"Topaz" - cudowne dziecko polskich inżynierów
Friendly fire - tak w wojskowym żargonie określa się przypadki bratobójczego ognia, kiedy siły sojusznicze identyfikowane są jako wrogie i dochodzi do ataku, często tragicznego w skutkach. By wyeliminować zjawisko bratobójczego ognia, wojsko rozpoczęło prace nad systemami dowodzenia i kierowania ogniem. Jako pierwsi swoje rozwiązania zaprezentowali Amerykanie. Niewielu jednak wie, że Polacy potrafili stworzyć konkurencyjny system szybciej, lepiej i taniej.
Odkąd pojawiły się komputery, wojsko pragnęło je wykorzystywać w swojej pracy. Dowódcy chcieli, by systemy informatyczne pomagały im planować, prowadzić i kontrolować działania bojowe.
Artyleryjskie systemy miały pomóc nie tylko szybciej osiągnąć gotowość do otwarcia ognia i celniej strzelać, ale przede wszystkim ograniczyć, a nawet wyeliminować błędy ludzkie. Wszak gdy obsługa artylerii się pomyli, stawiając w koordynatach celu przecinek nie tam, gdzie trzeba, skutki tego mogą być tragiczne dla własnych wojsk lub ludności cywilnej (ang. collateral damage).
Bratobójczy ogień
Wydawałoby się, że przypadki bratobójczego ognia to jedynie pojedyncze incydenty w skali konfliktów zbrojnych, ale np. tylko podczas amerykańskiej wojny w Wietnamie miało miejsce ponad 8 tysięcy takich zdarzeń, określanych jako friendly fire. Większość kończy się zwykle na ranach odniesionych przez żołnierzy lub cywilów. Zdarzają się jednak przypadki, kiedy giną dziesiątki, a nawet setki żołnierzy.
Jeden z najbardziej tragicznych w skutkach incydentów wydarzył się podczas wojny koreańskiej. 2 czerwca 1950 roku dywizjon australijskich myśliwców zaatakował omyłkowo pociąg przewożący amerykańskich i południowokoreańskich żołnierzy. W wyniku ataku zginęło od 700 do 1000 żołnierzy. 12 grudnia 1955 r., z powodu braku odpowiedniej komunikacji, w bratobójczej walce zginęło ponad 250 Brytyjczyków. Jak to możliwe?
Podczas konfliktu na Cyprze w bitwie o Spilę dwa brytyjskie oddziały piechoty otworzyły do siebie ogień przekonane, że są otoczone przez bojowników z wrogiej organizacji EOKA. Identyfikację wroga uniemożliwiła gęsta mgła panująca na wzgórzu. Bitwa między Brytyjczykami, wykorzystującymi artylerię i wsparcie z powietrza, trwała prawie osiem godzin. Tych tragicznych w skutkach pomyłek można by uniknąć w przypadku istnienia w tamtym czasie odpowiednich, zautomatyzowanych systemów dowodzenia.
Zaczęli Amerykanie
Prace nad opracowaniem komputerowych systemów dowodzenia Amerykanie rozpoczęli już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Pierwsza była piechota morska. W 1979 roku, po kilku latach prac studyjnych prowadzonych przez wojsko, kontrakt o wartości ponad 71 mln dolarów na przygotowanie prototypu Marine Integrated Fire and Air Support System (MIFASS) otrzymała firma United Technologies Norden Systems. Opracowanie systemu okazało się jednak trudniejsze niż początkowo sądzono.
Już w 1980 roku United Technologies Norden Systems poprosiła o przedłużenie trzyletniego kontraktu o osiem miesięcy i dopłacenie dodatkowych 20 mln dolarów. Efektów jednak nie było. Rok później okazało się, że program trzeba przedłużyć o kolejny rok i dopłacić aż 65 mln dolarów.
W latach 1982, 1984 i 1985 sytuacja się powtórzyła, a efektów nadal nie było. Pierwotne plany przewidywały osiągnięcie przez MIFASS wstępnej gotowości operacyjnej w marcu 1986 r. Ostatecznie Pentagon wycofał się z projektu w 1987 r., godząc się ze stratą ponad 236 mln dolarów!
Dowództwo Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych kontynuowałyby prawdopodobnie projekt, gdyby od 1984 r. nad własnym systemem AFATDS nie pracowały siły lądowe. Wart nieco ponad 30 mln dolarów kontrakt na opracowanie systemu dla wojsk lądowych otrzymała firma Magnavox Electronics Systems, należąca do Philips NV. Tak jak w przypadku systemu MIFASS trudno było mówić o terminowości i kontroli kosztów.
Początkowo projekt miał zaowocować przekazaniem do prób funkcjonalnego systemu w 1987 roku. Później przedłużono go (zwiększając oczywiście wartość kontraktu do 47 mln dolarów; nie licząc 66 milionów wydanych wcześniej przez wojsko na własne prace studyjne i konstrukcyjne) do 1989 roku. Ponieważ efekty działań kontrahenta oceniono jako obiecujące i model systemu wreszcie powstał, zawarto z Magnavoxem kolejną umowę, by go udoskonalić i stworzyć finalny produkt używany przez żołnierzy.
Prace ostatecznie zajęły osiem lat, wobec pierwotnych trzech, a koszt, który miał zamknąć się w nieco ponad 100 mln, poszybował do 400 mln dolarów. System dostarczyła wojsku już firma Raytheon która stała się właścicielem Magnavoxa.
Amerykanie zaczęli więc prace nad komputerowym systemem dowodzenia artylerią w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku, a doczekali się go ponad 20 lat później.
Jak najkrócej opisać AFATDS (The Advanced Field Artillery Tactical Data System)? Jest to przede wszystkim system dowodzenia i wspomagania ognia (Fire Support Command and Control - C2). AFATDS ustala priorytety celów oraz wykonuje analizy ataku przy użyciu istniejących danych oraz wytycznych dowódcy. Dzięki temu możliwe jest aktualne, dokładne i skoordynowane wsparcie ogniowe, pozwalające na zwalczanie celów za pomocą artylerii, marynarki i systemów uzbrojenia sił powietrznych.
Polacy potrafią lepiej, szybciej i taniej
Historię MIFASS i AFATDS warto zestawić z polskimi pracami badawczo-rozwojowymi nad systemem dowodzenia i kierowania ogniem artylerii. Zainicjowano je pod kryptonimem "Opal" jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku, kiedy Polska była jednym z państw-członków Układu Warszawskiego. Prace jednak przerwano ze względów finansowych i technicznych już na etapie wykonania prototypu.
Powrócono do nich na początku lat 90., kiedy Polska starała się o przystąpienie do struktur NATO. W 1994 r. Departament Rozwoju i Wdrożeń MON podpisał z Wojskowym Instytutem Technicznym Uzbrojenia umowę na realizację pracy badawczo-rozwojowej o kryptonimie "Topaz". W jej ramach WITU miał opracować oprogramowanie, zaś wybrany przez instytut podwykonawca - zaprojektować i wykonać terminale komputerowe, opracować system łączności, i wszystko to później zainstalować w pojazdach dowodzenia i sześciu 122-milimetrowych samobieżnych haubicoarmatach 2S1 "Goździkach" z 1. Brygady Pancernej z podwarszawskiej Wesołej.
W przeciwieństwie do doświadczeń Amerykanów, prace badawczo-rozwojowe udało się zakończyć w terminie - we wrześniu 1996 roku. Powstały wówczas komputery przeznaczone dla dowódców dywizjonu i baterii (BFC), doręczne terminale dla obserwatorów i system łączności, oparty jeszcze na starych sowieckich radiostacjach.
Prototyp Zautomatyzowanego Zestawu Kierowania Ogniem "Topaz" (ZZKO "Topaz") kosztował niecałe 5 mln zł! Przypomnijmy, że Amerykanie na system MIFFAS, którego nigdy nie dokończyli, wydali 236 mln dolarów, a na AFATDS aż 400 mln dolarów.
Ponieważ WITU jako jednostka badawczo-rozwojowa nie mógł zająć się produkcją systemu, w 1998 roku podpisano umowę ze świeżo powstałą spółką WB Electronics. Po licznych analizach i spotkaniach z przedstawicielami wojska, inżynierowie i informatycy z WB Electronics podjęli się stworzenia własnymi siłami zupełnie nowego oprogramowania do "Topaza". Zajęło im to tylko rok. Efekt tej pracy był tak dobry, że w 2002 roku MON podpisało umowę na wyposażenie w "Topaza" 10 dywizjonów artylerii używających haubicoarmat "Goździk".
Od tego momentu specjaliści z WB Electronics przez kolejną dekadę ciągle doskonalili "Topaza". W firmie powstały kolejne wersje systemu przeznaczone dla pododdziałów: 152-milimetrowych samobieżnych haubicoarmat na podwoziu kołowym "Dana", 122-milimetrowych polowych wyrzutni rakietowych "Langusta", 120-milimetrowych samobieżnych moździerzy "Rak" w obu wersjach podwozia (kołowej i gąsienicowej), a także 155-milimetrowych samobieżnych armatohaubic "Krab".
"Topaz" stał się katalizatorem rozwoju wszystkich programów artyleryjskich prowadzonych w Polsce na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Przykład "Topaza" pokazuje, że Polacy potrafią opracować własne technologie szybciej, taniej i lepiej niż Amerykanie, o których mówi się, że mają najlepszą armię na świecie...