Sukces w cieniu klęski
Desant wojsk ONZ pod Inczhon 15 września 1950 roku był jedną z najbardziej błyskotliwych akcji z użyciem sił amfibijnych w historii wojen nowoczesnych.
Północnokoreańska armia Kim Ir Sena 25 czerwca 1950 roku około godziny 4.00 zaatakowała Republikę Korei. Głównym motywem działania agresorów było zjednoczenie państw koreańskich powstałych w 1948 roku oddzielonych granicą biegnącą na linii 38. równoleżnika. Sytuacja militarna obu części Korei była w momencie ataku skrajnie różna. Wojska Kim Ir Sena miały ogromną przewagę niemal pod każdym względem (liczba żołnierzy 2:1, samoloty 6:1, broń automatyczna i czołgi 7:1).
W chwili wybuchu wojny siły południowokoreańskie liczyły około 100 tysięcy ludzi, wliczając w to formacje policyjne, które nie przeszły przeszkolenia wojskowego. Wojska te były ponadto słabo wyposażone - dysponowały działami mniejszego kalibru oraz przestarzałymi samolotami (około 50 sztuk). Tymczasem przeciwnicy mieli około 200 tysięcy ludzi (wraz ze służbami granicznymi) i czołgi T-34 (kaliber 85 mm), działa samobieżne (kaliber 76 mm), haubice (kaliber 122 mm), samoloty myśliwskie Jak, nowe myśliwce odrzutowe MiG-15 oraz szturmowe Ił-10, które dostarczane były przez radzieckich sojuszników.
Agresywny strateg
Niemal natychmiast zwołano nadzwyczajne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ. Odbyło się ono bez udziału przedstawiciela ZSRR, który zaprotestował przeciw obecności delegata Tajwanu, reprezentującego Chiny. Dzięki temu jednak można było uchwalić rezolucję numer 82, która uznawała Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną za agresora i wzywała ją do wycofania wojsk za linię 38. równoleżnika.
Prezydent USA Harry Truman zadecydował o skierowaniu na front koreański amerykańskich oddziałów stacjonujących w Japonii. 27 czerwca Rada Bezpieczeństwa nałożyła sankcje na Koreę Północną. Dwa dni później Truman nakazał lotnictwu bombardować KRLD, a generała Douglasa MacArthura, głównodowodzącego sojuszniczych wojsk okupacyjnych w Japonii, upoważnił do wydania rozkazu o lądowaniu sił amerykańskich w Korei. Marynarka USA rozpoczęła jednocześnie blokadę ogarniętego wojną terytorium. 7 lipca przegłosowano rezolucję numer 84 dotyczącą wysłania wojsk ONZ do Korei. Dowódcą sprzymierzonych sił został generał MacArthur.
Główne uderzenie KRLD nastąpiło w rejonie Kaes ng, gdyż z tego miejsca prowadziła najkrótsza droga do Seulu, stolicy Republiki Korei. Miasto to zostało zajęte przez armię Kim Ir Sena 28 czerwca. Dzień później MacArthur wylądował zaledwie 30 kilometrów od linii frontu i dokonał inspekcji wojsk (w obecności zaproszonych korespondentów wojennych). Gdy wrócił do swojego sztabu w Tokio, nie miał już najmniejszych wątpliwości, że Republika Korei bez pomocy amerykańskich sił skazana jest na klęskę. W krótkim czasie ze 100 tysięcy żołnierzy około 35 tysięcy zginęło, zaginęło lub dostało się do niewoli.
Ofensywa wojsk KRLD trwała przez cały lipiec. Sprzymierzone siły ONZ zostały zepchnięte na dalekie południe, gdzie z początkiem sierpnia, okopując się za rzeką Naktong, wyznaczyły dwustukilometrową linię obrony nazwaną perymetrem Pusan (od największego miasta portowego Korei Południowej). Administracja amerykańska miała twardy orzech do zgryzienia. Podstawowe pytanie brzmiało: jak uchronić wojska ONZ przed całkowitą zagładą?
Kontrowersyjny plan
Ciągłe nacieranie północnokoreańskiej armii na tak zwany worek pusański wiązało około 80 procent sił Kim Ir Sena i znacznie osłabiało obronę już zdobytych terenów. W tym momencie MacArthur przedstawił plan, który doskonale obrazuje, jak wielkie znaczenie na polu walki ma niekonwencjonalne działanie. Wymyślona przez głównodowodzącego sił ONZ operacja "Chromite" miała rozpocząć się od desantu morskiego na port Inczhon, znajdujący się w odległości około 300 kilometrów na północny zachód od Pusan. Atak w tym miejscu pozwoliłby odciąć armie północnokoreańskie od linii zaopatrzenia oraz zaatakować je od północy. W tym czasie wojska zgromadzone w Pusan mogłyby przejść do kontrnatarcia i uderzyć od południa.
Choć z założenia koncepcja odwrócenia losów wojny wydawała się doskonała, to samo miejsce desantu budziło skrajne emocje. Inczhon było obszarem wyjątkowo niewygodnym do przeprowadzenia jakiejkolwiek akcji. Brak plaż, wysokie pływy morskie, sięgające nawet 10 metrów, nabrzeże pełne raf i skał. W takich warunkach jednostki nawodne szturmujące brzeg miały niewielkie szanse na wykonanie zadania, tym bardziej że desant trzeba było przeprowadzić w czasie przypływu, w nie więcej niż 2,5 godziny.
Plan operacji był dokładnie omawiany zarówno w sztabie MacArthura w Tokio, jak i w Waszyngtonie. Generał, broniąc swojego pomysłu, powoływał się na fakty historyczne. W 1894 i 1904 roku Japończycy wysadzili desant w tym rejonie i odnieśli spektakularne zwycięstwa. To jednak nie przekonywało przeciwników operacji, wśród których był przewodniczący Połączonego Kolegium Szefów Sztabów generał Omar Bradley. Do kwatery MacArthura wysłano dwóch przedstawicieli Pentagonu generała Josepha L. Collinsa i admirała Forresta P. Shermana, którzy mieli za zadanie ocenić szanse powodzenia operacji. Podczas narady, która miała miejsce 23 sierpnia, głównodowodzący wojsk ONZ w Korei krzyczał: "Prawie słyszę tykanie przeznaczenia! Musimy działać teraz albo zginiemy! Inczhon zakończy się sukcesem. Uratujemy sto tysięcy istnień!".
Na ostateczną decyzję trzeba było jednak poczekać. Kilka dni później, po przeanalizowaniu wszystkich argumentów oraz opinii wysłanników, prezydent Harry Truman wydał zgodę na "wykonanie manewru sił amfibijnych" w Inczhon. Nastał czas wielkich przygotowań.
Tydzień przed planowanym atakiem połączone siły Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) oraz wojskowego wywiadu przeprowadziły rekonesans w rejonie Inczhon. Akcją o kryptonimie "Trudy Jackson" kierował porucznik Eugene F. Clark. Dzięki współpracy ze społecznością lokalną oraz żołnierzami kontrwywiadu Republiki Korei uzyskano bezcenne informacje o naturalnych warunkach panujących w miejscu przyszłej inwazji, stanowiskach obrony i fortyfikacjach na Wolmi-do. Zdobycie tej wyspy, leżącej około kilometra od Inczhon, połączonej ze stałym lądem groblą, było istotnym warunkiem powodzenia operacji. Silna obrona mogła zmieść nacierających żołnierzy, co zniweczyłoby cały plan. Od 10 września oddziały ONZ prowadziły zatem ostrzał Wolmi-do. Użycie bomb zapalających (napalmu) spowodowało, że na wysepce powstało prawdziwe piekło. 14 września z czterech lotniskowców wystartowały setki samolotów mających za zadanie zniszczyć stanowiska obronne KRLD w Inczhon.
Marines na drabinach
15 września 1950 roku o szóstej trzydzieści pierwsza część sił desantowych dobiła do Wolmi-do. Do godzinysiódmej zajęto ten rejon nazwany zieloną plażą. W natarciu uczestniczyły początkowo 3 Batalion Marines oraz 1 Batalion Czołgów. Pozwoliło to na obsadzenie stanowisk obronnych oraz umożliwiło wyładunek kolejnym jednostkom - kompanii piechoty, dwóm dywizjonom 1 Pułku Artylerii oraz plutonowi saperów. O czternastej oczekujące statki inwazyjne mogły podejść na redę Inczhon i rozpocząć kolejny etap akcji, którym było użycie amfibii. Flotyllą statków dowodził weteran wojenny, wiceadmirał Arthur D. Struble, specjalista od jednostek amfibijnych.
O wpół do szóstej po południu siły sojusznicze zaatakowały dwa następne rejony - czerwoną plażę, gdzie przy użyciu drabin żołnierze 5 Pułku Marines zdobywali kilkumetrowe ściany chroniące brzeg, oraz nieco dalej położną niebieską plażę, szturmowaną przez 1 Pułk Marines. Pozwoliło to na zajęcie okolicznych zabudowań, dzięki czemu wojska ONZ weszły do miasta i zdobyły ważne jego części - wzgórza Obserwacyjne i Cmentarne oraz konsulat brytyjski.
Następnego dnia w Inczhon powiewała już flaga ONZ. To, jak bardzo obrońcy byli zaskoczeni atakiem w tym miejscu, obrazują liczby. Wojska sojusznicze składały się z około 40 tysięcy żołnierzy, mających do dyspozycji 220 okrętów wojennych, 170 czołgów, 190 dział, około 350 amfibii i transporterów pływających, wspieranych przez 560 samolotów. Tymczasem KRLD miała w tym rejonie 2,5 tysiąca żołnierzy, 19 samolotów, kilkanaście dział i czołgów oraz niewielkie jednostki nawodne. Straty w operacji desantowej wyniosły 26 zabitych i 195 rannych po stronie sił ONZ oraz kilkuset zabitych, rannych i wziętych do niewoli po stronie przeciwnej. 16 września 5 Pułk Marines zajął największe lotnisko w kraju, Kimpo. Wojska idące z południa, spychające armie KRLD z rejonu Pusan, połączyły się z oddziałami desantowymi i 26 września po ciężkich walkach zajęły Seul.
Niewiele brakowało, a wycofujące się oddziały północnokoreańskie zostałyby całkowicie rozbite w Wonsan, gdzie sztab generała MacArthura planował wysadzić kolejny desant. Port został jednakże zaminowany, co rozwiało nadzieje na definitywne pokonanie armii KRLD.
Operacja "Chromite" odwróciła bieg wydarzeń w wojnie koreańskiej. Manewr pod Inczhon sprawił, że wojska ONZ w Pusan nie zostały zniszczone oraz dał szansę zakończenia tej ideologicznej konfrontacji już w październiku 1950 roku. Generał Douglas MacArthur, jako główny pomysłodawca desantu, stał się niekwestionowanym bohaterem narodowym Stanów Zjednoczonych.
Od sukcesu do odwrotu
Na tym jednak wojna w Korei się nie skończyła. Siły ONZ ścigające armię Kim Ir Sena przekroczyły 38. równoleżnik. To zapoczątkowało nowy rozdział konfliktu. W listopadzie "chińscy ochotnicy" zaatakowali podzielone wojska ONZ i zmusili je do odwrotu. W grudniu wielki sukces pod Inczhon był już tylko wspomnieniem, a generał MacArthur znalazł się w ogniu krytyki. Niesubordynacja wobec prezydenta USA, kreowanie własnej polityki oraz błędne decyzje doprowadziły 11 kwietnia 1951 roku do dymisji tego kontrowersyjnego dowódcy.
Operacja policyjna, jak nazwał konflikt w Korei Harry Truman, miała swój finał 27 lipca 1953 roku w Panmundżonie. Tego dnia o godzinie dziesiątej zostały podpisane porozumienia kończące wojnę w Korei. Negocjacje pokojowe ciągnęły się przez dwa lata i 17 dni (w tym czasie odbyło się 575 posiedzeń), sama ceremonia zawarcia porozumienia trwała natomiast tylko 12 minut.
Jacek Skrzypczyk