Prawdziwe życie jest za murami

Wewnątrz amerykańskiej bazy w Bagdadzie znudzeni żołnierze przepijają kolejnego hamburgera litrami piwa korzennego i oglądają odmóżdżające telewizyjne seriale. Prawdziwy Irak zaczyna się za ogrodzeniem.

Poza terenem bazy żyje naród wyniszczony wojną. Wielu Irakijczyków na własnej skórze doświadczyło tragedii opisywanej w tajnych amerykańskich dokumentach ujawnionych ostatnio przez WikiLeaks. 50 tys. żołnierzy US Army, którzy pozostali w Iraku po oficjalnym zakończeniu amerykańskiej operacji wojskowej w sierpniu tego roku nie spędza tam bynajmniej wakacji. Oddzieleni od brutalnej irackiej rzeczywistości grubymi - mającymi wytrzymać wybuch bomby - murami baz czekają do końca przyszłego roku. To termin ostatecznego wycofania amerykańskich wojsk znad Eufratu i Tygrysu. Żołnierze czekają w świecie, o jakim Irakijczycy mogą tylko pomarzyć.

Reklama

Nie ma prądu i wody zdatnej do picia

W Camp Victory i podobnych jemu bazach rozsianych po całym Iraku generatory prądu pracują całą dobę. Zasilają wszechobecne klimatyzatory, komputery z bezprzewodowym dostępem do sieci, ogrzewają wodę w łaźniach i chłodzą butelki z napojami.

Poza bazami prąd dostarczany jest do domostw państwowymi sieciami energetycznymi ledwie przez godzinę wciągu doby. Żyjący na największych złożach ropy na świecie Irakijczycy starają się uzupełnić jednak jakoś tę lukę. Choć wielu z nich płaci prywatnym firmom energetycznym, to i tak musza się obejść bez zasilania przez wiele godzin.

Natomiast woda płynąca z kranu jest tak zanieczyszczona, że piją ją tylko najubożsi.

W bazie jest wszystko...

Wielu amerykańskich żołnierzy w ogóle nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo ich świat różni się od irackiego.

Oficer z Camp Victory, który w Iraku jest od dwóch miesięcy, dopiero w zeszłym tygodniu dowiedział się, że od północy do 5 rano w całym mieście obowiązuje godzina policyjna. Została ona wprowadzona zaraz po amerykańskiej inwazji w 2003 r. Pierwotnie obowiązywała już od godziny 21.00, ale skrócono ją wraz z poprawą bezpieczeństwa.

Niezaznajomiony z irackimi realiami oficer w trakcie swojego pobytu nad Eufratem i Tygrysem z radia Amerykańskich Sił Zbrojnych dowiedział się jednakże, jak powiedzieć po arabsku "nie ma wody". Nad wyraz przydatny to zwrot w wyposażonej we wszystkie zdobycze cywilizacji amerykańskiej bazie.

...czego brakuje na ulicach

Każdy w Iraku opowie mrożącą krew w żyłach historię śmierci lub zranienia kogoś z rodziny czy przyjaciół. Obecnie, coraz więcej opowieści dotyczy porwań dla okupu, w jakich specjalizują się lokalne gangi. W część opowiadanych przez Irakijczyków historii zamieszani są żołnierze koalicji, głównie Amerykanie.

Przynajmniej kilka z takich historii zostało opisanych w tajnych amerykańskich dokumentach upublicznionych przez WikiLeaks.

"Żołnierze US Army zatrąbili na samochód, który przejechał zbyt blisko ich pojazdów. Kiedy kierowca nie zawrócił, jeden z żołnierzy oddał strzał ostrzegawczy w jego kierunku. Pocisk odbił się od karoserii pojazdu i trafił 9-letnią dziewczynkę - przypadkowego przechodnia. Zaraz potem amerykański patrol zablokował całe skrzyżowanie" - napisano w jednym z upublicznionych przez WikiLeaks raportów.

Przypadki zabójstw i tortur cywilów zebrane w prawie 400 tys. wojskowych dokumentach, sporządzanych od początku 2004 r., rysują wyjątkowo krwawy obraz Iraku. Kraju, gdzie największym problemem od początku amerykańskiej inwazji jest całkowity brak bezpieczeństwa.

Tysiące zmarły na posterunkach

Ujawnione przez WikiLeaks dokumenty zawierają także przerażające statystyki. Amerykańscy wojskowi wyliczyli, że od 2003 do końca 2009 r. na posterunkach kontrolnych obsadzonych przez żołnierzy US Army zostało zabitych co najmniej 109 tys. osób. 63 procent z nich to cywile.

Większość amerykańskich patroli zostało wycofanych do baz w połowie ubiegłego roku. Po przekazaniu obowiązków lokalnej policji Amerykanie praktycznie zniknęli z irackich ulic.

Obecność na nich przez ponad 6 lat kosztowała USA życie ponad 4 tys. żołnierzy. Zdrowie w Iraku straciło także ponad 32 tys. wojskowych.

"Nie wiem, o wszystkim, co się tu dzieje"

Generał Randal Dragon pytany, o to co Irak zyskał z obecności USA mówi, że osądzą to Irakijczycy.

- Co prawda w Iraku nie jest całkowicie spokojnie, ale udało nam się znacząco poprawić bezpieczeństwo w ciągu kilku ostatnich lat - uważa zastępca dowódcy bazy w Basrze na południu kraju.

- Czy jest tu jeszcze dla nas miejsce? Musimy o to spytać Irakijczyków... Nie zakładam, ze wiem o wszystkim, co się tu dzieje - dodaje gen. Dragon.

Chyba mało kto się orientuje w tamtejszych realiach. Nie bez przyczyny przy wyjeździe z każdej bazy znajduje się wielka tablica, na której napisano, że za bramą broń musi być w "czerwonej pozycji", to znaczy załadowana i gotowa do strzału. Natomiast wszyscy żołnierze mają się poruszać pojazdami opancerzonymi.

Dwa różne światy

Choć do ostatecznego opuszczenia Iraku przez wojska US Army zostało jeszcze nieco ponad rok Amerykanie i Irakijczycy już teraz zdają się żyć w zupełnie odrębnych światach.

W ubiegły weekend irackie rodziny szczelnie wypełniły ciasne i słabo oświetlone restauracyjki nad brzegiem Tygrysu w Bagdadzie. Kiedy dorośli zajadali się irackim specjałem - masgoufem - grillowanym karpiem, dzieci bawiły się piłką i huśtały na huśtawkach.

W tym samym czasie w nieodległym Camp Victory wieszano dekoracje na święto Halloween. Żołnierze, jak co dzień, kupowali skórzane kurtki i elektronikę w sklepach, zajadali się przysłanymi zza Oceanu ciastkami i jechali, po nazwanych na cześć amerykańskich bohaterów ulicach, na kolację w, znajdujących się wyłącznie w bazach, restauracjach Pizza Hut, Taco Bell czy Burger King.

MW, na podst. AFP

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Irak | Amerykanie | WikiLeaks | bazy | żołnierze | wojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy