To stąd armia rosyjska bierze żołnierzy. Dane zatrważają

Rosyjska armia rzuca do walki niezliczone liczby żołnierzy, którzy w samobójczych szturmach mają dosłownie "wymęczyć" wroga. Kreml nie liczy się ze stratami, bo większość rekrutów bierze z odległych terenów kraju. Ci nie obchodzą Rosjan z metropolii, którzy kształtują opinię publiczną.

Fale rosyjskich żołnierzy

Rosyjska taktyka wojenna zakłada brutalne rzucanie fal swoich żołnierzy na śmierć, aż wymęczą przeciwnika. Prowadzi to do ogromnych strat nawet przy niewielkich zyskach terytorialnych. Według szacunków w samej bitwie o Awdijiwce od października 2023 zginęło nawet 18 tysięcy Rosjan, a ponad 40 tysięcy zostało rannych.

Jednak armia rosyjska wydaje się nic z tego nie robić, dalej posyłając masy żołnierzy na śmierć. Powodem są rezerwy ludzkie, które tak naprawdę Putin na Kremlu traktuje jako studnia bez dna. Wszystko dlatego, że na śmierć posyła ludzi, o których w Rosji nikt się nie upomni, prowadząc cichą mobilizację tych, którzy nie obchodzą Rosjan "mających znaczenie dla władzy".

Reklama

Ten fenomen pokazuje badanie Banku Finlandii, które wskazuje, skąd pochodzi najwięcej zmobilizowanych i zrekrutowanych rosyjskich żołnierzy, którzy walczą na Ukrainie. Wykorzystując do tego publiczne dane, pokazuje, jak brutalny i niestety, efektywny dla Kremla trend panuje w Rosji.

Pieniądze dla zmobilizowanego

Już od początku rosyjskiej mobilizacji we wrześniu 2022 donoszono o nierównomiernym rozprowadzeniu jej w regionach kraju. Materiały z mediów społecznościowych pokazywały głównie biura uzupełnień i żołnierzy w odległych republikach Federacji Rosyjskiej za Uralem, przy absencji Rosjan z zachodnich aglomeracji, zwłaszcza dużych metropolii jak Moskwa czy Petersburg.

Oficjalna mobilizacja zakończyła się w październiku 2022 i miała zapewnić 300 tysięcy nowych żołnierzy. Jak jednak zauważa badanie Banku Narodowego Finlandii, w ostatnim grudniu Kreml podał, że w 2023 roku do armii zaciągnęło się aż 486 tysięcy żołnierzy kontraktowych, czyli zgłoszonych "z własnej woli" do armii zawodowej.

Rosjanie, którzy sami się zgłosili lub zostali zmobilizowani, mają zapewnione sowite pensje, jak na rosyjskie standardy. Nowi żołnierze kontraktowi według badania mogą liczyć nawet na 700 tysięcy rubli. Dla porównania średnia wypłata w całej Rosji na sierpień 2022, wynosiła 62 tysiące rubli. Dodając jeszcze różne bonusy, pieniądze są ogromne, w szczególności dla ludzi z najbiedniejszych regionów Rosji.

Dla wielu z nich wstąpienie do wojska i pojechanie na front to możliwość nie tylko wypełnienia patriotycznego obowiązku, ale poprawy sytuacji finansowej swojej lub rodziny. Nagły zastrzyk gotówki jest od razu widoczny. I to właśnie postanowiono wykorzystać do ustalenia, z jakich dokładnie regionów Putin bierze swoich żołnierzy

Skąd pochodzi rosyjski żołnierz

Laura Solanko z Instytutu badań rozwijających się ekonomii Banku Finlandii przeanalizowała dane udostępniane przez Bank Centralny Federacji Rosyjskiej. Pokazują one depozyty gospodarstw domowych. Okazało się, że po pierwszej fali mobilizacji w 2022 roku nastąpił gwałtowny wzrost, sugerujący, że nagle wielu Rosjan dostało ogromne pieniądze. Aby odrzucić różne zmienne, ten wzrost przełożono na poszczególne regiony. Wyniki od razu zaczęły nasuwać wnioski.

Od sierpnia 2022 do września 2023 największy wzrost dotyczył przede wszystkim 15 biednych regionów Rosji. Analiza nie wykazała, aby wzrosty miały związek z np. zwiększeniem oszczędności, czy działaniami miejscowych władz. Rozwiązaniem wydaje się nagły zastrzyk gotówki, nieproporcjonalny do możliwości lokalnych rynków pracy. Taki jakie mogłoby zapewnić zaciągnięcie się do armii, aby pojechać na front.

Solanko, porównała swoją analizę z pierwszymi próbami ustalenia regionów, z jakich pochodzili zmobilizowani żołnierze z oficjalnej fali mobilizacji 2022 roku. Według Solanko badania wskazują, że faktycznie zwiększenie depozytów na konta w biedniejszych jest najprawdopodobniej związane z pozyskiwaniem z tych regionów większości żołnierzy na wojnę zarówno tych z mobilizacji, jak i z kontraktu. Same badania wskazują tu przede wszystkim region Buriacji, Tuwy i Dagestanu, choć należy pamiętać, że dostępność danych się tu nie pokrywa i ma braki w związku z mobilizacją 2023. Można jednak uznać, że trend się utrzymuje i dotyczy innych regionów.

Studnia bez dna Putina

Samo badanie wskazuje, że możliwe jest przynajmniej częściowe monitorowanie rosyjskiej mobilizacji za pomocą prostej zasady "follow the money". Samo rekrutowanie większości żołnierzy z odległych terenów kraju jest dla Kremla dość naturalnym sposobem na utrzymywanie poparcia konfliktu. Władze rosyjskie wykorzystują przy tym złą sytuację najbiedniejszych regionów Rosji, które i tak już popierają rosyjską narrację i stoją za Putinem. Mogąc zarobić dodatkowe pieniądze, mężczyźni idą na wojnę. Oficjalnie ginąc na niej, zapewniają bliskim odszkodowania, które i tak często nie dochodzą.

Nagłaśniane w mediach społecznościowych przypadki gdzie bliscy zmarłych z odległych regionów Rosji upominają się o to, że ich mężów, braci czy synów wysyła się na śmierć, są nieliczne w skali całego kraju i władze na Kremlu i tak nikt ich nie słuchają. Wiedzą, że nie muszą, bo Rosjanie z miejsc, w których kreuje się główna opinia publiczna jak metropolie zachodnich części kraju, po prostu nie interesuje swój własny rodak z dalekiego krańca kraju. Dopóki on sam będąc np. mieszkańcem Moskwy nie musi masowo iść na wojnę, on nie chce się o nią martwić.

Politycznie utrzymuje to po części wojnę z dala od populacji głównych metropolii, kreując ogólny przekaz, że wojna nie dociera do Rosji. Działa tu niestety brutalna zasada, że im dalej żyjemy od problemu i mniej nas dotyczy, tym mniej zwracamy na niego uwagę. Od Moskwy do stolicy republiki Tuwy, Kyzyłu, jest ok. 3650 kilometrów. Podobna odległość jest z Warszawy do terenów Sudanu, gdzie rozgrywa się konflikt, o którym wielu z nas może nie wiedzieć. Mimo że mieszkaniec Moskwy i Kyzyłu są obywatelami tego samego kraju, są dla siebie jak zupełnie obcy.

Stąd wielu w Rosji nie zapłacze za horrendalnymi stratami żołnierzy, może oprócz ich bliskich. To po prostu cena za powstrzymanie Zachodu i realizację wizji przywódcy. To, że płaci się nią głównie krwią Buriatów, Tuwańczyków czy Dagestańczyków tym lepiej. Dlatego rosyjskie władze wojskowe mogą traktować odległe rejony Rosji jako miejsca, skąd wyciągają kolejnych żołnierzy, mających iść i zamęczyć Ukraińców. Według rosyjskich dowódców bowiem prędzej Kijowowi skończą się cale zasoby, niż Moskwie obywatele, o których nikt się nie upomni.

***

Bądź na bieżąco i zostań jednym z 90 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Geekweek na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Awdijiwka | Federacja Rosyjska | Moskwa | Ukraina | rosyjska armia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama