutego żołnierze SAS byli zaangażowani w śmiałą akcję ewakuacji brytyjskich obywateli z ogarniętej walkami Libii. Jak podał "The Sunday Telegraph", operacją pod kryptonimem "Deference" (respekt) dowodził brygadier James Bashall, szef Joint Force Headquarters. W rozmowie z gazetą ujawnił, że prośba o militarne wsparcie ewakuacji cywilów z Libii nadeszła z ministerstwa spraw zagranicznych 22 lutego 2011 roku. Już pierwszej nocy wysłane zostały na Maltę i Kretę dwa ośmioosobowe zespoły, a trzeci trafił rankiem 24 lutego do Trypolisu. Tego dnia samolot wojskowy C-130 Hercules zabrał ze stolicy Libii 65 pasażerów, w tym psa.

Zespół kreteński trafił na fregatę HMS "Cumberland", którą zawrócono z drogi na Wyspy Brytyjskie i skierowano w rejon Bengazi. W następnych dniach, 25 i 27 lutego, podczas dwóch rejsów okręt przywiózł na Maltę 425 osób, w tym 119 Brytyjczyków. 2 marca 43 cywilów zabrał z Bengazi niszczyciel HMS "York", który dostarczył tam pomoc medyczną.

Na Maltę wysłano SAS i trzy śmigłowce transportowe Chinook. Brygadier Bashall przyznał, że najtrudniejszą częścią operacji ratowniczej była ewakuacja ludzi z obozowisk w głębi pustyni, gdzie pracowali na polach naftowych. Najpierw trzeba było ustalić, w którym miejscu się one znajdują. Większość potrzebnych informacji udało się zdobyć członkom zespołu w Trypolisie.

Okazało się, że to niejedyny problem. Niewiele było wiadomo o sytuacji na samych lądowiskach, wokół których krążyło mnóstwo ludzi z bronią. Na lotniskach żołnierze SAS dokładnie kontrolowali wchodzące na pokład osoby, sprawdzając, czy w ich bagażach nie ma na przykład bomby. Samoloty przebywały na ziemi po około 1,5 godziny. podano, że w sobotę 26 lutego Herculesy ewakuowały ponad 150 osób, a potem sprecyzowano, że blisko 170. Loty powtórzono następnego dnia - zabrano z pustyni około 200 cywilów. Brygadier Bashall potwierdził wcześniejsze informacje, że jeden z C-130 został ostrzelany z broni maszynowej. Zdarzyło się to 27 lutego przy podchodzeniu do lądowania na lotnisku, którego pas, jak się okazało, został zablokowany.

Działania brytyjskie w Libii ograniczają się prawdopodobnie do akcji poszukiwania składów wojskowych, w których może znajdować się broń chemiczna. Rząd w Londynie wydaje się jednak skłonny do rozszerzenia operacji wojskowych.

Media brytyjskie poinformowały o przygotowaniach do akcji militarnej w Libii. W stan wysokiego alarmu postawiono 600-osobowy 3 Batalion (Black Watch) z Królewskiego Pułku Szkocji (Royal Regiment of Scotland). Dwustu żołnierzy przetransportowano do koszar niedaleko bazy lotniczej Lyneham.

Do wypłynięcia na Morze Śródziemne przygotowują się kolejne brytyjskie okręty: fregata HMS "Westminster" i RFA "Argus" z floty pomocniczej. Ta druga jednostka wykorzystywana jest do szkolenia personelu lotniczego, ale może też służyć jako okręt szpital.

Do bazy wojskowej w Akrotiri na Cyprze wysłano eskadrę myśliwców Typhoon. Gdyby jednak społeczność międzynarodowa zdecydowała się na wprowadzenie strefy zakazu lotów, samoloty te musiałyby zostać skierowane do baz we Włoszech (prawdopodobnie na Sycylię) czy na Maltę. To konieczne, gdyż Akrotiri dzieli od Libii ponad 1600 kilometrów.

Tymczasem inni zachodni politycy są wstrzemięźliwi wobec interwencji w Libii. Nie chcą jej również tamtejsi powstańcy, ponieważ obawiają się, że lądowanie wojsk zachodnich wykorzysta propagandowo reżim Muammara Kaddafiego (powstańcy to marionetki w rękach Zachodu, który chce zagarnąć libijską ropę naftową). Lepiej rozwiązać kryzys arabskimi rękoma. Brytyjski dziennik "The Independent" poinformował, że USA chciałyby, aby libijskich powstańców dozbroiła Arabia Saudyjska. Być może jankesi liczą, że zgodzi się na to król Abdullah, który nienawidzi Kaddafiego za to, iż ten swego czasu próbował go zamordować.

Tadeusz Wróbel

Polska Zbrojna
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas