Ten kryzys uchronił nas przed katastrofą
Gdyby jesienią 2008 r. nie rozszalał się gospodarczy kryzys, światem wstrząsnęłaby seria bardzo niebezpiecznych, regionalnych konfliktów.
Marcin Ogdowski: - Gdyby nie kryzys, w biedniejszych regionach świata doszłoby do potężnych konfliktów, wywołanych szalejącymi cenami żywności. Ich wzrosty, to efekt działań spekulacyjnych. Dlaczego i kiedy spekulanci pojawili się na giełdach towarowych?
Janusz Hryniewicz: - Około 2002 r. Prawdopodobnie giełdy papierów wartościowych okazały się za małe dla szybko rosnących funduszy inwestycyjnych. Ekspansja bankowości inwestycyjnej rozpoczęła się w USA, gdzie w 1993 r. prywatne fundusze inwestycyjne operowały "tylko" 22 mld USD. Za to w sześć lat później zgromadziły już pięciokrotnie więcej, bo 108,1 mld USD. Ponadto w 2002 r. pękła bańka spekulacyjna na rynku firm internetowych w USA, i stracono zaufanie do tego rynku. Niezależnie od tego szukano nowych miejsc dla alokacji pęczniejących zasobów banków i funduszy inwestycyjnych. Dodać należy, że wspomniany wzrost był w znacznym stopniu wspomagany "wzmożoną produkcja" instrumentów pochodnych, tzw. derywatów.
- Sądząc po spadku cen na giełdach towarowych, stało się to we wrześniu, październiku zeszłego roku, kiedy kryzys finansowy w pełni się "rozszalał". Znaczna część zasobów opartych na derywatach przekształciła się w papiery śmieciowe, spadła zatem moc cenotwórcza funduszy inwestycyjnych. Poza tym część kurczących się zasobów została przeniesiona na mniej ryzykowne instrumenty, takie jak obligacje rządowe.
- Jak wyglądał mechanizm spekulacyjny? Czy w tym czasie rósł realny popyt na żywność i produkty rolne?
- Na giełdy towarowe, na których dotychczas dominowali producenci i konsumenci surowców, napłynęło dużo nowych kupców, niezainteresowanych towarem, ale dynamiką jego cen. Fundusze inwestycyjne grały na zwyżkę cen. Ponieważ dysponowały relatywnie dużymi zasobami, w skali danej giełdy towarowej, wzrost taki rzeczywiście następował. Ceny coraz bardziej zaczęły się odrywać od wielkości produkcji i faktycznego zapotrzebowania na nią.
- A może jednak wzrost cen był powiązany z realnym zapotrzebowaniem? Część produktów rolnych można przecież wykorzystać w energetyce, co nie jest bez znaczenia w sytuacji, gdy ceny ropy osiągają rekordowe pułapy.
- Weźmy na przykład pszenicę, której nie można przerobić na biopaliwa. Teoretycznie więc wzrost zapotrzebowania na biopaliwa, stymulowany zwyżką cen ropy naftowej, nie powinien wpływać na jej cenę. Szacowano, że w latach 2006-07 światowe zasoby pszenicy spadły o 6 mln ton, do 619 mln ton, czyli o 1 proc., zaś jej spożycie konsumpcyjne spadło o 3 proc., do 108 mln ton [dane za: World Grain 2006-2007]. Gdyby ceny pszenicy były wyłącznie efektem gry popytu i podaży, te niewielkie spadki mogłyby skutkować co najwyżej 10-15 proc. wzrostem ceny. Jednak cena pszenicy wzrosła z nieco poniżej 200 USD za tonę w końcu 2006 r. do 386 USD w 2008 r.
- Mogła jednak spaść podaż.
- Ale tak nie było. Podaż ropy na rynku USA w okresie największego wzrostu cen, od stycznia 2007 r. do lipca 2008 r., wzrosła z 19,562 do 20,320 mln baryłek. Zatem podaż i popyt pozostały niezmienione, ale cena wzrosła ponad 2,5 razy, niewątpliwie głównie dzięki spekulacji.
- Wróćmy teraz do rynku żywnościowego...
- W drugiej połowie 2008 r. sytuacja na rynku żywnościowym, pod względem relacji popytu i podaży, był taka sama, jak w 2007 r., ale ceny zbóż zaczęły gwałtownie spadać. I tak np. pszenica kosztowała we wrześniu 2008 r. już tylko 188 USD za tonę (na początku roku 386 USD). Spadek cen surowców nastąpił natychmiast po tym, jak fundusze inwestycyjne zaczęły "chudnąć", w następstwie, zwiastujących kryzys, strat poniesionych na giełdach papierów wartościowych. Stanowi to dobitne potwierdzenie tego, że wzrost cen miał w znacznym stopniu spekulacyjny charakter. W następstwie kryzysu finansowego ceny surowców zaczęły w większym stopniu zbliżać się do realnej relacji popytu i podaży oraz przyszłych oczekiwań użytkowników danego surowca.
- I tym samym udało się uniknąć katastrofy na globalną skalę.
- Gorączka spekulacyjna cenami żywności zaowocowała dramatycznym pogorszeniem się warunków życiowych w różnych częściach globu. W ciągu kilku tygodni cena worka pszenicy w Mauretanii wzrosła dwukrotnie. Co prawda w Wielkiej Brytanii artykuły spożywcze w 2007 r. zdrożały tylko o 6,6 proc., podobnie jak w innych krajach europejskich. Jednak te dysproporcje wzrostu cen są, jak można sądzić, konsekwencją wspólnej polityki rolnej UE, która odgradza państwa europejskie od rynku światowego i tego, co się na nim dzieje.
- Bo gdzie indziej już tak dobrze nie było, prawda?
- Na początku 2008 r. w siedmiu krajach (Haiti, Mauretania, Egipt, Mozambik, Senegal, Burkina Faso, Kamerun), doszło do zamieszek głodowych, w Kamerunie na początku marca ub.r. zginęło w nich 100 osób. Pogorszenie się sytuacji żywnościowej odnotowano w Afganistanie i Pakistanie, gdzie użyto wojska do ochrony konwojów z żywnością. Pakistan dysponuje bronią atomową, zaś sytuacja polityczna, nawet gdy żywność jest tania, jest tam daleka od stabilności. Z kolei w Afganistanie trwają operacje wojenne NATO i dalsze wzrosty cen żywności na pewno by ich nie ułatwiły. Zaś ewentualne wycofanie się NATO bez wyraźnego sukcesu, znacznie skomplikowałoby sytuację, zarówno w regionie Azji Środkowej, jak i w strefie określanej przez Rosję mianem "bliskiej zagranicy".
- W Afryce Północnej dość powszechnie zaczęto oskarżać rządy o nieudolność w zakresie zaopatrzenia ludności w żywność, z czym szedł w parze wzrost aktywności i popularności fundamentalistów islamskich. Co gorsza, można było oczekiwać nasilenia się ich presji na Europę, włącznie z nową falą zamachów terrorystycznych. Oznaki zaostrzenia sytuacji politycznej na tle żywnościowym odnotowano także w Indonezji - największym państwie islamskim, i miastach Ameryki Łacińskiej.
- Dla Zachodu oznaczało to nie lada problemy?
- Według opinii przedstawicieli USAID (Amerykańskiej Agencji do Spraw Rozwoju Międzynarodowego) z kwietnia 2008 r., kombinacja wysokich kosztów energii i żywności, zmierzała do "sztormu żywnościowego" w wielu krajach. W jego następstwie oczekiwać należało migracji ze wsi do dużych miast i dalszego zwiększenia liczby ludności miejskiej "cierpiącej ekstremalny głód". Utrwalenie się wysokich cen żywności musiałoby zwiększyć presję migracyjną na Europę i dalszy wzrost, już istniejących, napięć na tym tle. Wszystkie te zjawiska prawdopodobnie wiązałyby się z zaostrzeniem wrogości wobec Zachodu, ze strony różnych państw i ruchów społecznych. Okoliczności te ułożyłyby się zapewne w, nie poddającą się żadnej kontroli, serię kryzysów geopolitycznych.
- Głodowe kryzysy geopolityczne są słabo rozpoznane. Mogą to być zamieszki w dużych miastach, które prowadzą - albo i nie - do zmiany rządu. Wymieńmy dalej: wojny plemienne, ruchy społeczne, terroryzm, a przede wszystkim wzmożona presja migracyjna na Europę. Tymczasem ONZ jest jak dotąd spektakularnie nieskuteczna, natomiast USA - jako żandarm światowy - potrafią radzić sobie z rządami, choć nie z każdym (vide Korea Północna, czy Iran), ale są bezradne wobec ruchów społecznych. Dla Zachodu szczególnie groźne byłoby utrwalenie się opresji głodowej w rejonie Pakistanu, Afganistanu i Indii, gdzie NATO prowadzi pierwszą poważną operację wojskową, której wynik, jaki by nie był, zadecyduje o przyszłości tej organizacji.
- Czy wraz z końcem kryzysu ekonomicznego, spekulacyjni gracze wrócą na giełdy towarowe?
- Z pewnością, chociaż powstaje pytanie, czy z taką samą mocą sprawczą? Wiadomo, że spadała, i być może jeszcze będzie spadać, wartość derywatów, ale jak na razie nie wiadomo, jaka jest i będzie skala tego spadku. Skurczyły się fundusze inwestycyjne, a banki inwestycyjne przekształciły się w banki komercyjne, ale nie wiemy na razie nic o finansowej wartości tych zmian. Ponadto G-20 zapowiedziała regulacje rynku i ograniczenia w tworzeniu derywatów, ale na razie nie słychać, żeby coś zrobiono w tej dziedzinie. Póki co jedyną pewną barierą ponownego rozrostu funduszy spekulacyjnych jest brak zaufania potencjalnych udziałowców do spekulacyjnych operacji giełdowych.
- Konkludując, stwierdzić należy, że: jeżeli instytucje międzynarodowe i rządy zrobią to, co planowały, spekulacje nie będą miały tak poważnych następstw, jak w latach 2007-2008. Jeżeli wspomniane podmioty poprzestaną wyłącznie na deklaracjach, to za parę lat wróci to, co było?
- Dziękuję za rozmowę.