Komak znaczy pomoc
Każdy wyjazd z bazy, nawet dostarczenie pomocy, obwarowany jest wieloma rygorami. Jesteśmy w strefie wojny.
- Gdy służyłem w IV zmianie, pojechaliśmy z pomocą humanitarną do miasta uchodźców - wspomina major. - Była zima. Rozdawaliśmy koce, czapki, kurtki. W pewnej chwili podszedł do mnie bardzo lekko ubrany kilkunastoletni chłopiec. W ten mroźny dzień miał na nogach plastikowe klapki. Sądziłem, że poprosi o buty, kurtkę, zapytał, czy moglibyśmy znaleźć dla niego książkę do nauki angielskiego.
Patrol gorących serc
Powód wyjazdu zespołu PRT poza bazę wydaje się prozaiczny. Kilka miesięcy wcześniej władze Giżycka podarowały dzieciom afgańskim 25 stolików szkolnych i krzesła. Dodatkowo dzięki Fundacji Pomocy Humanitarnej "Redemptoris Missio" i stowarzyszeniu "Szkoły dla Pokoju" do szkoły Shamir trafiło blisko 30 kartonów zeszytów, długopisów, kredek oraz książek do nauki języka angielskiego. Teraz zespół majora Chabielskiego musi dostarczyć pomoce szkolne do jakiejś placówki. A to nie jest tutaj proste. Każdy wyjazd z bazy, nawet dostarczenie pomocy, obwarowany jest wieloma rygorami. Jesteśmy w strefie wojny. Dlatego dwadzieścia pięć osób z "patrolu gorących serc" bardzo uważnie słucha ostatnich wytycznych.
Po dziewięć magazynków
Omawia zagrożenia, system łączności i dowodzenia, zasady otwarcia ognia i ewakuacji. Oddzielny instruktaż otrzymują żołnierze plutonu ochrony. Od nich będzie zależało, czy misja wręczenia darów z Polski dla Shamir High School w Ghazni dojdzie do skutku i czy przebiegnie bezpiecznie. Kilka minut później siedzimy w wozach. Kamizelki i hełmy krępują ruchy. Nie biadolę. Chłopaki z plutonu dźwigają przecież dodatkowo broń maszynową, po dziewięć magazynków, granaty, krótkofalówki i krótką broń osobistą. Dopinamy pasy bezpieczeństwa. Muszą być bardzo mocno zaciągnięte na wypadek eksplozji miny pułapki. Gdy wszystko jest gotowe, strzelec starszy kapral Daniel Prusaczyk "Bąbel" krzyczy: "Komplet!". Dowódca sekcji i zarazem trzeciego wozu plutonowy Karol Miranowicz "Miran" przez radio podaje tę informację dowódcy plutonu.
Starszy szeregowy Andrzej Ciżowski "Ciżu", kierowca MRAP-a, dodaje gazu i ciężki samochód w kolumnie czterech wozów rusza do bramy.
Pocieszam się, że w "moim" samochodzie jedzie doświadczony ratownik medyczny plutonowy Krzysztof Filipiuk. Tłumaczę mu, że w kieszeniach kamizelki mam tylko opatrunek i automatyczną strzykawkę z morfiną. Zestaw IZAS-05 przeciwko bojowym środkom trującym świadomie zostawiłem w bazie. W jego miejsce zabrałem lampę błyskową i teleobiektyw. Krzysztof powiedział: "Spoko", uśmiechnął się i przetarł zmęczone oczy. W nocy prawie wcale nie spał. W konwoju, jednym z Rosomaków przemierzał trasę z Ghazni do Warrior i z powrotem.
- Później może nie być na to czasu. A tak wystarczy tylko odbezpieczyć i można działać - wyjaśnia ratownik Krzysiek, który oprócz kamizelki, broni, pełnej jednostki amunicji nosi wielki plecak medyczny. Do paska przywiązał nożyczki, aby zawsze mieć je pod ręką. Włączamy "diuka" (zagłuszarkę fal radiowych) i ruszamy. W tumanach kurzu wjeżdżamy w strefę wojny. Strzelec "Kuri" manipuluje joystickiem. Wieża natychmiast reaguje. Lufa karabinu pilnuje ustalonego wcześniej sektora ostrzału. Inne sektory pokrywają PK pozostałych wozów. Pierwszy i ostatni dodatkowo są wyposażone w wielkokalibrowe karabiny maszynowe.
Wjeżdżamy na Highway-1, najważniejszą drogę Afganistanu, łączącą Kabul z Kandaharem. Asfaltową drogą bez żadnych przygód docieramy do Ghazni, w okolicę terenów zielonych, które są w centrum miasta. Zatrzymujemy się przed szkołą. Chłopaki z plutonu wyskakują z wozów. Robią wokół kolumny krąg. Szef PRT z obstawą wchodzi do budynku. Po krótkiej rozmowie z dyrektorem placówki następuje sprawdzenie pomieszczeń i rozładunek darów.
Prowizoryczna szkoła
Jako "pax" ciągle czekam w wozie. Gdy rozładowali dary i dokładnie obstawili teren, mogę wreszcie zacząć pracę. W pustej wcześniej klasie zaroiło się od ludzi. Wojskowi i młodzi Afgańczycy skręcają stoliki. Praca wre. Spieszymy się, ponieważ wzrasta zagrożenie, gdy kolumna zbyt długo stoi w jednym miejscu. Po godzinie klasa jest umeblowana. Magdalena Pilor, specjalistka do spraw mediów w PRT, rozkłada na stolikach zeszyty, książki, kredki i inne przybory. W tym samym czasie Edyta Tyc, zajmująca się sprawami społecznymi, na korytarzu przeprowadza krótki wywiad z dyrektorem szkoły. Zmontowany materiał będzie później wyemitowany w radiu Hamdard. O darach z Polski dowiedzą się tysiące Afgańczyków.
Do dziewięcioklasowej szkoły uczęszcza ponad 2,5 tysiąca uczniów. Mimo że niedawno Japończycy obok trzech starych budynków wybudowali nowy, gdzie właśnie trafiły polskie meble, klasy od pierwszej do czwartej i tak uczą się na dworze. "Polska" klasa zapewne jeszcze długo będzie tu jedyną całkowicie umeblowaną izbą lekcyjną, a tych jest dwadzieścia. W pozostałych uczniowie siedzą na starych, wytartych dywanikach ułożonych na betonowej podłodze. W całej szkole nie ma prądu, co jest tutaj normalne.
Kiedy inna komórka kontyngentu chciała podarować jakiejś placówce przywieziony z Polski komputer, okazało się, że nigdzie nie ma elektryczności. Wszystko jest już gotowe. Do umeblowanej klasy wchodzą uczniowie. Sami chłopcy, bo to szkoła męska. Kilkunastolatkowie zajmują miejsca na nowych krzesłach. Ahhad, Mohammad i Earid z zaciekawieniem oglądają leżące przed nimi zeszyty, kredki, długopisy.
Wchodzi dyrektor. Major Chabielski wygłasza krótką mowę. W odpowiedzi słyszy gorące podziękowania. Takie zachowanie nakazuje afgańska tradycja. Nawet jednak bez tej kurtuazji uśmiechy zadowolenia i błysk w oczach chłopców świadczą o tym, że prezent władz Giżycka, Fundacji Pomocy Humanitarnej "Redemptoris Missio" oraz stowarzyszenia "Szkoły dla Pokoju" był potrzebny.
Ratownik Krzysiek nie jest zadowolony. Takie czekanie może czasami trwać kilka godzin. Mamy jednak szczęście. Z zadania wraca właśnie pluton stacjonujący w bazie Vulcan. Mijają nas Rosomakami. Saperzy zaczynają badać teren i pakunek. Robią to z daleka. Miejscowi policjanci bezpardonowo przeganiają gapiów zebranych na chodnikach, ponieważ tłum stanowi zagrożenie. Może się w nim znaleźć zamachowiec samobójca, który wyskoczy na jezdnię i się wysadzi.
Saperzy strzelają do pakunku z broni osobistej. Nie ma eksplozji. To pewnie kolejna prowokacja, mająca na celu wprowadzenie niepokoju, lub atrapa podłożona w celu podejrzenia procedur, jakie stosują nasi saperzy. Dowiadujemy się, że w paczce były jakieś resztki mięsne i krwawe podroby. Nie dociekamy, czy to jakaś symbolika lub przekaz. Ruszamy do sektora pierwszego.
Groźne znalezisko
Zlustrowali teren, utworzyli krąg, w którym możemy się poruszać. Idziemy nową drogą, zbudowaną za pieniądze polskich podatników. Prezent jest solidnie wykonany i bardzo tutaj potrzebny. Asystują nam miejscowi policjanci, którzy swój posterunek ustawili na nowej ulicy. Równoległą, położoną wyżej, jadą nasze wozy. Policjanci mówią o panującej tu sytuacji. Dziękują za ulicę. Opowiadają, że podczas jej budowania wykopano z ziemi groźne znalezisko. Na dowód komendant posterunku wyciąga z pobliskich suchych zarośli wielką rozbrojoną minę przeciwpancerną. Szybko ją chowa, gdy zauważa naszą konsternację.
W trakcie pokonywania dwóch nowych ulic na każdym kroku towarzyszy nam zgraja dzieci. Na całym świecie taki widok wzbudza zazwyczaj uśmiech. Żołnierze z ochrony jednak się nie uśmiechają. W Afganistanie zanotowano wiele przypadków, gdy terrorystą detonującym się w tłumie było niewinnie wyglądające dziecko. Lustracja dwóch spośród dziesięciu ulic jako zakończonego już polskiego projektu PRT dobiega końca.
Znów Highway-1 jedziemy do bazy. W strefie rozładowania zdejmuję hełm. Chłopaki z ochrony wyłączają "diuka", rozładowują broń. Dojeżdżamy do punktu wyjazdu. Wysiadamy i dziękujemy sobie wzajemnie. To taki popatrolowy zwyczaj - trzeba podziękować kolegom za towarzystwo w podróży, za czujność, za ochronę i za to, że wróciłem cały.
Dokumenty trafiają następnie drogą służbową z kontyngentu do Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych w Warszawie. Stąd przesyłane są do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Po zatwierdzeniu wracają do Afganistanu. Inwestycje w drodze przetargu zespół PRT zleca miejscowym firmom. X zmiana kontyngentu na projekty pomocy w różnej formie dostała 23 miliony złotych.
Część pieniędzy pochłoną te związane z infrastrukturą, na przykład asfaltowanie kolejnych ulic czy elektryfikacja i budowa szkół, kopanie studni. Sporo pieniędzy sfinansuje projekty aktywizacji zawodowej mieszkańców prowincji, różne kursy. Duża część zostanie jednak przeznaczona na zwalczanie analfabetyzmu, kursy języka angielskiego oraz wyposażanie szkół i bibliotek. Każda złotówka pozostawi w tym kraju ślad komaku, czyli polskiej pomocy.
Bogusław Politowski
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL