Pływanie na punkt

Dla wielbicieli podwodnych przygód pływanie w mętnej wodzie Bałtyku na azymut i odmierzanie odległości uderzeniami płetw jest najnudniejszym nurkowaniem w życiu. Ale nie dla fok z Formozy.

- Jeśli mamy rozpoznać odcinek plaży i nie dopłyniemy dokładnie tam, gdzie powinniśmy, musimy przemieścić się do wskazanego punktu już lądem, często z dodatkowym sprzętem. To wymaga czasu i wysiłku, tym bardziej że może tam się znajdować obrona przeciwnika, która ma zapobiec ewentualnej dywersji. Na morzu precyzyjne wynurzenie jest jeszcze ważniejsze, bo jeśli nie trafimy i miniemy obiekt choćby tylko o 200 metrów, to będziemy płynąć i płynąć - opowiada komandor Dariusz Wichniarek, dowódca Morskiej Jednostki Działań Specjalnych "Formoza". Szkolenie z nurkowania bojowego jest najważniejsze dla jego podwładnych, bez tego bowiem nie da się wykonać zadania, które polega przede wszystkim na płynięciu na punkt.

Reklama

Bez nazwisk, bez pseudonimów

W takich warunkach, jakie panują w Bałtyku, oznacza to, że komandosi morscy, kiedy wchodzą do wody, muszą precyzyjnie ustalić kurs, jakim będą płynąć, a później utrzymać go i jednocześnie obliczać pokonaną odległość na podstawie pomiaru czasu nurkowania i uderzeń płetw. W mętnej wodzie naszego morza, gdy widoczność nie przekracza czasem kilkudziesięciu centymetrów, jedyną ich pomocą jest busola umieszczona na pulpicie nawigacyjnym, który nurek nawigator trzyma przed sobą, i którym nie można poruszyć.

- Jeśli mamy płynąć na azymut, na przykład 120, a odległość do punktu docelowego jest duża, to pomyłka o jeden stopień może spowodować, że wynurzymy się milę obok. Dlatego musimy być cały czas skoncentrowani na busoli. Wpatrywanie się w przyrząd zajmuje nawigatorowi nie mniej niż 90 procent czasu, który spędza pod wodą. W trudnych warunkach odejście sto metrów w bok od punktu jest błędem, ale można uznać, że niedużym - dodaje jeden z operatorów. Żołnierze nie ujawniają nazwisk, nie chcą też podawać swoich pseudonimów.

Z bronią pod wodę

Warunki, w jakich pływają, są ciężkie. Utrudnienie stanowią nie tylko zerowa niemal widoczność, ale również silne prądy morskie, które mogą znieść płetwonurków z obranego kursu. Poza doświadczeniem i wyczuciem nie ma na nie rady. Podobnie jak na temperaturę wody. Zimą może ona spaść nawet do 2 stopni Celsjusza. Stosowane przez żołnierzy Formozy ocieplacze, zakładane pod suche kombinezony, nie zapewnią im wystarczającego komfortu cieplnego, by mogli działać w tak zimnej wodzie bez ograniczeń. W lecie, przy temperaturze morza około 11 stopni, czas przebywania pod wodą znacznie się wydłuża.

Płyną z bronią. Każdy z nich ma niemiecki pistolet maszynowy Heckler & Koch MP5 kalibru 9 milimetrów. To broń chętnie używana przez wojskowe i policyjne formacje specjalne. Pistolet jest celny, prosty w obsłudze, ma małą siłę odrzutu i ze względu na nieduże rozmiary sprawdza się w terenie otwartym oraz w pomieszczeniach. Żołnierze Formozy mają broń w wersji oksydowanej, co chroni ją przed agresywnym działaniem słonej wody morskiej. Podczas nurkowania peem zwisa swobodnie w wodzie. Bronią osobistą jest pistolet Sig-Sauer P226 o tym samym kalibrze. Formoza ma też broń przeznaczoną do użycia pod wodą. - Nie wykorzystujemy jej do ochrony portów i ich in frastruktury, lecz służy ona do obrony bezpośredniej przed przeciwnikiem działającym pod wodą - mówi komandor Wichniarek.

Sztuka cierpliwości

Komandosi Formozy pływają w grupach, nie mniej niż po dwóch nurków bojowych. Nawigatorem jest najbardziej doświadczony z nich. To od niego zależy, czy cała grupa wypłynie w odpowiednim miejscu. Inni mogą go wspierać, sygnalizując gestami pojawiające się problemy, na przykład przeszkody pod wodą. W takim nurkowaniu nie ma jednak miejsca na radość z towarzystwa kolegów. Nikt nie może przeszkadzać nawigatorowi.

Żołnierze nie ujawniają szczegółów taktyki, dlatego niewiele wiadomo o ich umiejętnościach. Ale jest też inny powód.

- O czym tu mówić? Że płynąłem pół godziny lub godzinę pod wodą i widziałem tylko pulpit nawigacyjny? Ja w tym czasie nawet o niczym innym niż utrzymanie kursu nie myślałem. Nasze pływanie to sztuka koncentracji i cierpliwości - mówią skromnie. - Dlaczego Formoza nie pokazuje się w mediach jak inne formacje wojskowe? Gdyż bardzo trudno jest pokazać specyfikę naszego działania. Zabrałem kiedyś kolegę, który nurkuje turystycznie, by popłynął ze mną i zobaczył, jak wygląda nasze nurkowanie. Płynęliśmy półtora kilometra na ustalonym kursie i wróciliśmy na kontrkursie. "To było najnudniejsze nurkowanie w moim życiu" - powiedział po wyjściu z wody. Dla niego to było nudne, bo brakowało mu podmorskich krajobrazów, raf koralowych, wraków statków. A tak wygląda nasz świat. To nie rekreacja, ale konkretna robota, gdzie pojawiają się chwile naprawdę trudne i niebezpieczne - dodaje dowódca.

Toksyczny tlen

Pływają w dzień i w nocy. Często nawigator musi podświetlać busolę światłem chemicznym, żeby dostrzec jej wskazania. Powinno być ono dyskretne, skierowane w dół, na busolę, by nie zdradzić położenia nurków płynących w niewielkim zanurzeniu. Takie ograniczenia wynikają ze specyfiki sprzętu. Aby nie zdradzić pozycji, używają aparatów tlenowych o obiegu zamkniętym. Wydychany dwutlenek węgla jest gromadzony w specjalnym pojemniku i nie wypływa na powierzchnię w postaci pęcherzyków. Tlen jest odzyskiwany z wydychanego powietrza i uzupełniany z butli. Właśnie użycie tlenu ma wpływ na ograniczenie głębokości, na której operują żołnierze Formozy - zbyt nisko może być dla nurka toksyczny.

W aparacie mogą płynąć do kilku godzin, ale by powietrza wystarczyło na taki czas, muszą utrzymywać stałe zanurzenie. Z każdym metrem w głąb zwiększa się ciśnienie wody, co przyspiesza zużycie tlenu. - Stała głębokość jest ważna, bo ciśnienie, jakie panuje pod powierzchnią, ma wpływ na organizm nurka i zużycie tlenu - mówi jeden z operatorów. - Przemieszczenie się w określone miejsce to nie są zawody. Musimy oszczędzać siły. Sytuacja, że płyniemy za szybko i po dotarciu do celu nie możemy wykonać zadania, jest niedopuszczalna - dodaje.

"Oni czują morze"

Wykonywanie misji bojowych pod wodą ułatwia napędzany elektrycznie skuter. Może on służyć do transportu sprzętu, materiałów wybuchowych i samych nurków. Wtedy mogą przemieszczać się znacznie szybciej. Odbiornik GPS powoduje, że płynięcie na punkt takim pojazdem jest łatwiejsze. - Na większej głębokości ta pozycja wyliczana jest na podstawie obliczeń inercyjnych, przez przyrządy pokładowe. One też wskazują nam prędkość pod wodą - wyjaśnia nam jeden z dowódców sekcji nurków bojowych. Pojazd, podobnie jak nurkowie, nie zostawia śladów na powierzchni w postaci pęcherzyków powietrza.

Do Formozy trafiają tylko ludzie mocno zmotywowani, entuzjastycznie nastawieni do morza i do tego obdarzeni końskim zdrowiem. To ono i odporność psychiczna są najważniejsze. Przyszły operator musi też umieć pływać, ale nie wymaga się od niego umiejętności nurkowania. - Stawiamy na ludzi z Wybrzeża, bo oni czują morze - dowódca wymienia jeszcze jedno kryterium.

Nurkowanie nie jest obojętne dla zdrowia. - Szybciej się starzejemy - oceniają nurkowie. - Mam 40 lat, ale trzeszczenie stawów daje do myślenia. Może gdzieś ja sam lub moi instruktorzy popełnialiśmy błędy w trakcie wieloletniego szkolenia. Tych trzeba unikać, bo staramy się, żeby nurkowie byli sprawni i zdolni do wykonywania zadań co najmniej przez dziesięć lat - wyjaśnia dowódca. - Dlatego dziś już nie ćwiczymy tak jak dawniej, kiedy po biegu na cztery kilometry przebieraliśmy się w kombinezony i schodziliśmy pod wodę. To było nie tylko niezdrowe, ale też nienaturalne. Teraz obciążenie szkoleniowe uzyskujemy w inny sposób. Jeżeli chcemy doprowadzić człowieka do granicy wytrzymałości, by każdy z nas ją poznał, bo do tego też sprowadza się nasze szkolenie, nie musimy tego praktykować codziennie. Wystarczy, że sprawdzimy to raz na określony czas. W ten sposób ustalimy, jakie są możliwości naszych żołnierzy - wyjaśnia.

Uniwersalny pod wodą

Wyszkolenie płetwonurka w Formozie do wykonywania zadań bojowych zajmuje od dwóch do trzech lat. O jego gotowości decydują dowódcy sekcji. Operatorzy powinni być uniwersalni w nurkowaniu - każdy musi umieć pływać w szyku bojowym, doskonale panować nad sprzętem i znać zasady autoratownictwa pod wodą. Mają także specjalizacje indywidualne, na przykład pirotechnik, paramedyk czy łącznościowiec. - Rok trwa szkolenie podstawowe, na którym przekazujemy wiedzę ze wszystkich niezbędnych dziedzin. Następnie przyszły nurek trafia do zespołu bojowego, gdzie zgrywa się z sekcją, grupą i całym zespołem. Później jest już szkolenie eksperckie związane z jego specjalizacją - mówi dowódca Formozy.

Jego żołnierze podnoszą umiejętności, ćwicząc w doborowym, międzynarodowym towarzystwie. Formoza nawiązała współpracę z najsłynniejszą na świecie jednostką nurków, amerykańską US Navy SEALs, ale partnerami do ćwiczeń są też operatorzy formacji podwodnych komandosów z innych państw sojuszniczych i zaprzyjaźnionych. Choć Amerykanie mają nad nami przewagę, wynikającą głównie z zasobności ich portfela - co z kolei przekłada się na najnowocześniejszy i wysoko zaawansowany technicznie sprzęt oraz nowatorskie pomysły szkoleniowe - to od innych tego typu formacji na świecie Polacy nie odbiegają poziomem wyszkolenia i wyposażenia.

Nurkowie w Afganistanie

Żołnierze Formozy opanowali "zieloną taktykę", czyli działania specjalne na lądzie. Gdy jednostka powstawała w 1975 roku, została przydzielona do Marynarki Wojennej. Decyzja o jej podporządkowaniu w 2008 roku Dowództwu Wojsk Specjalnych postawiła przed nią nowe zadania. Do dziś Formoza czuje się na morzu jak u siebie i jest zdolna wykonać wszelkie zadania specjalne na rzecz floty: operacje zaczepne i obronne, desantowe i przeciwdesantowe, a także pokładowe. Bojowo wykonywali je w Zatoce Perskiej.

Przejście pod skrzydła DWS wymusiło poszerzenie zakresu umiejętności żołnierzy właśnie o działania stricte lądowe. To skomplikowało nieco program szkolenia, ale też przekształciło żołnierzy jednostki w uniwersalnych wojowników, radzących sobie z zadaniami bojowymi zarówno na morzu, jak i na przykład wyżynach Afganistanu; operatorzy z Gdyni działali tam w grupie operacji specjalnych wraz żołnierzami GROM-u i 1 Pułku Specjalnego Komandosów z Lublińca.

Choć nurkowie bojowi nabyli umiejętności typowe dla działań lądowych, pozostałe nasze jednostki specjalne nie musiały szkolić się w taktyce morskiej. Wyjątkiem jest zespół bojowy B GROM-u, stacjonujący w bazie na Westerplatte i wykonujący zadania na morzu o innym charakterze niż Formoza. Służba żołnierzy w Afganistanie jest ważna, ale dla nurków bojowych wiąże się z pewnymi utrudnieniami. Po półrocznym pobycie w tym górzystym kraju, odcięci od stałych treningów w morzu, muszą przywrócić nawyki niezbędne do sprawnego wykonywania zadań bojowych pod wodą.

Gotowi do walki

W tym wypadku utrudnieniem są przepisy, które narzucają statystyczny wymóg wszystkim nurkom w Siłach Zbrojnych RP: spędzenia 90 godzin pod wodą w danym roku, aby mogli zachować na kolejny rok świadczenia finansowe przysługujące za wykonywanie zadań pod wodą z użyciem sprzętu do nurkowania. Kiedy Formoza zaangażowana jest w misje lądowe, bardzo trudno sprostać wymogom formalnym, niemającym znaczenia dla wartości bojowej żołnierzy.

- Odpowiadam za to, aby moi ludzie byli w stanie wykonać zadania bojowe na morzu i na lądzie - twierdzi komandor Wichniarek. Przepisy są ważne, ale najważniejsze jest zaufanie przełożonych i bezpieczeństwo podwładnych. Do tego nie są mi potrzebne skostniałe wytyczne. Wartość bojowa Formozy jest faktem; zarówno ja, jak i koledzy spod znaku paskudy dopełnimy wszelkich starań, aby było tak po wsze czasy. Wiemy, że w każdej chwili, w dowolnym miejscu, możemy być potrzebni, tak jak teraz jesteśmy potrzebni w Afganistanie. Zapewniamy o swojej gotowości do walki - mówi.

Krzysztof Kowalczyk

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Fot. zajawiające materiał na stronie głównej Portalu - Wojciech Stróżyk/REPORTER

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: pływanie | marynarka wojenna | komandosi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy