Wojenne dzieci

- Spie...! – wrzasnął kapral, który najwyraźniej stracił już cierpliwość. Jednocześnie uniósł w górę uzbrojone w beryla ramię i wypuścił krótką serię w powietrze. A potem następną. Afgańczycy – głównie mali chłopcy – odbiegli kilka metrów, lecz zaraz większość z nich stanęła, śmiejąc się głośno. Najwyraźniej Polacy dostarczyli im niezłej rozrywki…

militaria
militariaMarcin OgdowskiINTERIA.PL
Ranny chłopiec. Na szczęście uraz okazał się niegroźny
Ranny chłopiec. Na szczęście uraz okazał się niegroźnyMarcin OgdowskiINTERIA.PL

- Podejdź tu, a zapodam ci kopa! - wojskowy starał się przybrać groźny wyraz twarzy. Nastolatek, do którego mówił, nie przejął się ani brzmieniem tych słów, ani postawą żołnierza. Krzyknął coś, na co jego towarzysze zareagowali ponownym wybuchem śmiechu, po czym usiadł na ziemi. W hardym spojrzeniu widać było bezczelność i nieustępliwość - młokos zdawał się mówić: "i tak mi nic nie zrobisz". Nawet gdy Polak gwałtownie wystawił prawą nogę, pozorując zryw do biegu, chłopak ani drgnął. Kompani zaś poszli w jego ślady i wkrótce siedzieli już wszyscy Afgańczycy.

- Pilnuj ich! - dowódca plutonu klepnął kaprala w ramię. - Żeby się znowu nie rozbiegli.

- Gnojki same pchają się pod lufy - tym razem młody porucznik mówił do mnie. - Zginie któryś i dopiero będzie jazda.

Pokiwałem głową. "Ciekawe, jakie byłby reakcje w Polsce, gdyby nasi żołnierze zabili przez przypadek afgańskiego dzieciaka?" - przyszło mi na myśl. I to nie w czasie walki - kiedy nad wieloma zmiennymi po prostu nie da się zapanować - ale podczas "fajertestu", jak z angielska mówi się w Afganistanie o treningach i przestrzeliwaniu broni.

Aż przeszyły mnie dreszcze na myśl o wspomnianej reakcji. Przede wszystkim jednak na samo wyobrażenie hipotetycznego dramatu...

Idą złomiarze…
Idą złomiarze…Marcin OgdowskiINTERIA.PL

Pierwsza grupa pojawiła się już kilka minut po tym, jak Polacy zatrzymali się w dolinie. Kilka niewyraźnych, maleńkich postaci wyrosło nagle na jednym z pagórków.

- Złomiarze idą - skomentował jeden z żołnierzy.

- Do szkoły, k...! - kapral, z którym jeszcze niedawno jechałem w wozie, chyba nie miał ochoty na towarzystwo młodych Afgańczyków.

Westchnąłem. Ci chłopcy (bo nie spodziewałem się w tym gronie żadnych dziewczynek), pochodzili z okolicznych prowizorycznych osiedli. Mieszkali w namiotach, połatanych z dziesiątek szmat, i razem z rodzicami wiedli nomadyczny tryb życia. Budynku szkoły pewnie na oczy nie widzieli, a gdzie tu mówić o jakiejkolwiek zorganizowanej edukacji...

- Następni - któryś z wojskowych przerwał moje rozmyślania. Istotnie, na innym wzniesieniu pojawiły się kolejne figurki.

- No to dziś będą mieli używane... - ten od szkoły zdążył się już pogodzić z obecnością intruzów.

Nasz patrol miał w tym miejscu pozostać przez wiele godzin, dostał więc pozwolenie na trening strzelecki. Taki - jak to się mówi wśród żołnierzy w Afganistanie - "fajertest na bogato". Z użyciem broni ręcznej, granatników, ciężkich karabinów maszynowych i działek Rosomaków.

A ci w oddali polowali na amunicyjny złom.

Taki jestem twardy
Taki jestem twardyMarcin OgdowskiINTERIA.PL

Zaczęli od przymilania.

Wyniesione w górę kciuki miały oznaczać, że jesteśmy w porządku. Wskazany wcześniej Rosomak też był w porządku.

- Bum-bum - i paluch w pionie. Łuski po 30-milimetrowych pociskach to najbardziej pożądany towar, "czołg" zatem - jak na transporter mówią Afgańczycy - musiał być okej.

- Mister! Mister! - wydzierał się pewien mocno nieletni chłopak. W dłoni trzymał papierosa, udając, że się nim rozkoszuje. Śmiał się przy tym nonszalancko. "Taki jestem twardy" - jego intencje były nad wyraz czytelne.

Czekałem aż zakasła, ale nic takiego się nie stało.

- W dupę bym zlał, gdyby to był mój dzieciak - stwierdził tymczasem jeden z żołnierzy. - Wyszłaby mu ta fajka uszami...

Pewnie i tak, chociaż z drugiej strony, młody tego papierosa rodzicom nie ukradł. Sam też nie kupił - najpewniej wysępił od jednego z żołnierzy.

W tym młodzi Afgańczycy mają już niezłą wprawę - żebrzące dzieci to typowy element każdego patrolu. Butelki wody, słodycze i... długopisy - małolaty mają na te rzeczy niepohamowany apetyt. Zwykle dostają, czego chcą, choćby dlatego, że w razie odmowy potrafią obrzucić wojskowych kamieniami.

I tym razem kilku najmłodszych chłopców z zadowoleniem odebrało "gifty". Lecz nie po to tu przyszli, wkrótce zatem znów stali się namolni. Co rusz odganiani od stanowisk strzeleckich, wracali jak bumerangi. Kanonada tylko ich nakręcała. Żołnierze, twarde chłopy, "fajertestowali" ze słuchawkami na uszach, dzieciakom rozwiercający mózg hałas zdawał się nie przeszkadzać.

- Pilnować, by nie weszli na linię strzału! - co jakiś czas przypominał dowódca plutonu.

Bitwa o łuski…
Bitwa o łuski…Marcin OgdowskiINTERIA.PL

A potem zaczęło się istne szaleństwo. Gdy tylko umilkły strzały, chmara dzieciaków i młodych chłopców rzuciła się na sterty łusek. Najgorętsza bitwa rozegrała się obok jednego z Rosomaków - o złom po "trzydziestkach". To już nie była zwykła przepychanka. Szarpanie, gryzienie, walenie pięściami - co jakiś czas z tego tumultu wyrywał się kolejny chłopak, niosąc za pazuchą zużytą amunicję.

W środku tego cyklonu znalazł się starzec - wcześniej sprawiający wrażenie mocno zmęczonego życiem. Ani myślał odpuścić, mimo iż młodzi nie mieli dla niego żadnej taryfy ulgowej; musiał walczyć z nimi, tak jak oni. Brutalnie.

I nagle rozległ się czyjś krzyk.

Później dowiedziałem się, że mały miał na imię Muhammad, i - choć jego brat wcale nie był tego pewien - liczył sobie zaledwie sześć lat. Upadł na łuskę, kamień, czy dostał kopniaka - nie wiadomo; guza nie nabił, ale delikatną skórę rozciął. Z czoła lała mu się krew - jej widok sprawił, że malec drżał przestraszony.

Na chwilę wszyscy jego kumple zapomnieli o łuskach, z zaciekawieniem przyglądając się sanitariuszowi, który zajął się raną dzieciaka. W tym czasie wspomniany starzec nie próżnował - nie mając żadnej konkurencji, oczyścił kilka stanowisk strzeleckich. Kątem oka widziałem, jak łapczywie się za to wziął - zgarniając kupki łusek razem z ziemią. Byle szybko, byle więcej.

I tak miał masę szczęścia, konkurując tylko z dziećmi. Kilka dni wcześniej, przy okazji innego "fajertestu", na miejsce przyjechało dwóch afgańskich policjantów. Kopniakami i szturchaniem kolb przepędzili czatujących na zużytą amunicję chłopców i mężczyzn. A potem sami napełnili nią trzy wielkie worki.

Po czym pojechali dalej pełnić swoją służbę.

Marcin Ogdowski

wydawca strony głównej portalu INTERIA.PL, autor blogu zAfganistanu.pl

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas