Służba bez rutyny

Ponad trzystu saperów z patroli rozminowania i grup nurków minerów prawie każdego dnia służby ma gwarantowaną porcję adrenaliny.

Wznoszone właśnie Centrum Żydowskie na skrzyżowaniu warszawskich śródmiejskich ulic Próżnej i Zielnej byłoby czarną dziurą na mapie stolicy. W ruinę zamieniłyby się wszystkie okoliczne budynki, a odłamki pokiereszowałyby dalsze posesje. Taki sam los spotkałby stację metra Świętokrzyska. Ile istnień mógłby pochłonąć ewentualny wybuch, lepiej nie myśleć.

Pamiątka po germańskim bogu

9 lutego o godzinie 7.30 Patrol Rozminowania numer 20 z 2 Pułku Inżynieryjnego w Inowrocławiu, stacjonujący w Nowym Dworze Mazowieckim, dostał zgłoszenie o niebezpiecznym znalezisku na budowie. Niespełna półtorej godziny później przybył na miejsce. Dowódca patrolu, starszy sierżant Tomasz Kubiak, wraz z czterema saperami przystąpił do rutynowych oględzin. Szybko ustalili, że niebezpieczny przedmiot, który kierowca koparki rozsądnie ominął, to pocisk wystrzelony przez Niemców z najcięższego samobieżnego moździerza oblężniczego używanego w czasie powstania warszawskiego - Karla Geräta 041 numer 6, zwanego Ziu.

Reklama

Niemcy mieli zaledwie sześć takich moździerzy i nadali im imiona bogów germańskich. Ziu wystrzeliwał ponaddwutonowe pociski na odległość prawie 3 kilometrów. Później artylerzyści używali pocisków o masie 1,25 tony, co zwiększyło donośność działa do 4,6 kilometra, a jeszcze później wydłużyli lufę, dzięki czemu raziło ono na odległość prawie 11 kilometrów. Ziu mógł strzelać sześć razy na godzinę.

Pocisk do Ziu to niecodzienne znalezisko. Ten odkryty ostatnio był zardzewiały, uszkodzony w trakcie upadku i dodatkowo także przez maszynę, która nawiercała grunt. Ponieważ skorupa miała aż 10 centymetrów grubości, powstały jednak tylko powierzchowne ubytki. - To mój piąty niewybuch o takich gabarytach - przyznaje starszy sierżant Kubiak. - Wielki i specyficzny. Stwarza zagrożenie, zwłaszcza w gęsto zabudowanym terenie - dodaje.

Zastrzyk adrenaliny

Podpułkownik Paweł Zduniak, rzecznik prasowy Dowództwa Garnizonu Warszawa, nie krył zaskoczenia tym, co się działo 9 lutego w centrum stolicy. Służby zamknęły dla ruchu ponadkilometrowy odcinek Marszałkowskiej oraz stację metra. Opróżniły także cztery okoliczne budynki, ewakuując prawie czterysta osób. Nie codziennie interwencjom saperów towarzyszą takie środki ostrożności.

- Pocisk znajdował się około 1,5 kilometra od mojego miejsca pracy przy placu Piłsudskiego. Jego wybuch mógłby i mnie dosięgnąć. Odetchnąłem z ulgą, gdy saperzy wydobyli pocisk i wywieźli z Warszawy. Byłem pod wrażeniem umiejętności patrolu - mówi ppłk Zduniak.

Dla saperów każdy niewybuch jest groźny. Bez względu na to, czy waży 40 kilogramów, czy tonę. Dzięki podobnym znaleziskom ponad trzystu żołnierzy z 39 patroli rozminowania i dwóch grup nurków minerów rozlokowanych na terenie kraju prawie każdego dnia dostaje zastrzyki adrenaliny. - Jestem saperem od 18 lat. Każde takie znalezisko ja i koledzy traktujemy równie serio - tłumaczy Kubiak. - Bezpieczne podjęcie i wywiezienie zależy od naszej fachowości i precyzji używanych maszyn - dodaje.

Złość ewakuowanych

Pocisk ze stolicy został zdetonowany 21 lutego na poligonie pod Toruniem. Fragment znaleziska trafił do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Używany w czasie powstania moździerz Ziu jako jedyny przetrwał wojnę. Obecnie znajduje się w Muzeum Czołgów w Kubince pod Moskwą.

W Warszawie jest jeszcze wyjątkowo dużo niewybuchów. Tylko w 2011 roku na 388 zgłoszeń ponad 300 dotyczyło niewybuchów i niewypałów o dużych kalibrze i rozmiarach: amunicji artyleryjskiej, min, bomb lotniczych, rakiet, granatów. Uderzenie, poruszenie, przenoszenie, potrząsanie, wysoka temperatura mogą doprowadzić do eksplozji. Dlatego osoby nieuprawnione, nieprzeszkolone i niedysponujące odpowiednim sprzętem nie powinny ich dotykać. Zdarza się, że zanim pozostałości z wojny zostaną podjęte, potrzebna jest ewakuacja mieszkańców.

Warszawiacy do takich akcji i działań służb są przyzwyczajeni. Policja szybko reaguje: podstawia autobusy, karetki. Ludzie karnie opuszczają mieszkania i biura. Akcja saperów trwa zazwyczaj kilka godzin. - Nasze przybycie oznacza dla mieszkańców, że sprawa jest poważna i będą utrudnienia. Ale nie zawsze jest tak spokojnie - przyznaje starszy sierżant Kubiak. - Czasami ewakuowani wyładowują na nas złość, bo krzyżujemy ich plany - mówi.

O nierzadko negatywnym nastawieniu ludzi opowiada starszy sierżant Artur Jałoszyński, zastępca dowódcy 14 Patrolu Rozminowania. - W Toruniu w lipcu 2010 roku firma układała rury wodociągowe wzdłuż ulicy Matejki i natrafiła na trzy pociski artyleryjskie. Po oględzinach stwierdziliśmy, że niewybuchów jest więcej, w dodatku nieregularnie leżały, zachodziła więc konieczność ewakuacji otoczenia. Policjanci w ciągu godziny ewakuowali kilkudziesięciu mieszkańców trzech okolicznych bloków. Lał deszcz i ludzie nie kryli niechęci do naszej interwencji. Przez pięć godzin wydobyliśmy około sześćdziesięciu pocisków artyleryjskich o kalibrze 105 milimetrów - wspomina.

Odkrywanie "pamiątek"

Do roku 1956 władze państwowe i wojskowe prowadziły akcję rozminowania kraju. Ponad 80 procent terytorium wymagało szczegółowego sprawdzenia. Najbardziej zaminowane były rubieże obrony, tereny intensywnych walk, a także regiony miejskie oraz otoczenie ważnych węzłów komunikacyjnych, gospodarczych i szlaków wodnych. W tym czasie saperzy usunęli i zlikwidowali prawie piętnaście milionów min, niewypałów oraz niewybuchów pocisków i bomb. W tej akcji życie straciło 640 saperów.

W 2011 roku patrole rozminowania interweniowały ponad osiem tysięcy razy - podjęły i zniszczyły przeszło 713 tysięcy przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych. Nieszczęśliwych wypadków wśród żołnierzy prowadzących oczyszczanie nie było, ale kontakt z wojennym niewybuchem przypłaciła życiem czwórka cywilów, w tym dwójka dzieci. Wielu zostało okaleczonych. Generał brygady Bogusław Bębenek, szef inżynierii wojskowej, ocenia, że pozostałości z czasów wojen jeszcze przez jakiś czas będą nam zagrażać. Powód: prowadzenie dużych inwestycji drogowych oraz innych budów sprzyjających odkrywaniu "pamiątek".

Aby saperzy byli bezpieczni, doposażani są w nowoczesny sprzęt i środki transportu. Regularnie doskonalą umiejętności i zasady bezpieczeństwa. Pułkownik Marek Stobnicki z Szefostwa Inżynierii Wojskowej, w trakcie ostatniego takiego szkolenia dla dowódców patroli, które zorganizował w 2 Pułku Inżynieryjnym w Inowrocławiu, podkreślał znaczenie tych kursów.

- Bo wrogiem sapera jest rutyna - powtarzał jak mantrę.

Nie myśleć o najgorszym

W szefostwie kładą też nacisk na profilaktykę. Starszy chorąży Dariusz Łyszkiewicz, dowódca 15 Patrolu Rozminowania, przypomina: - Często uczestniczymy w spotkaniach i pogadankach, na których ostrzegamy dzieci i młodzież, by nie brały do rąk żadnego podejrzanego znaleziska. I aby natychmiast zgłaszały je rodzicom, dziadkom, policji czy pierwszej napotkanej dorosłej osobie.

Chorąży Kamil Książek, dowódca 34 Patrolu Rozminowania, potwierdza, że najbardziej narażoną na niebezpieczeństwo kontaktu z niewybuchami grupą są dzieci i młodzież szkolna. Dlatego żołnierze z Dęblina cyklicznie spotykają się z uczniami. Lekcje z nimi cieszą się ogromnym zainteresowaniem.

- Każdy dzień spędzony przez patrol w terenie dostarcza nowych doświadczeń - mówi pułkownik Krzysztof Sobczak, szef Oddziału Inżynieryjnego Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych. Saperzy starają się nie myśleć o najgorszym. Ale dopiero w domu mogą się rozluźnić, odstresować. Tomasz Kubiak czuje się szczęśliwy, gdy patrzy na żonę i dziewięcioletniego syna.

- On już wie, czym się zajmuję. Woli jednak, żebym robił to, co teraz, i był w domu, w Polsce, niż na misji - dodaje.

Katarzyna Portianko-Gaca

Autorka jest pracownikiem Wydziału Prasowego Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych

"Broń w kozły i do modlitwy" - o polskiej armii pisze na swoim blog gen. Waldemar Skrzypczak

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: saper | Bomba | wybuchy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy