Od radości po marazm, czyli jak upada wiara w ukraiński sukces

Walki na wyniszczenie z Rosjanami, brak dostaw z USA i przymuszenie do rozmów pokojowych na warunkach Moskwy. Taka perspektywa towarzyszy Kijowowi w momencie drugiej rocznicy wojny, która przebiega w klimacie największego kryzysu Kijowa od rozpoczęcia konfliktu. Podsycane to jest znaczącym spadkiem poparcia i wiary w ukraińską sprawę w zachodnich społeczeństwach.

Jeden rok, a jak dwa światy

W pierwszą rocznicę wojny na Ukrainie w lutym 2023 roku wydawało się, że Kijów ma cały świat za swoimi plecami. Podziwiano nagłą wizytę na Ukrainie prezydenta Joe Bidena, który zapowiedział na niej pomoc militarną o wysokości 460 mln dolarów. Na początku roku zawiązała się tzw. koalicja pancerna, która zobowiązała się wysłać potężne czołgi Leopard 2, przełamując wstrzemięźliwość Zachodu w sprawie ciężkiego sprzętu. Ten zaczął płynąć do Kijowa na zapowiadaną kontrofensywę, przy której spekulowano, jak dużo Ukraińcy wyrwą terenu z rąk Rosjan.

Reklama

Swoistym symbolem pierwszej rocznicy wojny na Ukrainie dla wielu mogło być zdjęcie ze wspomnianej wizyty Joe Bidena w Kijowie, na którym uwieczniono go z prezydentem Zełenskim. Dwaj przywódcy, jeden prowadzący swój kraj w bezpośredniej walce z rosyjskim imperializmem, a drugi będący przewodnikiem ogromnej koalicji państw, które tę walkę wspierają. 

W drugą rocznicę wojny na Ukrainie w lutym 2024 wydaje się, że ten świat Kijowowi się rozpadł. Na ostatniej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa Zełenski przyjechał z hasłem "nie zapominajcie o nas", jakby z rozpędzonej pomocy zostały strzępy. W USA polityczna kłótnia o udostępnienie na ten rok Ukrainie pomocy o wartości 61 mld dolarów hamuje dostawy kluczowej broni i amunicji, której na froncie już brakuje. Ratunkiem pozostaje Europa, która jak chce utrzymać pomoc, to jej tempo może być ograniczane przez jeszcze rozpędzany przemysł zbrojeniowy. A broni Kijów potrzebuje na wczoraj. Do tego społeczeństwa zachodnie są już znacznie mniej zainteresowane wspieraniem Ukrainy, tracąc wiarę w możliwość zakończenia konfliktu na jej własnych zasadach. Dominować zaczyna hasło "dlaczego mamy dawać pieniądze i sprzęt na kraj, który i tak przegra".

Nie zmieniło się to, że internet dalej zalewają filmy z nieudanych rosyjskich szturmów, gdzie zostają horrendalne liczby zniszczonego sprzętu i zabitych żołnierzy. Jednak już inaczej patrzy się na te ataki w obliczu zmęczenia wojną ukraińskiego żołnierza, który mierzy się z problemem braku amunicji. Stąd dzisiejszym symbolem wojny na Ukrainie są już zdjęcia z Awdijiwki, która przeszła w ręce Rosjan, po dosłownym przemieleniu przez front.

Jak jeszcze rok temu wielu zakładało, że wojna może zakończyć się odzyskaniem przez Ukrainę terytorium utraconego na początku wojny, tak teraz dominuje przekonanie, że nie tylko powinna, co wręcz musi pójść na ustępstwa. Wszystko, aby zakończyć konflikt. Można jednak zapytać, jak do tego doszło? Jak w jeden rok nastąpiły tak drastyczne zmiany w ogólnym wsparciu dla ukraińskiej sprawy wśród zachodnich państw oraz w społeczeństwach, chociażby u nas w Polsce. I jak bardzo jest to groźne.

To nie jest szybka wojna

370 km kwadratowych - tyle terenu zdobyli Ukraińcy podczas kontrofensywy 2023. O połowę mniej niż wszystkie zdobycze terytorialne Rosjan tego samego roku. Rozczarowanie było ogromne, szczególnie że w kontrofensywie po raz pierwszy wykorzystano prawdziwy ciężki sprzęt dany przez Zachód, który był symbolem jego ogromnego wsparcia. Tym samym  kontrofensywa, zanim się rozpoczęła, padła ofiarą mitologizacji, o wspólnym ukraińsko-zachodnim wysiłku, który pokona rosyjski imperializm. Po sukcesach kontrofensywy 2022 oczekiwania wobec niej były wręcz niezdrowe. Tym większy był ból, gdy ataki rozbiły się o pola minowe Rosjan.

Przez to kontrofensywa 2023 roku stała się punktem, skąd zaczęła się prawdziwa zmiana narracji wobec konfliktu. Wielu zdało sobie sprawę, że skończył się już czas pięknej historii Ukrainy jako "underdoga", który dzielnie stawia się Rosji i szybkimi atakami wyrywa sobie przewagę. Zamiast tego miała przyjść stabilizacja, której obawiała się Ukraina i sam Zachód. Innymi słowy zaczęła się realizować wizja długiej wojny, której wręcz powinniśmy się spodziewać już wcześniej.

Bachmut pokazał już tę grozę z prawdziwą "ludzką maszynką do mielenia mięsa". I właśnie po kontrofensywie wielu przyjęło, że cały front będzie najeżony takimi maszynkami. I taką maszynką była Awdijiwka. I taką maszynką może być Kramatorsk czy Kreminna. Nieudana kontrofensywa 2023 roku i nadchodząca po niej stabilizacja wywołały ogromne zmiany. Zarówno Zachód, Ukraina, jak i Rosja stanęły przed nowymi wyzwaniami lub szansami, które ukształtowały to, jak kreuje narrację wobec wojny na Ukrainie.

Zachód chcący pomagać mniej

Załamanie kontrofensywy w 2023 roku sprawiło, że Zachód zdał sobie sprawę z jednej rzeczy, nie da się podtrzymać przewagi Ukrainy niewielkimi donacjami sprzętu. Potrzeba silnej kroplówki amunicji broni i materiałów. Jak zapewni to utrzymanie Rosjan na swoich pozycjach, przy ich wykrwawianiu, tak pochłonie dużo zasobów. A do tego duża część zachodnich państw jest źle nastawiona de facto od początku konfliktu na Ukrainie.

Najjaskrawiej widać to po Stanach Zjednoczonych, gdzie wzmocniły się nastawienia izolacjonistyczne. Obecna walka w Kongresie o amerykański pakiet pomocy to starcie podejścia obecnej administracji, która próbuje utrzymać kurs silnego wsparcia Ukrainy a stroną republikańską inspirowaną postawą Donalda Trumpa, która uważa niejako Ukrainę za studnię bez dna, w którą USA wrzuciło już za dużo pieniędzy. Załamanie ukraińskiego momentum i powrót do wyniszczającej walki i wymagająca do tego pomoc sprawiły, że w USA nasiliły się głosy o ograniczenie wsparcia dla Ukrainy, a w ostatnim czasie nawet jej zaniechania. Wielu zaczęło wierzyć, że stawianie na Ukrainę to strata zasobów i cały świat będzie beneficjentem zmuszenia Kijowa do szybkiego zakończenia wojny, nawet jeśli ma to być zakończenie na warunkach Moskwy.

Przez brak pomocy ze Stanów, które dominują w bezwzględnych liczbach tego wsparcia, Ukraina nie może odpowiednio utrzymywać swojej obrony. To zaś rodzi błędne koło, napędzające nastroje o zmniejszeniu pomocy dla Kijowa, który nie może powstrzymać Rosji, więc stawianie na niego to strzał w stopę. I dotyka to nie tylko USA. Po jasnym zakomunikowaniu wydarzeniami na froncie tego, że utrzymanie Ukrainy pochłonie więcej sprzętu i pieniędzy coraz więcej zachodnich państw wydaje się liczyć na cud. To dziwny stan, gdzie jednakowo nie chce się widzieć upadku Ukrainy, ale liczy się na to, że może da się to zrobić przy niewielkiej pomocy.

Ta pomoc potrafi nieraz być skrojona głównie pod publiczny wydźwięk, a mniej realne działanie. Przykładem może być ogłoszony przez Niemcy najnowszy pakiet pomocy o wartości ponad miliarda dolarów, w którym szczególną formą wsparcia mają być nowe armatohaubice: 18 Panzerhaubitze 2000 i jeszcze niewprowadzone do służby 18 RCH 155. Ogłoszono to z wielką pompą, mimo że... planowany czas dostawy to 2025-2027 rok. Powód to wygaszony i nierozpędzony przemysł zbrojeniowy, który jak podaje Der Spiegel, pomimo wielkich planów i dużej bazy nie jest w stanie teraz zaspokoić potrzeb jednakowo dla Ukrainy i dla armii niemieckiej. Jednak w czasie gdy Ukraina musi mieć broń od razu, realną formą pomocy mogłoby być wysłanie z wyposażenia własnej armii lub magazynów już wyprodukowanych Panzerhaubitze 2000.

Niestety widać tu wpływ załamania wizji szybkich zwycięstw Ukraińców i zwątpienia w możliwości Ukrainy. Zamiast podejścia o możliwym rozbiciu planów imperialnych Rosji, górę bierze postawa "trzeba siąść do rozmów pokojowych". Trudno nie odczuć wrażenia, że niektórzy zachodni politycy starają się nie igrać z Rosją, aby po wojnie wrócić z nią do wymiany handlowej. Na koniec dnia nie liczy się fakt, że mówimy tu o kontaktach z państwem imperialistycznym, wrogo do nas nastawionym. Liczy się to, że to państwo to dobry partner biznesowy, co pokazują dziurawe sankcje. W perspektywie kolejnych kosztów kontynuowania walki, scenariusz doprowadzenia do pokoju, nawet pod dyktando Rosji, dla wielu zaczyna się coraz lepiej kalkulować.

Rosja podnosi głowę

Ogromny wkład w powstawanie narracji o zmęczeniu wojną wśród zachodnich społeczeństw i polityków miała rosyjska propaganda. Ta w drugim roku konfliktu miała niezwykle udane żniwa. Można zauważyć, że ogólną taktyką Rosjan przy przejściu frontu w impas, było wmówienie sojusznikom Ukrainy, że już nie warto jej pomagać, bo Rosja w warunkach wojny na wyniszczenie jest za duża, aby ją pokonać. Rosyjska propaganda wykorzystała do tego oczywiście kontrofensywę, która nie poszła po myśli Ukraińców. Już od pierwszych jej dni rozpowszechniała masowo zdjęcia i nagrania dosłownie jednej kolumny straconego zachodniego ciężkiego sprzętu, powielając dezinformacje o przejmowanych czołgach Leopard 2, będących dla wielu symbolem zachodniej pomocy. Już wtedy jednak budowała otoczkę, że Zachód niepotrzebnie wysyła wsparcie na Ukrainę.

W kolejnych miesiącach ta propaganda tylko się nasiliła, wykorzystując różne wydarzenia. Przykładem może być kampania "Hawaii not Ukraine", prowadzona wśród społeczeństwa Stanów Zjednoczonych, podczas sierpniowych pożarów na Hawajach. Rosyjska propaganda tworzyła przy tym narrację, że władze USA zaniedbali mieszkańców Hawajów, skupiając się na wysyłaniu pomocy Ukrainie. Dezinformacja ta była jednym ze sposobów wykreowania w USA nastrojów antyukraińskich, dążących do ograniczenia pomocy militarnej dla Kijowa. Widząc jej faktyczną tendencję wzrostową i popularność idei Donalda Trumpa, że Waszyngton już za dużo wydaje na pomoc Ukrainie, widać, że w jakiejś części się to udało.

Koronnym przykładem sukcesu rosyjskiej propagandy, jest wywiad amerykańskiego komentatora Tuckera Carlsona z Władimirem Putinem. Sprzedany został jako "poszukiwanie prawdy" i zdobył nie tylko ogromną popularność, ale i głosy uznania. Będąc spektaklem bzdur i manipulacji, dał olbrzymią platformę rozprzestrzenienia kłamstw Kremla. Niemniej sukces polega w ogóle na tym, że doszło do takiego wywiadu i fakt, że dla wielu jeszcze przed jego opublikowaniem jawił się jako niezwykle potrzebny. Pokazuje to, jak Rosja przez kilka miesięcy od załamania ukraińskiej kontrofensywy, sukcesywnie stworzyła w zachodnich społeczeństwach dużą platformę do akceptacji jej narracji.

O tym jak narracja rosyjskiej propagandy zaczęła być przemycana w społeczeństwach świadczą ostatnie protesty rolników w Polsce. Protesty niezwykle ważne i zasadne, bo podejmujące kwestię ochrony żywotnych interesów naszego narodu i zwrócenie uwagi na niebezpieczne procedery wcześniejszego wprowadzania niekontrolowanych produktów. Niemniej ilość haseł i przypadków wplątywania w protest narracji nastawionych na poróżnienie Polaków i Ukraińców nasuwa wnioski, czy nie było w nich infiltracji Rosjan, aby obrzydzić na świecie ważny temat protestów i wywołać kolejne konflikty międzysojusznicze.

Sukcesy rosyjskiej propagandy wraz z impasem na froncie doprowadziły do tego, że władze, jak i społeczeństwa zaczęły nabierać respektu wobec Rosji. Nie w sensie pozytywnym oczywiście, ale w kwestii tego, że jej pokonanie jest długie i zbyt kosztowne dla Zachodu. Rosja nawet ze swoimi kompromitacjami na froncie i zamkniętą gospodarką to dalej kraj, który wymyka się zachodniemu postrzeganiu konfliktu. Który bowiem kraj NATO uznałby za sukces zdobycie miasta wielkości Cieszyna po ponad czterech miesiącach szturmów, okupionych tysiącami zabitych i rannych? A to właśnie miało miejsce w Awdijiwce. Rosja dalej ma duże zasoby rezerw ludzkich, zapasy sprzętu i przemysł, który mimo produkcji wyposażenia słabej jakości może zapełnić straty i chyba najważniejsze, psychopatę jako swojego przywódcę, który nie zawaha się tego wykorzystać, aby po trupach swoich obywateli dojść do celu. 

I ten respekt jest bardzo pożądaną cechą. Nie ma nic gorszego niż niedoszacowanie czyjejś siły. Jednak jeszcze gorsze może być przeszacowanie. Rosyjska propaganda w drugim roku inwazji wmówiła dużej części świata, że jest za duża, aby ją pokonać. Dlatego pojawia się przekonanie, że lepiej zostawić Ukrainę i albo samemu zbroić się na ewentualne starcie z nią, albo dogadać się z nią. Pierwsze podejście jest znamienne dla społeczeństw czujących zagrożenie ze strony Rosji - jak u nas. Drugie jest popularniejsze w krajach leżących bardziej na zachód od Rosji, głównie w USA.

Miej nadzieję, szykując się na najgorsze

Kwestia zatrzymania Rosji na Ukrainie stoi pod znakiem zapytania w drugą rocznicę wojny. Nie oznacza to jednak, że jest pogrzebana. To, że Rosja wmówiła w ostatnich miesiącach, że jest potęgą, którą bez względu na wszystko wygra z Ukrainą, nie znaczy, że to prawda. Bądź co bądź nawet pomimo tak kreowanej przewagi nie widać, aby Rosjanie na ten moment byli w stanie szybko przecisnąć się przez ukraińską obronę. Administracja Joe Bidena ma plany wysłania kolejnych pocisków dalekiego zasięgu ATACMS na Ukrainę. Na Zachodzie dalej jest jeszcze duch, który rozumie, że wojnę na Ukrainie można zakończyć na warunkach Kijowa, a nie Moskwy. I ten duch rozumie, że tylko zdobycze terytorialne i sukcesy Ukraińców na polu walki są w stanie powstrzymać rosyjski imperializm.

Decyzja o utrzymaniu tej pomocy to krok w kierunku konfrontacji z Rosją, po którym nie będzie odwrotu i swoisty hazard. Niemniej patrząc już na retorykę Moskwy, że wojna na Ukrainie to dla niej już wojna z Zachodem nietrudno odnieść wrażenie, że Rosja od 24 lutego 2022 zrobiła już przynajmniej dwa kroki. O tym, jak państwa NATO jak Niemcy, Francja i USA podejdą do tego, może zadecydować nie tylko o przyszłości Ukrainy, ale i państw bałtyckich, czy także Polski.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Awdijiwka | Bachmut | NATO | Rosjanie | Ukraina | Ukraińcy | USA | Waszyngton
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy