Komandosi pod Biegunem. Walka z mrozem

Mrok, śnieg, mróz i lodowaty wiatr – w takim klimacie przez kilka tygodni szkolili się w północnej Szwecji operatorzy z Lublińca. Uczyli się, jak przetrwać i walczyć w warunkach polarnych.

Żołnierze lublinieckiej Jednostki Wojskowej Komandosów mają za sobą ekstremalne szkolenia między innymi w Gujanie Francuskiej, Brazylii i Indiach. Kilku operatorów zdobywało umiejętności, wspinając się na najwyższe szczyty w Himalajach, inni szkolili się w Finlandii, Norwegii oraz na prestiżowych kursach medycznych w Stanach Zjednoczonych.

- Szukamy dla żołnierzy wartościowych kursów i szkoleń, bo operatorzy JWK muszą być wszechstronnie przygotowani, umieć walczyć w różnych szerokościach geograficznych - mówi płk Wiesław Kukuła, dowódca Jednostki Wojskowej Komandosów. - Wybraliśmy jeden z najbardziej renomowanych ośrodków szkolenia polarnego, który, co dla nas istotne, nie tylko prowadzi zajęcia indywidualne, lecz także ma potencjał do szkolenia większych grup.

Reklama

Sprawna organizacja

Jednostka Wojskowa Komandosów od wielu lat wysyła żołnierzy na kursy indywidualne zgodnie z ich specjalnościami. Od pewnego czasu w zagranicznych ośrodkach szkolą się głównie całe zespoły zadaniowe.

- Patrzymy na ten proces kompleksowo, niezależnie od tego, czy jedziemy do Brazylii, Szwecji czy na poligon w Wędrzynie. Musimy sprawnie przegrupować ludzi i wiele ton wyposażenia, zupełnie jak w działaniach bojowych. Takie podejście umożliwia również sprawdzenie sprzętu, którym dysponujemy - mówi dowódca lublinieckich komandosów.

- Dzięki tym szkoleniom mamy coraz lepsze wyposażenie oraz wiedzę, która umożliwia nam skuteczne działanie w każdych warunkach klimatycznych. W kontekście naszych kolejnych misji to może być bezcenna wiedza. Historia wojskowości zna wiele przypadków, gdy o porażce działań przesądziło zlekceważenie lub nieznajomość czynników środowiskowych - uzupełnia.

Na zimowy kurs przetrwania i walki w warunkach subarktycznych w północnej Szwecji w tym roku komandosi wyruszyli dwukrotnie. Najpierw pojechało kilku instruktorów.

- Wzięliśmy udział w standardowym kursie. Razem z nami w zajęciach uczestniczyli między innymi Hiszpanie, Duńczycy, Portugalczycy, Włosi, Francuzi i Niemcy. Po trzech tygodniach mieliśmy już odpowiednią wiedzę i doświadczenie, by wspólnie z gospodarzami zorganizować plan szkolenia, który byłby właściwy dla jednostki specjalnej, czyli odpowiadał potrzebom JW -, mówi "Bojo", instruktor z Lublińca.

Żołnierze uczestniczyli w wykładach, a później zdobyte wiadomości sprawdzali na zajęciach w terenie.

- W tej dziedzinie najważniejsza jest praktyka. O ile można wyobrazić sobie przeciwnika, wymyślić różnego rodzaju scenariusze operacji, o tyle działania w skrajnym wyziębieniu nie da się zaplanować - mówi oficer z JWK.

Podczas szkolenia grupy instruktorów nasi żołnierze korzystali z wyposażenia Szwedów. Otrzymali kompletny sprzęt: począwszy od bielizny termicznej, przez odzież puchową, rakiety śnieżne i narty, na broni kończąc. Polacy wzięli udział w zajęciach, które zostały podzielone na trzy główne części.

Na początku komandosi uczyli się przeciwdziałać hipotermii, wzięli też udział w intensywnym treningu strzeleckim. Na koniec Szwedzi przeprowadzili zajęcia łączone: taktyczne i ogniowe. Przygotowano tym samym grunt do ćwiczeń taktycznych grupy zadaniowej, która na szkolenie przybyła już z etatowym wyposażeniem.

Wiele dni mrozu

- Po kilku tygodniach wróciliśmy do Szwecji z zespołem zadaniowym. Tym razem jednak wykorzystywaliśmy tylko nasze wyposażenie - mówi "Bojo". Żołnierze musieli się sprawdzić w temperaturach spadających w dzień do minus 20 stopni Celsjusza, a w nocy minus 30 stopni Celsjusza. Treningów nie ułatwiał silny, lodowaty wiatr oraz noc polarna - w tym okresie dzień trwał zaledwie cztery godziny.

Szkolenie taktyczne w rejonie arktycznym operatorzy grupy zadaniowej rozpoczęli od zajęć z kontroli hipotermii. Ćwiczyli na podstawie scenariusza, według którego pod żołnierzem załamuje się lód. Każdy z operatorów, w pełnym umundurowaniu i z wyposażeniem, musiał wskoczyć do przerębla i przez kilka minut utrzymać się na powierzchni wody.

- Gdy już uspokoiliśmy oddech, a instruktor uznał, że opanowaliśmy sytuację, mogliśmy wyczołgać się na brzeg i przebrać w suchy mundur. Nie mieliśmy jednak szans, by się ogrzać. Bezpośrednio po nurkowaniu zaczęliśmy zajęcia z bytowania i spędziliśmy kolejne 24 godziny w lesie - opowiada "Wir", operator i ratownik pola walki, uczestnik szkolenia.

Podczas bytowania w warunkach arktycznych musieli przygotowywać obozowiska. Przebijanie się przez dwumetrową warstwę śniegu i rozłożenie namiotów zajmowało około trzech godzin. Mimo śpiworów, ogrzewaczy chemicznych i piecyków, przenikające zimno nie ustępowało nawet na chwilę. Żołnierze wspominają, że nawet drobne czynności sprawiały im trudność.

- Wydawało się, że byliśmy psychicznie i fizycznie przygotowani do takiego wyzwania. Przekonaliśmy się jednak, że przy minusowych temperaturach wydolność organizmu znacznie spada i jest średnio o 30 procent mniejsza niż w normalnych warunkach - wyjaśnia instruktor z JWK i dodaje:

- Przypominaliśmy żołnierzom, że nie można doprowadzać organizmu do maksymalnego wysiłku. Uczyliśmy, jak słuchać sygnałów wysyłanych przez własne ciało. Przykład? Trzeba było właściwie dobrać umundurowanie, żeby się nie spocić ani nie zmarznąć. W takich sytuacjach bardzo łatwo o odmrożenia, a za błędy można zapłacić zdrowiem, a nawet życiem.

Po kilku dniach oswajania z mrozem komandosi rozpoczęli zajęcia z taktyki operacji specjalnych oraz działań ratowniczo-ewakuacyjnych w rejonach polarnych. Trenowali również prowadzenie ognia w terenie przygodnym, na przykład w lasach polarnych czy tundrze. Działali według różnych scenariuszy, łączyli taktykę z zajęciami ogniowymi. Sporo czasu przeznaczono na techniki i taktykę obserwacji oraz nawigację.

Nie dla nowicjuszy

Na szkolenie do Szwecji pojechała grupa doświadczonych żołnierzy.

- To ludzie z wypracowanymi już schematami działania, komandosi, którzy w trakcie misji wielokrotnie testowali swoje umiejętności - mówi "Bojo" i dodaje:

- W takim klimacie nie ma miejsca na eksperymenty.

W Szwecji szkolili się między innymi specjaliści od łączności, minerzy i medycy.

- To cenna lekcja dla wszystkich. Dowódcy uczyli się, jak planować zadania, by zbytnio nie obciążać swoich ludzi. Łącznościowcy weryfikowali sprawność systemów zasilania i wpływ bieguna na propagację sygnałów. Intensywne zadania ogniowe zweryfikowały nasze umiejętności i dbałość o uzbrojenie. Mam tu na myśli na przykład dobór smarów i środków konserwujących - wyjaśnia instruktor.

Na szkoleniu w Szwecji sporo skorzystali także medycy. "Wir" przyznaje, że chciał sprawdzić, jak w warunkach polarnych sprawdzają się zasady udzielania pomocy na polu walki.

- Procedury komitetu TCCC (Tactical Combat Casuality Care) przewidują działania w warunkach nadających się do życia. Temperatury niższe niż minus 30 stopni Celsjusza można z pewnością uznać za trudne do normalnego funkcjonowania - opisuje medyk. Bardzo szybko przewartościował powszechnie znane schematy obowiązujące ratowników pola walki.

- Hipotermia to problem, który komitet TCCC nieco bagatelizuje, tymczasem okazała się sprawą najpoważniejszą. Dotyczy bowiem nie tylko poszkodowanego, lecz także ratownika.

"Wir" wyjaśnia też, że dłuższe używanie rękawiczek jednorazowych podczas badania grozi odmrożeniami. Poza tym - ze względu na grubą odzież - bardzo ciężko jedną opaską uciskową powstrzymać krążenie obwodowe, trudno też ewakuować poszkodowanego.

- Poruszanie się na rakietach lub nartach w takiej warstwie śniegu nie jest łatwe - tłumaczy. - Gdy podczas ćwiczeń przyszło mi zająć się rannym, okazało się, że najpierw trzeba go było przenieść na sanie śnieżne, bo nie używa się tam noszy.

Podobne szkolenia najprawdopodobniej odbędą w przyszłości kolejne zespoły z Jednostki Wojskowej Komandosów. Operatorzy będą mogli sprawdzić się w klimacie subarktycznym podczas nocy polarnej.   

Magdalena Kowalska-Sendek

        

Polska Zbrojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy