Przyzwyczajeni do życia na wojnie

Kobiet nie ma prawie wcale, a mężczyźni, zajęci dobijaniem targu na bazarach, nie zwracają uwagi na krążące nad nimi wojskowe śmigłowce. Tak toczy się codzienne życie w Kabulu.

Codzienne życie w Kabulu
Codzienne życie w KabuluGetty Images/Flash Press Media

Broń - przyjaciel każdego mężczyzny

W stolicy państwa, w którym od ponad trzech dekad trwa niekończąca się wojna, wszyscy już przyzwyczaili się, że broń, strażnicy i żołnierze są wszędzie. Tak samo, jak uliczni sprzedawcy i zwykli ludzie robiący codzienne zakupy na gwarnych targach. Mieszkańcy Kabulu zdają się zupełnie nie zwracać uwagi, tak na wojnę, jak i to, co dzieje się wokół nich.

Piesi przechodzą przez ruchliwe ulice gdzie popadnie. Nie bacząc przy tym zupełnie na zaprzęgi ciągnięte przez osły, trąbiące samochody czy groźnie wyglądające pojazdy wojskowe. W labiryncie pokrytych warstwą wszechobecnego kurzu ulic i uliczek, które poszatkowane są ogromnymi dziurami, kierowcy jeżdżą, jak chcą. Oczywiście, nie zwracając uwagi na inne pojazdy czy pieszych.

Normalne życie pod latającymi śmigłowcami

Przechadzka po Chicken Street - głównej ulicy Kabulu - która do rosyjskiej inwazji w 1979 r. była mekką hipisów, daje złudzenie, że żadne podziały w Afganistanie nie istnieją. A wojna dawno się skończyła. Niewielkie sklepy, ciasno ułożone po obu stronach ulicy, oferują wszystko, co może być potrzebne Afgańczykom: biżuterię, futra, kapelusze czy tradycyjne szale. Oprócz nich o uwagę przechodnia zabiegają mężczyźni wymieniający walutę czy handlarze mięsa, które jest sprzedawane prosto z trotuaru.

Brodaci mężczyźni, ubrani w charakterystyczne workowate stroje, owinięci szalami i turbanami z powodu styczniowych przymrozków, rozmawiają i dobijają targów na ulicy. Kobiet nie widać prawie wcale.

Prawdziwa rzadkość: kobieta

A wśród tych nielicznych, które wychodzą na ulice Kabulu, wiele nosi zakrywające całe ciało niebieskie burki. Trzymają na rękach dzieci i żebrzą. Świat widzą tylko przez wąski otwór, który jest jeszcze dodatkowo przesłonięty siatką. Choć od 2001 r., kiedy obalony został reżim talibów, burki nie są obowiązkowe, wiele kobiet wciąż je nosi. Ale bardziej ze wstydu niż religijnych przekonań.

Kobieta z dzieckiem na jednej z kabulskich ulic/fot. Marcin Ogdowski
INTERIA.PL

Miłość do zrujnowanego miasta

Ryk nisko latających nad Kabulem wojskowych śmigłowców zagłusza hałas Chicken Street i przypomina o trwającej wojnie. Mieszkańcy afgańskiej stolicy przyzwyczaili się już do takiego życia. Wielu z nich zapewnia o swojej miłości do tego miasta.

- Od urodzenia mieszkam w Kabulu - zaczyna 48-letni Mohammad Siddique, na co dzień kierowca w jednej z wielu zagranicznych firm działających w stolicy. Sam o sobie mówi, że jest "chodzącą historią afgańskiego konfliktu". - Widziałem wiele, w tym także rzeczy, o których strach jest mówić, ale nigdy nie wyniosłem się z Kabulu. Lubię to miasto - dodaje Mohammad.

Doug Wankel, były szef ds. operacji amerykańskiej służby antynarkotykowej DEA, także jest zauroczony Kabulem. Przed rosyjską inwazją w 1979 r. mieszkał w nim dwa lata. Wrócił w 2004 r. i, póki co, nie zamierza stamtąd wyjeżdżać. - Cenie Afgańczyków - wyjaśnia Wankel. - To bardzo silni psychicznie, dumni i niezależni ludzie. Są świetnymi przyjaciółmi i można na nich zawsze polegać - wyjaśnia Amerykanin, który obecnie jest współwłaścicielem działającej w Afganistanie firmy ochroniarskiej - Spectre Group International.

Życie mimo strachu

Wankela nie zraża nawet fakt, że w niedawnym zamachu terrorystycznym ucierpiał jego dom. 15 grudnia zamachowiec-samobójca wysadził się w powietrze niedaleko hotelu Heetal Plaza. Siła wybuchu była tak duża, że zabiła 8 osób na miejscu, raniła kolejne 40 oraz wybiła wszystkie szyby w obrębie kilkudziesięciu metrów. W tym także w domu Douga Wankela.

- Taka jest cena prowadzenia biznesu w Afganistanie - sucho kwituje współwłaściciel firmy ochroniarskiej.

Tragiczny bilans wojny

Mimo spokoju Afgańczyków, którzy starają się wieść zwyczajne życie, wojna zbiera coraz więcej ofiar. Zeszły rok był dla cywilów najtragiczniejszym od czasu amerykańskiej inwazji. Według danych ONZ, przez 12 miesięcy 2009 roku zginęło prawie 2,5 tysiąca Afgańczyków, którzy byli przypadkowymi ofiarami toczącej się wojny sił koalicyjnych z talibami.

W ubiegłym roku zginęło także najwięcej żołnierzy z sił ISAF - dokładnie 520. O 225 więcej niż w 2008 roku.

Afgańczycy przyjmują informacje o bilansie ofiar wojny z wrodzonym dla siebie spokojem. Wojna, to część ich życia. A jutro też pójdą na targ. I będą prowadzić tak samo leniwe rozmowy, jak dzień wcześniej, nie reagując na pojedyncze wystrzały z AK-47...

MW (na podst. AFP)

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas