Najtrudniejsza misja Zachodu
Na tym jednym pasie startowym ląduje tygodniowo więcej samolotów niż na londyńskim Gatwick. Ich pasażerami są jednak wyłącznie żołnierze. Przez lotnisko w Kandaharze NATO przerzuca tysiące ludzi i tony sprzętu wykorzystywanego w walce z talibami.
Położone na południowy-wschód od Kandaharu, miasta leżącego w południowym Afganistanie, lotnisko jest ogromną natowską bazą wojskową. Ten jeden pas startowy jest logistyczną podporą Sojuszu Północnoatlantyckiego w walce z talibami. Zwłaszcza na terenie południowych prowincji kraju, gdzie - po dziewięciu latach konfliktu - inicjatywa nadal należy do rozmaitych grup zbrojnych sympatyzujących z talibami.
Tysiące lotów
Tygodniowo kandaharskie lotnisko obsługuje 5300 lotów, to więcej niż londyńskie Gatwick. Porównanie z tym jednym z pięciu lotnisk w brytyjskiej stolicy jest o tyle trafne, że zarówno w Kandaharze, jak i na Gatwick jest tylko jeden pas startowy. Dotychczas, to właśnie Gatwick zajmowało pierwsze miejsce w rankingach na najruchliwsze lotnisko z jednym pasem startowym na świecie.
Mało tego, kontrolerzy w Londynie mogą tylko pomarzyć o takiej różnorodności maszyn, z jaką mają do czynienia ich koledzy w Afganistanie. Jak policzono, lotnisko w Kandaharze przyjmuje 60 różnych typów statków powietrznych: od bezzałogowych samolotów szpiegowskich po olbrzymie transportowce Globemaster.
Największa od czasu II wojny
Reynold Hoover, amerykański generał brygady, który odpowiada za logistykę sił NATO w Afganistanie opisuje bazę w Kandaharze jako "prawdziwie trudne i wymagające zadanie".
- Słyszałem, że jest to najtrudniejsza operacja logistyczna w historii US Army, a już na pewno największa od czasu zakończenia II Wojny Światowej - mówi gen. Hoover.
- Operacja na południu Afganistanu jest nie tylko większa niż przeprowadzony ponad 60 lat temu most powietrzny do Berlina, ale i zdecydowanie trudniejsza. Tutaj musieliśmy bowiem zbudować całą infrastrukturę - dodaje wojskowy.
Lotnisko w Kandaharze jest kluczowym punktem na mapie afgańskiego konfliktu. To właśnie tam ląduje większość natowskich samolotów z żołnierzami i zaopatrzeniem.
Pracą "największej bazy NATO na świecie", jak jest dumnie nazywane kandaharskie lotnisko, kieruje pułkownik Gordon Moulds. 52-letni Brytyjczyk przyleciał do Afganistanu całkiem niedawno. Jeszcze trzy miesiące temu był po przeciwnej stronie globu - na Falklandach. Dowodził tam brytyjskim garnizonem.
- To olbrzymia zmiana klimatu, ale praca jest praktycznie taka sama, tylko na o wiele większą skalę - mówi pułkownik. - Skala tego przedsięwzięcia jest po prostu niewyobrażalna - dodaje.
25 tysięcy żołnierzy
Ofensywa natowskich wojsk podjęta w celu rozbicia talibów pociągnęła za sobą szybką rozbudowę bazy, która rośnie praktycznie każdego dnia.
- Jeszcze dwa lata temu obsługiwaliśmy tu średnio 8 tys. ludzi i od 50 do 80 samolotów. Teraz jest to 25 tys. ludzi i 330 samolotów - mówi płk Moulds. - Do jesieni samolotów na być 400 - zdradza dowódca kandaharskiego lotniska.
Oprócz wyzwań logistycznych, załoga największej natowskiej bazy praktycznie codziennie musi zmierzyć się z jeszcze jednym problemem - talibami. Oddziały bojówkarzy regularnie ostrzeliwują bazę, ale - jak twierdzi Moulds - nie ma to jednakże większego wpływu na działalność lotniska.
- Tak naprawdę ostrzał zakłóca prace lotniska na 10-15 minut, czyli tyle, ile trwa atak rebeliantów - wyjaśnia płk Moulds. - Celowo kontynuujemy wykonywanie wszystkich naszych zadań w trakcie alarmu - zdradza dowódca.
- Wypadki naszych własnych samolotów powodują większe problemy - uważa Brytyjczyk podając jednocześnie przykład Predatora, bezzałogowego samolotu szpiegowskiego, który rozbił się na pasie. - Nie mogliśmy przyjmować ani wypuszczać kolejnych statków do czasu, aż pas został uprzątnięty - wyjaśnia pułkownik.
Stosowanie procedur się sprawdza?
Pomimo olbrzymiego i zróżnicowanego ruchu lotniczego a także mieszaniny ponad dwunastu narodowości korzystających z lotniska jego dowódca jest zaskoczony wysokim poziomem bezpieczeństwa tzw. operacji lotniskowych (czyli m.in. przyjmowania i odprawiania samolotów, tankowania, serwisowania czy ładowania i rozładowywania).
- Jeżeli przyjrzymy się Irakowi, to okaże się, że traciliśmy więcej ludzi i samolotów na naszych lotniskach z powodu naszych błędów niż z powodu działań przeciwnika. Tutaj, odpukać, nic takiego się nie dzieje - zauważa płk Moulds.
- Zatem, albo jesteśmy dziś dużo większymi profesjonalistami niż byliśmy w Iraku, albo po prostu zaczęliśmy się stosować do procedur - dodaje Brytyjczyk.
Nudy w Afganistanie
Na tak olbrzymim lotnisku pracuje zadziwiająco mało ludzi - niespełna 140 osób. - To nie jest dużo, ale wszyscy jesteśmy żołnierzami i zajmujemy się tylko wojskowymi statkami powietrznymi. Pracujemy po minimum 12 godzin siedem dni w tygodniu. Przy takim układzie nie potrzeba wielu ludzi - wyjaśnia dowódca lotniska w Kandaharze.
Jakkolwiek skala tzw. operacji lotniskowych jest olbrzymia i bardzo złożona, to płk Moulds uważa, że praca jest... raczej nudna. - Jesteśmy po prostu odpowiednimi ludźmi na odpowiednim miejscu - Brytyjczyk śmieje się.
W ręce Afgańczyków
Wybiegając w przyszłość, płk Gordon Moulds pracuje nad planem przekazania coraz większej odpowiedzialności za obsługę lotniska Afgańczykom.
- Powoli, prawdopodobnie w ciągu dwóch, może trzech lat, zaczną oni przejmować kontrolę nad bazą, kiedy oddziały państw NATO zaczną się wycofywać - mówi dowódca lotniska.
Jak uważa Moulds, Sojusz Północnoatlantycki już teraz szkoli Afgańczyków w zakresie obsługi lotniskowej.
- Afgańczycy, to młody naród, który przed pojawieniem się tutaj Rosjan nie miał w ogóle styczności z samolotami. Dlatego musimy wyszkolić tych ludzi z obsługi lotniskowej. - Szkolenie, tak jak edukacja, w tym kraju jest kluczem do sukcesu. Do przekazania im obowiązków oraz odpowiedzialności - dodaje Brytyjczyk.
MW, na podst. AFP