Flota Czarnomorska z "cudowną nowością"... cud będzie jak zadziała
Rosyjskie media państwowe ogłosiły wprowadzenie nowego bezzałogowego systemu morskiego sterowanego za pomocą światłowodu. Konstrukcja przedstawiana jest jako uniwersalne rozwiązanie - od platformy uderzeniowej typu kamikadze, przez nośnik dronów FPV, aż po środek zwalczania ukraińskich bezzałogowców. Ale czy to faktycznie coś więcej niż tylko propaganda?

O Flocie Czarnomorskiej słyszymy w ostatnich miesiącach najczęściej po ukraińskich atakach, które regularnie uszczuplają jej zasoby i ograniczają możliwości. Już latem ubiegłego roku przedstawiciel ukraińskiego wywiadu obronnego, Andrij Jusow, przekonywał, że doświadczyła ona poważnych strat finansowych wynoszących ponad 500 milionów dolarów. Za większość odpowiadają zaś ukraińskie drony nawodne Magura, które od jakiegoś czasu polują już nie tylko na okręty, ale i … myśliwce patrolowe.
Wystarczy tylko przypomnieć udaną akcję z maja tego roku, kiedy Siły Zbrojne Ukrainy pochwaliły się spektakularnym sukcesem w walce z rosyjskimi samolotami, a mianowicie zestrzeleniem dwóch myśliwców Su-30. Nic więc dziwnego, że strona rosyjska postanowiła spróbować czegoś podobnego i jak informują rosyjskie media, wprowadziła do służby nowy rodzaj bezzałogowego systemu morskiego - chodzi o sterowaną za pomocą kabla światłowodowego jednostkę zaprojektowaną w centrum badawczo-produkcyjnym "Uszkujnik".
Rosja stawia na "drony na uwięzi"
Tak, tym samym, które odpowiada za inny rosyjski dron "na uwięzi", a mianowicie "Wandala". Kreml chwalił się, że ze względu na brak sygnałów radiowych, "żaden system EW nie jest w stanie go zakłócić, a obrazy są wyraźne i bez zakłóceń". Szybko okazało się jednak, że w rzeczywistości może chodzić jedynie o udawanie samowystarczalności i innowacyjności, bo dron ma być w rzeczywistości chińskim dronem Skywalker, dostępnym komercyjnie za ok. 2 tys. dolarów. Czy z nawodną nowością będzie podobnie?
Trudno powiedzieć, ale ponownie przedstawiana jest ona jako "cudowne" narzędzie wielozadaniowe, tj. od platformy uderzeniowej typu kamikadze, przez przenośnik dronów FPV, aż po środek przeznaczony do zwalczania ukraińskich bezzałogowców morskich. I na poziomie koncepcji pomysł wydaje się intrygujący, bo przewód o długości kilkudziesięciu kilometrów faktycznie może zapewnić stabilną i odporną na zakłócenia łączność, eliminując największą bolączkę rosyjskich systemów bezzałogowych.
To może się udać, ale diabeł tkwi w szczegółach
Eksperci wskazują jednak, że diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach, bo przewód musi być chroniony przed uszkodzeniami mechanicznymi i środowiskowymi, a dodatkowe osłony znacząco zwiększają jego wagę. O ile dla jednostki morskiej masa nie jest ograniczeniem w takim stopniu jak w przypadku drona powietrznego, to całkowita długość kabla, którą platforma jest w stanie zabrać, i tak pozostaje ograniczona.
Tym samym ograniczamy zasięg, a żeby system miał realną wartość bojową, potrzebne są odległości rzędu kilkudziesięciu, a najlepiej setek kilometrów. Bez wzmacniaczy sygnału i przekaźników trudno mówić o przekroczeniu granicy 100 km, a i to w sprzyjających warunkach, więc jak możemy przeczytać w analizie serwisu Defense Express, realnie mówimy raczej o wartości pozwalającej Rosji nękać Odessę z terenu okupowanej Kosy Kinburnskiej, czyli 62 km.
Co więcej, jednostka ma niewielkie rozmiary i ograniczoną ładowność, co wyklucza przenoszenie dużych głowic bojowych, ale nie eliminuje całkowicie zagrożenia. Jako "pływająca wyrzutnia" latających dronów FPV mogłaby służyć do nękania miast nad Morzem Czarnym, w tym wspomnianej Odessy, Mikołajowa czy Chersonia, dodatkowo obciążając lokalne systemy obrony przeciwlotniczej. Oznacza to, że nie można jej bagatelizować, zwłaszcza że Rosjanie mogą z czasem poprawić możliwości swojej nowości, zwiększając udźwig i zasięg, stwarzając poważniejsze wyzwanie dla ukraińskiej marynarki oraz obrony wybrzeża.