Droga wojownika. Historia twórcy GROM-u
O generale Sławomirze Petelickim, człowieku honoru, niezapomnianym dowódcy i twórcy jednostki specjalnej GROM rozmawiamy z Andrzejem Wojtasem, redaktorem naczelnym miesięcznika "Komandos".
Mimo, że minął rok od śmierci generała Petelickiego, byłego dowódcy jednostki GROM, to nadal jego osoba wzbudza kontrowersje i sporo niechęci. Jakie mogą być tego przyczyny?
Andrzej Wojtas: - Przyczyny mogą być dwie. Po pierwsze, wiele tkwi bezpośrednio w jego naturze, sposobie bycia. Były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Andrzej Barcikowski w swoich wspomnieniach napisał wprost, że generał był weredykiem i zawsze mówił w oczy to, co chciał. Sytuacja niczym relacja pomiędzy Stolnikiem i Jackiem Soplicą, który chwycił muszkiet wycelował i wystrzelił nim zdążył się bacznie zastanowić. Chyba każdy z przyjaciół bądź też współpracowników generała wszedł z nim w jakiś spór lub konflikt i przeżył okres tak zwanej "szorstkiej męskiej przyjaźni". Po czym, jak po gwałtownej letniej burzy następował okres znakomitych relacji. Chcę zaznaczyć, że generał, mimo swego wybuchowego charakteru potrafił rozładowywać napięcia i często pierwszy wyciągał rękę do zgody.
Druga przyczyna tyczy się jego życiorysu. Przed rokiem 1989 był to człowiek, który czynnie i bardzo sprawnie zwalczał ruch niepodległościowy. Jak wspominał senator Krzysztof Kozłowski gen. Petelicki "miał tęgo za uszami".
No i faktycznie miał. Natomiast u ludzi nie pozbawionych krytycyzmu i zmysłu autorefleksji dochodzi czasem do przemian w światopoglądzie. Jak wiadomo po 1989 roku pan generał postanowił służyć Polsce demokratycznej. Został przez ówczesną ekipę zwycięskiego obozu politycznego wywodzącego się z Solidarności pozytywnie zweryfikowany (choć formalnej weryfikacji nie przechodził) i autoryzowany. Trzeba wziąć pod uwagę, że byli to - zarówno sam minister Kozłowski, jak i młodzi działacze o wyrazistych poglądach wywodzący się z organizacji Wolność i Pokój, która nie tylko duchowo przeciwstawiała się państwu komunistycznemu.
To był akt wielkiej odwagi oraz wyobraźni politycznej ze strony ministra Kozłowskiego, żeby kogoś o tak zszarganej reputacji przyjąć do służby państwowej.
I jak się później okazało generał Petelicki służył tej nowej Polsce najlepiej jak potrafił. Niezależnie od przywar oraz przewinień z wcześniejszych lat swego życia jak i niełatwego charakteru. Teraz patrząc z perspektywy czasu i w obliczu jego tragicznej śmierci jedno jest pewne - pozostawił po sobie niewątpliwe dobro, jakim jest jedna z najlepszych jednostek specjalnych na świecie. I to nie jest wyłącznie moja opinia. Potwierdzają to także eksperci z zagranicy.
Symptomatyczna - i co tu kryć, bardzo pozytywna - była reakcja wielu osób na wieść o ukończeniu książki o generale. Dość powiedzieć, że na maila skierowanego do profesora Zbigniewa Brzezińskiego otrzymaliśmy odpowiedź już następnego dnia. Pan Michael Sulick ( wysoki funkcjonariusz CIA) był uprzejmy odpisać po polsku, zaś pana Aldrina Wrighta odnaleźliśmy w jednym z państw nad Zatoką Perską, I też uzyskaliśmy błyskawiczną odpowiedź. Wszystkie te opinie zostały umieszczone na skrzydełku "Drogi wojownika".
Aby wydać sprawiedliwy osąd trzeba położyć na szali całą historię życia generała. Moim zdaniem szala ta przechyla się na stronę dobra i pożytku publicznego. Natomiast są osoby, które zostały dotknięte działaniami z jego strony i one mogą mieć do niego słuszny żal. Teraz pytanie o ocenę - moim zdaniem, oczekiwanie, że ktoś urodzi się czysty jak łza, a potem będzie żył niczym anioł i nie zmieni linii swojego postępowania aż do dziewięćdziesiątki jest naiwne. Jest to postrzeganie rzeczywistości, które można określić jako serialowo-gazetowe, które nie ma z prawdziwym życiem nic wspólnego.
Nie ma pan wrażenia, że gen. Petelicki jest postacią bardziej szanowaną za granicą, niż w Polsce?
- Niewątpliwie tak. Jednak nikt prorokiem we własnym kraju nie jest i być nie musi. W perspektywie całokształtu działalności generała z pewnością znajdzie się uzasadnione pole do wątpliwości i do krytyki. Natomiast trzeba popatrzeć na owej działalności ostateczny efekt; w tym kontekście jednostka GROM jest czymś konkretnym i namacalnym, z czego jako państwo i obywatele możemy być autentycznie dumni. 19 czerwca br. odbyła się w jednostce wspaniała uroczystość i można powiedzieć, że w pewnym sensie tam właśnie bije tętno naszego kraju. Jeśli osoby, które tam służą - i bardzo ważne persony, które tam przybyły - oddają szacunek i hołd sztandarowi jednostki oraz osobie generała Petelickiego, to cóż ja więcej mogę powiedzieć?
Samo tworzenie jednostki nie było dla generała zadaniem łatwym. Jednak mówi się, i wiele osób wypowiadających się w książce to podkreśla, że miał niesamowity dar zjednywania sobie nawet największych wrogów. Czy tak rzeczywiście było?
- Tak było. Mój miesięcznik MMS "Komandos" startował do życia mniej więcej w podobnym czasie, co jednostka GROM, więc ten okres pionierski jest mi dobrze znany. Faktycznie to było czyste szaleństwo. Jednak jest rzeczą ewidentną, że większość ludzi tworzących pierwsze w historii jednostki specjalne byli to outsiderzy albo żołnierze wyłamujący się ze sztywnych struktur zhierarchizowanej armii. Co więcej większość jednostek specjalnych świata powstawało w trudzie, znoju i bólu; często w konflikcie z establishmentem wojskowym. Zostały one jakby "wyszarpane" strukturom siłowym przez ludzi, których można uznać poniekąd za szaleńców. A jednak im się udało!
Powstały bardzo efektywne, bardzo nowoczesne narzędzia projekcji siły. Więc fakt, że także Polak stworzył coś takiego i to w nieprawdopodobnie krótkim czasie, praktycznie z odpadów armii, to niesamowity sukces widoczny gołym okiem.
Jakie wówczas były największe problemy? Czy były to problemy natury politycznej, czy też ówczesna wierchuszka polskiej armii nie chciała pozwolić na tego typu działania?
- Po pierwsze dla tej jednostki nie brakowało nigdy pieniędzy, bo były to pieniądze amerykańskie. Po drugie Amerykanie są dość hojnym partnerem, jeśli uznają celowość wydawania swoich pieniędzy, ale w tym szczególnym przypadku dostarczyli nie tylko środki materialne, ale też know how, czyli wiedzę nabytą w realnych, twardych konfliktach w których uczestniczyli na całym świecie. I sądzę, że tu jest klucz do sukcesu "projektu GROM", ważne są nie tylko pieniądze, które można przecież zmarnotrawić, ale przede wszystkim kompetencje, za które płaci się krwią. Dlatego wzrost rośliny jaką był GROM był dość silny, bo była ona dobrze pielęgnowana i nawożona.
Natomiast jest sprawą jasną, że najtrudniej zachodzą przemiany mentalne. Na pewno ówczesna kadra zmieniającego się w szybkim tempie Wojska Polskiego nie była zdolna do ogarnięcia zagadnienia, jakim było powstanie jednostki specjalnej GROM, stąd jednostka ta została osadzona w resorcie spraw wewnętrznych.. W związku z tym kadra WP, jak każda struktura formalna, co więcej, struktura siłowa, która traciła i ludzi i środki materialne na rzecz konkurencyjnego resortu przeciwstawiała się koncepcji gen. Petelickiego choćby poprzez brak decyzyjności, czy też zwykłe zaniechanie. Jeśli nie poprzez czynny opór, to poprzez spowalnianie procesu tworzenia GROM-u. Dlatego pan generał dzięki sile swej osobowości, jak i opierając się na doświadczeniach wyniesionych z wywiadu, rozgrywał tę grę na wielu szachownicach i ogrywał swoich partnerów z wojska odwołując się ponad ich głowami wprost do kręgów decyzyjnych, czy też świata polityki.
Dla każdej jednostki specjalnej tego rodzaju uwikłania polityczne są jednak niebezpieczne. Na szczęście w tym przypadku udało się uniknąć rozmaitych uzależnień. Jednak, jak znamy historię jednostki, były najrozmaitsze zakusy, aby wykorzystać ją do gier o charakterze politycznym.
Jeśli przy tym jesteśmy, to chciałbym zapytać o znaną aferę z rozpruwaniem sejfu w dowództwie GROM-u, kiedy chciano pozbyć się generała i szukano na niego "kwitów".
- Cóż, sytuacja jaka miała wówczas miejsce nie świadczy najlepiej o mechanizmach funkcjonowania państwa. To przede wszystkim. Można było przecież pozbawić pana generała funkcji bardziej dyskretnie i elegancko, a równie skutecznie. Skutkiem tych raptownych i chaotycznych działań było zawieszenie na dłuższy czas współpracy z Amerykanami. Uległo to dopiero odmrożeniu w okresie kampanii irackiej i afgańskiej, kiedy potencjał GROM-u był na tyle potrzebny naszym sojusznikom, że te niechlubne zaszłości zostały "zresetowane", ale o nich nie zapomniano. W tym kontekście jeden z amerykańskich tuzów politycznych i biznesowych był uprzejmy stwierdzić, że w naszym kraju o sprawach wielkich decydują ludzie mali. Mówiąc wprost - małoduszni.
"Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić"?
- To pana konkluzja, ja zaś rozpoznaję tu cytat z marszałka Piłsudskiego. Istnieje pewien problem wynikający, nie tylko z tego, co możemy określić mianem doboru negatywnego, ale też tego co jest efektem braku zaplecza cywilizacyjnego i edukacyjnego. Nie jest to do końca zawinione przez Polaków, czy też polską klasę polityczną, ponieważ nasi wychowawcy i nauczyciele zostali w znacznej części zlikwidowani w czasie II wojny światowej przez obu naszych zwycięskich sąsiadów. Dalekosiężne skutki tego, co wydarzyło się wówczas odczuwamy do dzisiaj i będziemy jeszcze odczuwać przez kilka dziesięcioleci.
Cała nadzieja, o czym w ostatnich latach generał często mówił, jest w młodym pokoleniu. I nie chodzi tu raczej o to, aby to młode pokolenie przeciwstawiać staremu, które przecież dobiło się wolnej Polski. Rzecz w tym, aby wreszcie kraj przeszedł w ręce pokolenia wyzbytego kompleksu niewolniczego. Można powiedzieć, że już w starożytnym Rzymie ten, kto nosił kiedykolwiek kajdany, obrożę, czy tabliczkę niewolnika, a później zrobił karierę jako wyzwoleniec nigdy nie miał szans by zasiąść w senacie i aspirować do sprawowania władzy. Dopiero przed jego potomkami ta droga była otwarta. Być może owa miałkość obecnej klasy politycznej to pochodna czasu jaki pozostał nam jeszcze do nadrobienia.
Dla GROM-u tego czasu minęło sporo. Dziś jest jednostką, która w tej części Europy jest jedyną, do której zwracają się sąsiedzi i nie tylko, których Gromowcy szkolą. Trenują przecież Czechów, Chorwatów, żołnierzy państw bałtyckich, więc chyba swoje już zrobili i udowodnili, że potrafią?
- Jest czymś niespotykanym, żeby w tak krótkim czasie jednostka stworzona na surowym korzeniu znalazła się w ścisłej elicie jednostek specjalnych świata, a jej kompetencje nabrały wymiaru eksportowego. I żeby służyły swoim doświadczeniem państwom sojuszniczym. Można być tylko z tego dumnym. Ja pozwoliłem sobie to tylko skomentować, wybierając cytat z "Pamiętników" ministra spraw zagranicznych króla-słońce Ludwika XIV, który napisał, że:" w tym kraju rodzą się najlepsi żołnierze". Jak widać, pomimo upływu stuleci sferze ducha i tzw. "cnót żołnierskich" nie zmieniło się nic.
Jakość GROM-u nie jest tylko i wyłącznie kwestią uzbrojenia i wyposażenia. Bodajże Napoleon stwierdził, że czynnik ludzki w porównaniu do czynnika materialnego ma się jak 3 do 1. Być może okoliczności, jakie istniały w Polsce przez ostatnie dwa stulecia zmuszały kolejne pokolenia naszych przodków do wygenerowania znacznie wyższego udziału czynnika ludzkiego w porównaniu do możliwości materialnych czy technicznych, przy podejmowaniu decyzji o wszczęciu walki zbrojnej. Coś z tego wielkiego wysiłku moralnego poprzednich pokoleń przetrwało do dziś, a emanacją tego ducha jest to, co możemy obserwować w GROM-ie i jednostkach specjalnych, które właśnie się tworzą w ramach Dowództwa Wojsk Specjalnych.
Jednym z najważniejszych punktów, jakie postawił sobie do zrealizowania generał Petelicki był stworzenie ogólnego Dowództwa Wojsk Specjalnych. Teraz takie dowództwo już istnieje. Czy to jest spełnienie marzeń generała?
- Tak. Chociaż wielokrotnie bardzo gorzko odbierał fakt, że dowództwo tak wolno dojrzewa i publicznie ten stan rzeczy krytycznie komentował. Jednak należy pamiętać, że czym innym jest powstanie samodzielnej jednostki, a czym innym utworzenie całej struktury dowódczej. Myślę, że jego gorycz uległaby istotnemu złagodzeniu w perspektywie czasu. Niestety generał nie żyje i nie będzie mógł już tego stwierdzić.
Jednak przy wszystkich zaszłościach stanowi ono istotny potencjał i sądzę, że to Dowództwo będzie dobrze służyło interesom Rzeczpospolitej. Ja jestem dobrej myśli.
Biorąc tę książkę do ręki sądziłem, że będzie to typowa laurka wystawiona generałowi. Jednak kiedy zamykałem "Drogę wojownika" po jej przeczytaniu, pomyślałem, że są to takie wspomnienia, jakie wiele osób chciałoby po sobie mieć. Nie są one wybielone, nie są złagodzone, są prawdziwe.
- Miło słyszeć. No cóż. "Tylko prawda nas wyzwoli". Tak napisał mi przed kilkunastu laty w albumie "GROM. Jednostka wojskowa" jeden z żołnierzy kryjący się pod ksywką "Jarosz". Podczas pracy nad książką starałem się trzymać tej maksymy możliwie najmocniej.
Na zakończenie chcę podkreślić, iż moja rola w realizacji tego przedsięwzięcia wydawniczego sprowadzała się do funkcji jego inicjatora i koordynatora, czyli swoistego spinacza natomiast wielki szacunek należy się wszystkim osobom, które zechciały uczestniczyć w projekcie. Jestem tym zaszczycony, że niemal wszyscy i to w tak krótkim czasie, około 20 tygodni, zechcieli swe wspomnienia dostarczyć. Mam świadomość, że były one spisywane w wielkim bólu i napięciu. Dość powiedzieć, że tylko jedno ze wspomnień otrzymałem w wyznaczonym czasie. Kiedy pytałem skąd te spóźnienia, raz i drugi usłyszałem, że jest to bardzo bolesne zadanie. Stąd ze spolegliwością czekałem na kolejne wspomnienia, a nadsyłające je osoby pytałem tylko jak bardzo są obolałe...
Rozmawiał: