Mała stabilizacja
W Iraku jest spokojniej i bezpieczniej, więc Amerykanie pakują sprzęt i jadą do domu.
Gaszenie ognia benzyną
Naprzeciw siebie stanęło wiele grup bojowników wywodzących się bodaj ze wszystkich etniczno-wyznaniowych wspólnot - zarówno Iraku, jak i krajów regionu: szyici, sunnici, Kurdowie, Arabowie, Afgańczycy, Irańczycy. Każdy chciał uszczknąć coś z irackiego tortu, kierując się wąskim, partykularnym interesem.
Po drugiej stronie były wojska amerykańskie wspierane przez siły koalicyjne, a także tworzone z trudem siłowe struktury nowego państwa: armia, policja, służby specjalne.
Zginęło ponad sto tysięcy cywilów
Najgoręcej było w latach 2006?2008, szczególnie w Bagdadzie i okolicach, gdzie toczyła się większość walk. Niemal codziennie jakiś patrol wjeżdżał na ukrytą minę lub obrywał pociskiem moździerzowym. W tym czasie prezydent George W. Bush przekonywał opinię publiczną, że sytuacja jest pod kontrolą, a wróg ucieka w popłochu. O tym, że w czasach operacji "Surge" było inaczej, wiedzą żołnierze nękani choćby przez bojowników Armii Mahdiego.
Było to równoznaczne z zakończeniem przerwania ognia, ponownie rozgorzały walki, również w Bagdadzie (w słynnym Sadr City). Osłabiony As-Sadr zarządził rozbrojenie Armii Mahdiego (pozostawił tylko jednostkę elitarną) i rozpoczął odliczanie do momentu opuszczenia Iraku przez obce wojska.
Od tego czasu sadryści skupili się na legalnej walce politycznej, co dobrze wróży na przyszłość. Zarówno w wyborach gubernatorskich z 2009 roku, jak i parlamentarnych rok później towarzysze As-Sadra startowali jako Ruch Niepodległości. W 2010 roku na 325 mandatów obsadzili - wspólnie z działaczami innych szyickich ugrupowań tworzących Iracki Sojusz Narodowy - siedemdziesiąt miejsc i stali się trzecią siłą w Radzie Reprezentantów Iraku.
Ginęli głównie muzułmanie
Specjalnością tej organizacji stały się spektakularne zamachy samobójcze, w których ginęło dużo ludzi, głównie cywilów, w tym dzieci, kobiet i osób starszych. Kto nie był po stronie irackiej Al-Kaidy, mógł się spodziewać najgorszego. Skutkiem był drastyczny spadek popularności i izolacja. Grupa traciła członków, niektórzy przyłączali się do nowo tworzonych sił bezpieczeństwa, część zaczęła pomagać Amerykanom. Sceptycy jednak ostrzegają, że po ewakuacji obcych wojsk terror może powrócić.
Nowy Irak (ze względu na wewnętrzne zróżnicowanie) stał się państwem federalnym, co powinno pomóc łagodzić konflikty interesów, których w kraju heterogenicznym nie brakuje. Linie podziału są różne: od religijnych (szyici-sunnici) i etnicznych (Kurdowie-Irakijczycy) po rozgrywki klanowo-plemienne. Taka mozaika, "przyprawiona ekonomicznym sosem", może dać mieszankę wybuchową, jak w byłej Jugosławii.
Mała stabilizacja
Szczególnie ważny jest parlament, którego rolą jest łagodzenie sporów. Jedną z dwóch zaplanowanych izb wyłoniono w 2010 roku (druga do dziś nie została wybrana). Nie obyło się bez kontrowersji, a nawet przemocy i ofiar. Zwyciężył świecki Narodowy Ruch Iracki, ale premierem pozostał szyita Nouri al-Maliki z islamskiego ugrupowania Dawa, sprawujący ten urząd od 2006 roku. W skład rodzącego się w bólach rządu jedności narodowej weszli przedstawiciele wszystkich liczących się partii. Przed nimi wiele trudnych zadań - odbudowa zrujnowanego kraju i rozruszanie gospodarki.
Poprawa bezpieczeństwa i zagraniczne inwestycje sprzyjają pobudzeniu ekonomicznej aktywności Irakijczyków, szczególnie w sektorze energetycznym, budownictwie oraz handlu detalicznym. Roczny przyrost produktu krajowego brutto jeszcze niedawno wynosił około pięciu procent, choć w ostatnim czasie wykazuje tendencję malejącą. Inflacja została opanowana i waha się pomiędzy dwoma a trzema procentami. Jest to jednak chwiejna równowaga. Odbudowę kraju widać przede wszystkim w Bagdadzie. Na prowincji jest znacznie gorzej, bezrobocie wciąż (w wersji optymistycznej) przekracza piętnaście procent (dane są rozbieżne), a jedna czwarta Irakijczyków żyje w nędzy.
"Chcieliśmy dobrze"
Tytuł jego książki "Chcieliśmy dobrze. Jak przyczyniłem się do porażki w walce o serca Irakijczyków?" mówi sam za siebie. Iracki plan Marshalla - proces odbudowy infrastruktury i gospodarki - to zadanie przynajmniej na lata. Ważne, że Amerykanie, z których powodu owa odbudowa jest konieczna, inwestują nad Tygrysem i Eufratem miliardy dolarów, choć - jak podkreśla van Buren - często są to pieniądze źle wydane, a czasem wręcz wyrzucane w błoto. Irakijczycy widzą już światełko w tunelu. Mała stabilizacja może jednak przerodzić się zarówno w sukces, jak i oznaczać powrót do wojennego chaosu. Oby pojęcie "bałkanizacja" nie zostało wkrótce wyparte przez termin "irakizacja".
Michał Lipa
Autor jest doktorantem na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Zajmuje się systemami politycznymi, stosunkami międzynarodowymi oraz procesami społeczno-gospodarczymi na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Publicysta portalu Mojeopinie.pl.
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL