Jakie szanse na przeżycie wybuchu jądrowego? Naukowcy sprawdzili "test kciuka"

Dzięki wirtualnej symulacji eksplozji ładunku jądrowego dla gogli VR każdy może się poczuć jak świadek detonacji bomby wodorowej. Film robi furorę w amerykańskich mediach społecznościowych, ale jedna sprawa wywołała wielki spór. Chodzi o kontrowersyjny "test kciuka".

Jeszcze rok temu możliwość użycia w wojnie mocarstw broni jądrowej była postrzegana jako tak mało prawdopodobny scenariusz, że nawet nie było sensu o nim wspominać.  Ale w 2022 wszystko się zmieniło. W ostatnich tygodniach ze strony Putina i jego otoczenia regularnie słychać groźby rozprawienia się z wrogami Rosji za pomocą broni masowego rażenia. W Stanach Zjednoczonych w mediach społecznościowych pojawiła się krótka animacja pokazująca, jak wygląda eksplozja jądrowa obserwowana z bezpiecznej odległości. Film z miejsca stał się internetowym viralem, czyli materiałem rozsyłanym dalej przez tysiące użytkowników.

Reklama

Szybko okazało się, że jest to jedynie fragment filmu z 2019 roku nakręconego w technologii VR (Virtal Reality). Wystarczy pobrać odpowiedni plik i założyć na głowę tzw. gogle VR, aby nagle poczuć się bezpośrednim świadkiem atomowej eksplozji ładunku o mocy ok. 15 kiloton. Osoby, które się zdecydowały spróbować przeżyć wirtualnie detonację ładunku jądrowego, napisały w komentarzach pod filmem, że wrażenie jest o wiele bardziej przerażające, niż można było przypuszczać.

Zespół grafików z grupy Teatime Research postanowił odtworzyć wybuch pierwszej na świecie bomby wodorowej nazwanej "Ivy Mike". W 1952 roku została ona zdetonowana przez armię USA na atolu Enewetak na Wyspach Marshalla (na Oceanie Spokojnym). 

Film został zrealizowany w oparciu o bardzo dokładne relacje świadków. Dzięki temu każdy sam może się przekonać, że eksplozja jądrowa najpierw delikatnie "zasysa" powietrze na podobnej zasadzie jak cofająca się fala tuż przed nadejściem tsunami. Po krótkiej chwili może do nas dotrzeć właściwa fala uderzeniowa. Cały czas jesteśmy także narażeni na promieniowanie.

Test "kciuka" - czy to w ogóle ma sens?

Po ukazaniu się animacji pokazującej wybuch bomby wodorowej z 1952 roku jedna sprawa wzbudziła zaciekłe spory w mediach społecznościowych. Internauci nie byli zgodni, czy osoba oglądająca eksplozję jądrową na filmie zrealizowanym przez Teatime Research aby na pewno była w bezpiecznej odległości od wybuchu bomby? Przywołano tutaj tzw. "test kciuka", o którym często wspominają amerykańscy żołnierze po szkoleniach dotyczących zagrożenia wojną jądrową. Polega on na tym, że jeśli na horyzoncie pojawi się grzyb atomowy, musimy wyprostować rękę i spróbować "zakryć go kciukiem". Jeśli to się uda, to znaczy, że odległość od eksplozji jest wystarczająco duża, aby uniknąć skutków promieniowania.

Grupa fizyków z University of Leicester (USA) postanowiła sprawdzić, czy "test kciuka" rzeczywiście ma sens. W opublikowanym artykule "Thumbs up for Surviving a Nuclear Apocolypse" (tłum. - kciuki w górę za przetrwanie nuklearnej Apokolipsy) doszli do wniosku, że taki test może okazać się skuteczny tylko w przypadku detonacji ładunków o mniejszej mocy.

"Test kciuka" stał się niezwykle popularny w USA dzięki serii apokaliptycznych gier komputerowych, gdzie ten prosty test był wielokrotnie wykorzystywany. Niestety dzisiaj w przypadku konfliktu atomowego może okazać się nieporozumieniem ze względu na siłę ładunków jądrowych. 

Pierwsza bomba atomowa "Little Boy" zrzucona na Hiroszimę miała rzeczywiście moc ok. 15 kiloton, ale od tego czasu moc ładunków strategicznych (służących do niszczenia dużych obszarów) znacznie wzrosła. Trzeba mieć nadzieję, że już nigdy nie dojdzie do użycia w wojnie bomby jądrowej i nikt nie będzie musiał sprawdzać zagrożenia za pomocą wyciągniętej ręki z podniesionym kciukiem. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama