Dlaczego Iran nie użył jeszcze swoich najgroźniejszych rakiet?
Choć rakiety Iranu mogłyby w kilka minut uderzyć w Tel Awiw, Rijad czy amerykańskie bazy, Teheran trzyma je w odwodzie. Czy to oznaka słabości? A może precyzyjnie wyliczona gra, w której najgroźniejsza broń pozostaje ukryta do kluczowego momentu?

Od kilku dni świat obserwuje eskalację konfliktu izraelsko-irańskiego, który z lokalnego konfliktu przerodził się w wojnę z udziałem USA. Wśród dramatycznych nagłówków i ostrych deklaracji, jeden element wciąż pozostaje zagadką. Iran nie zdecydował się jeszcze sięgnąć po najgroźniejszą broń, jaką posiada - swój zaawansowany arsenał rakietowy. Dlaczego Teheran wciąż nie zdecydował się na jego użycie?
Zaawansowany milczący arsenał
Iran dysponuje jednym z najbardziej rozbudowanych systemów rakietowych w regionie. W jego skład wchodzą pociski krótkiego, średniego i dalekiego zasięgu, w tym manewrujące i balistyczne, a także nowsze konstrukcje określane jako hipersoniczne. Niektóre z nich mają zasięg powyżej dwóch tysięcy kilometrów, co oznacza, że mogłyby dosięgnąć niemal każdego punktu w Izraelu, a także baz wojskowych USA w regionie. Część z nich została zaprojektowana z myślą o skutecznym obchodzeniu systemów obrony powietrznej, dzięki niskiej wykrywalności, prędkości i zdolności manewrowania.
W teorii Iran ma więc wszystko, czego potrzeba, by odpowiedzieć na izraelskie naloty i amerykańskie bomby z maksymalną siłą. W praktyce jednak do tej pory wykorzystywano głównie drony, rakiety krótkiego zasięgu oraz ograniczone środki odwetowe. Wobec ataków na Fordo, Natanz i Esfahan, gdzie, według prezydenta USA Donalda Trumpa, "spadł pełen ładunek bomb", to... raczej niewiele.
Czy Iran gra na czas?
Brak zdecydowanego użycia zaawansowanych rakiet niekoniecznie świadczy o słabości militarnej Teheranu. Wręcz przeciwnie, według zachodnich mediów może to być część precyzyjnie przemyślanej strategii odstraszania. Każde odpalenie pocisków o dużym zasięgu i precyzji, zwłaszcza w kierunku celów w Izraelu czy amerykańskich baz w regionie, mogłoby wywołać reakcję łańcuchową, która przekształciłaby konflikt w totalną wojnę regionalną. Wtedy w grę weszłyby także inne potęgi i być może (czego wiele osób się obawia) również broń nuklearna.
Iran może postrzegać także swój rakietowy arsenał jako "as w rękawie" - kartę przetargową, którą warto zagrać w kluczowym momencie.
Podczas gdy Iran powściąga swój arsenał, USA wykonały jednoznaczny ruch wysyłając nad Iran bombowce B-2 Spirit. To jedyne maszyny zdolne do przenoszenia gigantycznych bomb penetrujących typu "bunker buster" GBU-57 Massive Ordnance Penetrator. Te bomby potrafią przebić dziesiątki metrów skały i betonu przed eksplozją. Są więc jedyną konwencjonalną bronią, która może zagrozić podziemnym ośrodkom irańskiego programu nuklearnego.
USA dały do zrozumienia, że nie zamierzają ograniczać się do symbolicznych ostrzeżeń. Jednocześnie jednak prezydent Trump sugerował, że "to czas na pokój" i jeśli Iran się nie podporządkuje, przyszłe ataki będą jeszcze silniejsze.
W tle tych wydarzeń izraelskie siły zbrojne kontynuują kampanię nalotów, mając do dyspozycji system obrony przeciwrakietowej, oparty m.in. na Żelaznej Kopule, Procy Dawida i systemach Arrow. Jednak nawet tak zaawansowana obrona nie jest szczelna wobec skoordynowanego ataku dużą liczbą rakiet balistycznych i manewrujących.
Z każdym dniem konflikt przybiera na sile, a niewykorzystany arsenał rakietowy Iranu staje się coraz większym znakiem zapytania. Czy Teheran zamierza go użyć? A może właśnie to, że go jeszcze nie użył, jest elementem przemyślanej gry?
Źródło: euronews.com