Granice nietykalności

Nie jest jasne, czy w walce o władzę komunistyczni przywódcy nie uciekną się do znanego scenariusza: prowokowania incydentów zbrojnych z Republiką Korei.

Geopolityczne znaczenie Półwyspu Koreańskiego nie wynika jedynie z faktu, iż naprzeciw siebie stoją tu szósta (północnokoreańska) i siódma (południowokoreańska) co do wielkości armie świata. Równie ważne jest to, że w tym regionie ścierają się wpływy dwóch militarnych i ekonomicznych potęg: Stanów Zjednoczonych i Chin.

Walka o władzę

Dla Chińskiej Republiki Ludowej półwysep nie tylko jest buforem oddzielającym ją od USA (i Japonii), lecz także mocno skupia na sobie ich uwagę. Amerykanie natomiast traktują go jak wysunięty przyczółek, który pozwala im utrzymać pozycję w regionie, a jednocześnie ogranicza chińską ekspansję i możliwości wyjścia na Pacyfik. Dopiero spojrzenie przez taki pryzmat pozwala zrozumieć wyjątkową pozycję północnokoreańskiego reżimu, cieszącego się swego rodzaju "strategiczną nietykalnością".

Dla Pekinu korzystne jest to, że istnieją dwa państwa koreańskie, że utrzymuje się permanentne napięcie między nimi oraz że panuje prochiński reżim na Północy. Sytuację komplikuje posiadanie przez Koreę Północną broni nuklearnej. Mimo że według szacunków amerykańskich agencji wywiadowczych ten wyjątkowo skromny arsenał liczy zaledwie kilka głowic, jednak sam fakt, że jest, znacząco ogranicza reakcje strony przeciwnej na incydenty wywoływane przez komunistów.

Reklama

Dopóki reżim pozostaje niezagrożony, nie zapadnie samobójcza decyzja o użyciu broni jądrowej. Nie jest jednak oczywiste, czy nie podjęto by jej w razie groźby utraty władzy. Jakkolwiek zarówno Stanom Zjednoczonym, jak i Chinom zależy na tym, aby zapobiec wybuchowi wojny, to stan "kontrolowanego napięcia" leży w interesie Pekinu.

Incydenty wywołane przez komunistów

Kim Dzong Un pokazał się u boku ojca na oficjalnych uroczystościach państwowych dopiero pod koniec 2010 roku. Aby zapewnić mu odpowiednio silną pozycję polityczną, Kim Dzong Il mianował go czterogwiazdkowym generałem i wiceprzewodniczącym Centralnej Komisji Wojskowej, co jest zrozumiałe w świetle panującej w Korei Północnej doktryny songun - przede wszystkim armia.

Spekulowano, że podobny był cel dwóch wywołanych przez komunistów incydentów zbrojnych: zatopienia korwety "Cheonan" i ostrzału wyspy Yeonpyeong. Być może miały one pokazać młodego lidera jako silnego i zdecydowanego przywódcę, który nie cofa się przed użyciem siły w stosunkach z południowym sąsiadem.

Nie była to jedyna teoria. Inne zakładały, że wobec zawieszenia rozmów sześciostronnych prowokacje miały na celu skupienie większej uwagi na Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej (KRLD) i wymuszenie dodatkowej pomocy gospodarczej (głównie w dziedzinie żywności i nośników energii) lub też powrotu do stołu rokowań (czyli w konsekwencji do tego samego).

Po zatopieniu korwety "Che onan" pod uwagę brano również możliwość niesubordynacji dowódcy północnokoreańskiego okrętu podwodnego, a w przypadku ostrzału wyspy Yeonpyeong, że mogła to być gwałtowna reakcja na słowa zdymisjonowanego tuż po incydencie południowokoreańskiego ministra obrony, który mówił o możliwości ponownego rozmieszczenia na terytorium jego kraju amerykańskiej taktycznej broni jądrowej.

Północ nigdy się nie waha

Po śmierci Kim Dzong Ila powraca pytanie o przyczynę tych wydarzeń, a tym samym o możliwość ich powtórzenia. Czy Ukochany Następca będzie musiał walczyć o władzę i czy w walce tej sięgnie po środki militarne?

Raport amerykańskiego Center for Strategic and International Studies poświęcony północnokoreańskim prowokacjom w latach 1968-2010 wymienia dwanaście takich wydarzeń (nie licząc zatopienia "Cheonana" i ostrzału Yeonpyeong). Są wśród nich: atak na pałac prezydencki w Seulu, zestrzelenie amerykańskiego samolotu wykonującego lot rozpoznawczy, zamach terrorystyczny na cywilny samolot Korean Airlines, zajęcie USS "Pueblo" czy zamach na prezydenta Republiki Korei w czasie jego wizyty w Rangunie.

Północ nigdy nie wahała się przed eskalacją napięcia, jeśli mogła liczyć na osiągnięcie w ten sposób określonych korzyści. W tym celu Pjongjang postawił na rozwój asymetrycznych rodzajów sił zbrojnych i systemów uzbrojenia: wojsk specjalnych, artylerii dalekiego zasięgu czy miniaturowych okrętów podwodnych.

Metody zmieniają się zależnie od celów

Według generała Sung Chool Lee (były zastępca szefa koreańsko-amerykańskiego połączonego dowództwa oraz prezydencki doradca do spraw bezpieczeństwa w komisji badającej zatopienie "Cheonana"), w przyszłości prowokacje KRLD mogą mieć charakter militarny lub pozamilitarny. W pierwszym wypadku mogą to być: atak na okręt z wybrzeża lub z jednostki podwodnej; ostrzał południowokoreańskich wysp na Morzu Żółtym; nagły desant na którąś z nich; próba zestrzelenia południowokoreańskiego samolotu rozpoznawczego czy też zaatakowanie oddziałów rozlokowanych w sąsiedztwie strefy zdemilitaryzowanej. Wśród prowokacji o charakterze pozamilitarnym należy wymienić: próby cyberataków i ataków terrorystycznych, wzięcie jako zakładników obywateli Republiki Korei wizytujących Północ bądź tam pracujących, przeprowadzenie testu nuklearnego oraz uprowadzenie lub zabójstwo wysokich rangą przedstawicieli Korei Południowej.

Metody zmieniają się zależnie od celów - gdy chodzi jedynie o wzmocnienie pozycji negocjacyjnej, zwrócenie uwagi Chin lub przesłanie własnemu społeczeństwu sygnału o sile KRLD, komuniści sięgają po środki niepowodujące zniszczeń ani ofiar po drugiej stronie. Jeśli jednak celem jest polaryzacja opinii publicznej w Korei Południowej, osłabienie morale jej armii, zwrócenie uwagi innych państw czy też wzmocnienie pozycji własnych sił zbrojnych, reżim bez wahania korzysta ze środków militarnych.

Warianty reagowania

Zgodnie ze sformułowanymi przez generała Sung Chool Lee propozycjami reakcji na kryzysy wywoływane przez KRLD działania Republiki Korei mogą być obliczone na odstraszanie lub ukaranie przeciwnika. W pierwszym wypadku skupią się one na zapobieganiu sytuacji kryzysowej, ale mogą również przybrać formę starcia zbrojnego, którego celem będzie odparcie ataku i przywrócenie status quo.

W drugim wypadku będzie to atak na obiekty militarne (w tym zgrupowania wojsk), a w rezultacie pozbawienie przeciwnika zarówno możliwości kontynuowania działań, jak i woli walki. Aby działania takie były wiarygodne i efektywne, muszą być przeprowadzone w porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi, a w pewnych aspektach (rozpoznanie, wywiad) w ścisłej z nimi współpracy. Wsparcie udzielone przez supermocarstwo jest konieczne również ze względu na Chiny, tylko bowiem wspólna odpowiedź na prowokacje ma szanse przekonać Pekin, że kryzys może przekształcić się w wojnę, a tym samym skłonić władze chińskie do powstrzymania Pjongjangu.

Propozycje te zakładają wzmocnienie południowokoreańskich sił zbrojnych. Chodzi przede wszystkim o dalsze pozyskiwanie nowoczesnych systemów uzbrojenia, co ma pokazać przywódcom Korei Północnej skalę ewentualnej odpowiedzi. Postulowana jest także konieczność wprowadzenia do planu operacyjnego (OPLAN 5027) zapisu o zapewnieniu przez Stany Zjednoczone parasola nuklearnego dla Republiki Korei, a także potrzeba wzmocnienia roli agencji wywiadowczych.

Stanowcze reakcje

Aby było to możliwe, konieczne są bliższa współpraca z USA, utworzenie wspólnych baz danych, rozbudowa sieci C4I oraz zwiększenie zdolności wywiadu w określaniu celów dla potencjalnych operacji sił specjalnych. W armii zmodernizowano by przede wszystkim wojska rakietowe, pozyskano nowoczesną amunicję precyzyjnego rażenia oraz stworzono system obrony antyrakietowej kompatybilny z systemami amerykańskimi. Garnizony na wyspach na Morzu Żółtym zyskałyby dodatkowe jednostki artylerii oraz większe możliwości obrony przeciwlotniczej.

W opublikowanym w październiku opracowaniu generał Sung podkreślał, iż działania podjęte po zatopieniu "Cheonana" oraz po ostrzale Yeonpyeongu były prawdopodobnie najlepsze, jakie można było w tych warunkach podjąć. Jednocześnie zaznaczył, że zawiodły one w jednym punkcie: nie były satysfakcjonujące dla południowokoreańskiej opinii publicznej. Czy jednak Seul może sobie pozwolić na bardziej stanowcze reakcje, zwłaszcza w obecnej, wyjątkowo niepewnej sytuacji?

Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna jest najbardziej hermetycznym państwem świata, czego najlepiej dowodzi sposób, w jaki przekazano informację o śmierci Kim Dzong Ila. Przez dwa dni wiedziało o niej jedynie wąskie grono partyjnych towarzyszy, wiadomość ta nie opuściła kraju do chwili ogłoszenia oficjalnego komunikatu w telewizji państwowej.

Niespodziewana eskalacja napięcia

Won Sei-hoon, szef Narodowej Służby Wywiadu, zeznając 20 grudnia 2011 roku przed południowokoreańskim Zgromadzeniem Narodowym, przyznał, że zarówno wywiad, jak i ministerstwo obrony dowiedziały się o śmierci Kim Dzong Ila dopiero z komunikatu telewizyjnego, 51 godzin po śmierci dyktatora. W tym czasie prezydent Lee Myung-bak udał się z wizytą do Tokio, gdzie spotkał się z premierem Yoshishiko Nodą, a po powrocie do kraju wziął udział w przyjęciu wydanym z okazji swoich siedemdziesiątych urodzin.

Do 19 grudnia agencje wywiadowcze Stanów Zjednoczonych, Republiki Korei, Japonii (a nawet Chin) nie miały najmniejszych podstaw do przypuszczeń, iż w Korei Północnej dzieje się coś niezwykłego. Oznacza to, że gdyby doszło do niespodziewanej eskalacji napięcia, przywódcy tych państw nie mogliby ocenić, czy jest to celowe działanie komunistycznych władz, i w związku z tym powinno spotkać się ze stanowczą odpowiedzią, czy raczej wynik wewnętrznych tarć w aparacie, a jeśli tak, to którą frakcję taka odpowiedź wzmocni, a którą osłabi. Ograniczenia wywiadu znacznie osłabiają decyzyjność polityków; gdyby więc doszło do kolejnego incydentu, odpowiedź Seulu nie mogłaby się różnić od tych, które mieliśmy okazję obserwować.

Twarda linia?

Paradoksalnie, z faktu ukrycia przed światem śmierci Ukochanego Przywódcy można wysnuć również optymistyczne wnioski. Skoro partyjni i wojskowi dygnitarze potrafili dojść do porozumienia w tak kryzysowej sytuacji, może to znaczyć, że układ sił w pełni się wykrystalizował, a nowy lider zyskał akceptację establishmentu i nie będzie musiał ostentacyjnie demonstrować "twardej linii".

W ciągu najbliższych tygodni i miesięcy tak Seul, jak i cały świat będą uważnie obserwować Pjongjang, próbując zrozumieć nową sytuację. Można też przypuszczać, że dla reżimu będzie to czas wewnętrznej konsolidacji i że nie będzie on musiał sięgać w tym celu po środki militarne.

Należy jednak pamiętać, iż 2012 rok jest czasem wyborów prezydenckich zarówno w Korei Południowej, jak i Stanach Zjednoczonych. Jeśli podczas kampanii pojawią się ostre hasła antyreżimowe, prorocze mogą okazać się niedawne słowa Kima Tae-Hyo, prezydenckiego sekretarza do spraw strategii bezpieczeństwa narodowego, o możliwości przeprowadzenia przez Pjongjang kolejnego testu nuklearnego lub innej prowokacji.

Rafał Ciastoń

Autor jest pracownikiem administracji rządowej, członkiem Zespołu Analiz Fundacji Amicus Europae, ekspertem Fundacji imienia K. Pułaskiego. Absolwent stosunków międzynarodowych Uniwersytetu Jagiellońskiego i podyplomowego Studium Bezpieczeństwa Narodowego na Uniwersytecie Warszawskim.

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: polityka | Korea Południowa | komunizm | Korea Północna | wojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy