Pływanie na punkt
Dla wielbicieli podwodnych przygód pływanie w mętnej wodzie Bałtyku na azymut i odmierzanie odległości uderzeniami płetw jest najnudniejszym nurkowaniem w życiu. Ale nie dla fok z Formozy.
Bez nazwisk, bez pseudonimów
- Jeśli mamy płynąć na azymut, na przykład 120, a odległość do punktu docelowego jest duża, to pomyłka o jeden stopień może spowodować, że wynurzymy się milę obok. Dlatego musimy być cały czas skoncentrowani na busoli. Wpatrywanie się w przyrząd zajmuje nawigatorowi nie mniej niż 90 procent czasu, który spędza pod wodą. W trudnych warunkach odejście sto metrów w bok od punktu jest błędem, ale można uznać, że niedużym - dodaje jeden z operatorów. Żołnierze nie ujawniają nazwisk, nie chcą też podawać swoich pseudonimów.
Z bronią pod wodę
Płyną z bronią. Każdy z nich ma niemiecki pistolet maszynowy Heckler & Koch MP5 kalibru 9 milimetrów. To broń chętnie używana przez wojskowe i policyjne formacje specjalne. Pistolet jest celny, prosty w obsłudze, ma małą siłę odrzutu i ze względu na nieduże rozmiary sprawdza się w terenie otwartym oraz w pomieszczeniach. Żołnierze Formozy mają broń w wersji oksydowanej, co chroni ją przed agresywnym działaniem słonej wody morskiej. Podczas nurkowania peem zwisa swobodnie w wodzie. Bronią osobistą jest pistolet Sig-Sauer P226 o tym samym kalibrze. Formoza ma też broń przeznaczoną do użycia pod wodą. - Nie wykorzystujemy jej do ochrony portów i ich in frastruktury, lecz służy ona do obrony bezpośredniej przed przeciwnikiem działającym pod wodą - mówi komandor Wichniarek.
Żołnierze nie ujawniają szczegółów taktyki, dlatego niewiele wiadomo o ich umiejętnościach. Ale jest też inny powód.
- O czym tu mówić? Że płynąłem pół godziny lub godzinę pod wodą i widziałem tylko pulpit nawigacyjny? Ja w tym czasie nawet o niczym innym niż utrzymanie kursu nie myślałem. Nasze pływanie to sztuka koncentracji i cierpliwości - mówią skromnie. - Dlaczego Formoza nie pokazuje się w mediach jak inne formacje wojskowe? Gdyż bardzo trudno jest pokazać specyfikę naszego działania. Zabrałem kiedyś kolegę, który nurkuje turystycznie, by popłynął ze mną i zobaczył, jak wygląda nasze nurkowanie. Płynęliśmy półtora kilometra na ustalonym kursie i wróciliśmy na kontrkursie. "To było najnudniejsze nurkowanie w moim życiu" - powiedział po wyjściu z wody. Dla niego to było nudne, bo brakowało mu podmorskich krajobrazów, raf koralowych, wraków statków. A tak wygląda nasz świat. To nie rekreacja, ale konkretna robota, gdzie pojawiają się chwile naprawdę trudne i niebezpieczne - dodaje dowódca.
Toksyczny tlen
W aparacie mogą płynąć do kilku godzin, ale by powietrza wystarczyło na taki czas, muszą utrzymywać stałe zanurzenie. Z każdym metrem w głąb zwiększa się ciśnienie wody, co przyspiesza zużycie tlenu. - Stała głębokość jest ważna, bo ciśnienie, jakie panuje pod powierzchnią, ma wpływ na organizm nurka i zużycie tlenu - mówi jeden z operatorów. - Przemieszczenie się w określone miejsce to nie są zawody. Musimy oszczędzać siły. Sytuacja, że płyniemy za szybko i po dotarciu do celu nie możemy wykonać zadania, jest niedopuszczalna - dodaje.
Do Formozy trafiają tylko ludzie mocno zmotywowani, entuzjastycznie nastawieni do morza i do tego obdarzeni końskim zdrowiem. To ono i odporność psychiczna są najważniejsze. Przyszły operator musi też umieć pływać, ale nie wymaga się od niego umiejętności nurkowania. - Stawiamy na ludzi z Wybrzeża, bo oni czują morze - dowódca wymienia jeszcze jedno kryterium.
Nurkowanie nie jest obojętne dla zdrowia. - Szybciej się starzejemy - oceniają nurkowie. - Mam 40 lat, ale trzeszczenie stawów daje do myślenia. Może gdzieś ja sam lub moi instruktorzy popełnialiśmy błędy w trakcie wieloletniego szkolenia. Tych trzeba unikać, bo staramy się, żeby nurkowie byli sprawni i zdolni do wykonywania zadań co najmniej przez dziesięć lat - wyjaśnia dowódca. - Dlatego dziś już nie ćwiczymy tak jak dawniej, kiedy po biegu na cztery kilometry przebieraliśmy się w kombinezony i schodziliśmy pod wodę. To było nie tylko niezdrowe, ale też nienaturalne. Teraz obciążenie szkoleniowe uzyskujemy w inny sposób. Jeżeli chcemy doprowadzić człowieka do granicy wytrzymałości, by każdy z nas ją poznał, bo do tego też sprowadza się nasze szkolenie, nie musimy tego praktykować codziennie. Wystarczy, że sprawdzimy to raz na określony czas. W ten sposób ustalimy, jakie są możliwości naszych żołnierzy - wyjaśnia.
Uniwersalny pod wodą
Jego żołnierze podnoszą umiejętności, ćwicząc w doborowym, międzynarodowym towarzystwie. Formoza nawiązała współpracę z najsłynniejszą na świecie jednostką nurków, amerykańską US Navy SEALs, ale partnerami do ćwiczeń są też operatorzy formacji podwodnych komandosów z innych państw sojuszniczych i zaprzyjaźnionych. Choć Amerykanie mają nad nami przewagę, wynikającą głównie z zasobności ich portfela - co z kolei przekłada się na najnowocześniejszy i wysoko zaawansowany technicznie sprzęt oraz nowatorskie pomysły szkoleniowe - to od innych tego typu formacji na świecie Polacy nie odbiegają poziomem wyszkolenia i wyposażenia.
Przejście pod skrzydła DWS wymusiło poszerzenie zakresu umiejętności żołnierzy właśnie o działania stricte lądowe. To skomplikowało nieco program szkolenia, ale też przekształciło żołnierzy jednostki w uniwersalnych wojowników, radzących sobie z zadaniami bojowymi zarówno na morzu, jak i na przykład wyżynach Afganistanu; operatorzy z Gdyni działali tam w grupie operacji specjalnych wraz żołnierzami GROM-u i 1 Pułku Specjalnego Komandosów z Lublińca.
Choć nurkowie bojowi nabyli umiejętności typowe dla działań lądowych, pozostałe nasze jednostki specjalne nie musiały szkolić się w taktyce morskiej. Wyjątkiem jest zespół bojowy B GROM-u, stacjonujący w bazie na Westerplatte i wykonujący zadania na morzu o innym charakterze niż Formoza. Służba żołnierzy w Afganistanie jest ważna, ale dla nurków bojowych wiąże się z pewnymi utrudnieniami. Po półrocznym pobycie w tym górzystym kraju, odcięci od stałych treningów w morzu, muszą przywrócić nawyki niezbędne do sprawnego wykonywania zadań bojowych pod wodą.
Gotowi do walki
- Odpowiadam za to, aby moi ludzie byli w stanie wykonać zadania bojowe na morzu i na lądzie - twierdzi komandor Wichniarek. Przepisy są ważne, ale najważniejsze jest zaufanie przełożonych i bezpieczeństwo podwładnych. Do tego nie są mi potrzebne skostniałe wytyczne. Wartość bojowa Formozy jest faktem; zarówno ja, jak i koledzy spod znaku paskudy dopełnimy wszelkich starań, aby było tak po wsze czasy. Wiemy, że w każdej chwili, w dowolnym miejscu, możemy być potrzebni, tak jak teraz jesteśmy potrzebni w Afganistanie. Zapewniamy o swojej gotowości do walki - mówi.
Krzysztof Kowalczyk
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.
Fot. zajawiające materiał na stronie głównej Portalu - Wojciech Stróżyk/REPORTER