Wyprawa pod psem i kotem

Mało kto wie, że I wojna światowa toczyła się również na jeziorze Tanganika w Afryce Wschodniej.

Przygotowania do bitwy
Przygotowania do bitwyPolska Zbrojna

Kluczowe jezioro

Także na innych kierunkach Brytyjczykom nie wiodło się najlepiej. Kompromitującym fiaskiem zakończył się desant dwóch indyjskich brygad piechoty pod portowym miastem Tanga. Choć siły inwazyjne miały ośmiokrotną przewagę nad obrońcami, zmuszone zostały do odwrotu oraz pozostawienia broni ciężkiej i zapasów. W bitwie o Tangę (3-5 listopada 1914 roku) wojska brytyjskie straciły ponad 800 żołnierzy, z czego 359 zostało zabitych, a 148 zaginęło. Po stronie niemieckiej zginęło około 70 ludzi, w większości strzelców afrykańskich, askarysów. 3 listopada 1914 roku Brytyjczycy ponieśli też bolesną porażkę w bitwie o Kilimandżaro, mimo że mieli ponaddwukrotną przewagę liczebną nad przeciwnikiem.

45-tonowy parowiec

Niemcy nie próżnowali. 22 sierpnia 1914 roku załoga "Hedwig von Wissmann" wyeliminowała z gry jedyny belgijski statek, 90-tonowy "Alexandre del Commune". Następnie przerzucili na Tanganikę 45-tonowy parowiec "Kingani", zbiornikowiec "Piotr" i łódź motorową "Benz". Pierwszy z nich, uzbrojony w jedno działo rewolwerowe, wszedł do akcji w listopadzie 1914 roku. Niemcy zniszczyli wtedy na Tanganice brytyjskie jednostki "Good News" i "Cecil Rhodes". Sytuacja aliantów w rejonie jeziora pogorszyła się jeszcze po zwodowaniu przez Niemców 9 czerwca 1915 roku parowca "Graf von Götzen". Tak naprawdę jednostkę tę zbudowano w 1913 roku w Papenburgu w Niemczech. Następnie zdemontowano i statkiem przewieziono w częściach do Dar es Salaam, a stamtąd koleją, w tajemnicy, do Kigomy, i z powrotem złożono.

Sytuacja w rejonie Tanganiki była na tyle trudna, że brytyjska admiralicja zdecydowała się na śmiałą, choć niezwykle trudną ekspedycję. Postawiono dostarczyć nad jezioro dwie uzbrojone łodzie motorowe. Pomysłodawcą przejęcia kontroli nad Tanganiką i przysporzenia kłopotów Niemcom był zawodowy myśliwy i weteran wojny burskiej John Lee. Człowiek ten przekonał wiosną 1915 roku admirałów w Londynie, że taka operacja jest możliwa, bo Niemcy mają na jeziorze tylko dwie jednostki bojowe. Jednocześnie ostrzegł, że wróg buduje wielki parowiec.

Łodziami przez dżunglę

Jak na swe rozmiary były też silnie uzbrojone: w trzyfuntową (47-milimetrową) armatę Hotchkinsa na dziobie i karabin maszynowy Maxim na rufie. Łodzie nazwano "Mimi" i "Toutou". Spicer-Simson początkowo proponował nazwy "Dog" (pies) i "Cat" (kot), ale nie zgodziła się na to admiralicja. Tak czy inaczej, komandor podporucznik postawił na swoim, bo wspomniane imiona to dziecinne onomatopeje psa i kota w języku francuskim.

Jednostki przetestowano na Tamizie, po czym 15 czerwca 1915 roku ekspedycja wypłynęła do Afryki Południowej na pokładzie statku "Lanstephan Castle". Tymczasem na Czarnym Lądzie kilkuset tubylców pod kierownictwem Johna Lee wyrąbywało już drogę przez dżunglę, by przetransportować łodzie. Statek wpłynął do portu w Kapsztadzie w Kraju Przylądkowym 2 lipca. Zakończył się najdłuższy, a zarazem najprostszy etap liczącej 15 tysięcy kilometrów podróży na pole bitwy. Następnie ekspedycja przepakowała się do pociągu i wyruszyła do odległego o 4,3 tysiąca kilometrów Fungurume w Kongu Belgijskim, dokąd dotarła 26 lipca.

Ekspedycja pokonywała średnio pięć kilometrów dziennie. Jak wspominał Spicer-Simson, pewnego dnia udało im się przebyć aż 24 kilometry, ale zdarzyło się też, że posunięto się do przodu niewiele ponad kilometr. W końcu sierpnia dowódca ekspedycji uznał, że potrzebuje pomocy, jeśli ma zdążyć przed porą deszczową. Gdyby opady zastały ich w drodze, wyprawa niechybnie zakończyłaby się fiaskiem. W jednej z wiosek zarekwirowano 42 woły, które przydały się przy przeciąganiu łodzi przez góry Mitumba wznoszące się na wysokość do 2000 metrów.

8 września wyprawa dotarła na płaskowyż, ale droga wcale nie stała się łatwiejsza. Problemem były pożary oraz brak wody. W pewnym momencie dzienna racja wynosiła zaledwie pół kubka, bo większość zużywały woły i lokomobile. Spicer-Simson opłacił zwojami kolorowej tkaniny grupę Murzynek, które chodziły po wodę do odległych często o kilkanaście kilometrów studni. Ostatecznie ekspedycja dotarła 28 września do miejscowości Sankisia, a stamtąd koleją (24 kilometry) do Bukamy.

Nieudany zwiad

Przybycie nad jezioro nie stanowiło końca misji. Otóż Spicer-Simson wybrał na swoją bazę miejscowość Kalemie na południe od Lukugi. Nie było tam przystani, ale Belgowie bardzo szybko zbudowali kamienny falochron, a na brzegu pochylnie, do których doprowadzono tory.

Dowodzący niemiecką flotyllą kapitan Zimmer wiedział od szpiegów o wyprawie brytyjskiej, ale nie znał jej celu. Był przekonany, że chodzi o pomoc w budowie belgijskiego parowca. O łodziach nie wiedział nic. Gdy jednak w przechwyconej depeszy belgijskiej znalazła się informacja o budowie portu, postanowił przeprowadzić zwiad. Niemieckie jednostki krążyły przez pierwsze noce grudnia 1915 roku w pobliżu alianckiej przystani. Aby zdobyć więcej informacji, porucznik Walter Rosenthal zaryzykował i podpłynął do portu wpław. Zobaczył brytyjski obóz, łodzie motorowe i części belgijskiego statku. Nie udało mu się jednak wrócić i ostrzec Zimmera, gdyż został pojmany i trafił do niewoli. Co prawda w wysłanym grypsie zamieścił napisaną uryną tajną wiadomość, ale ta nie dotarła na czas.

Brytyjczycy wzięli Niemców w dwa ognie, skrzętnie wykorzystując informację, że "Kingani" ma działo tylko na dziobie. Jednostka została kilkakrotnie trafiona, a następnie przejęta. Zginęło trzech członków jej załogi, a 11 dostało się do niewoli. Pewne uszkodzenia w zderzeniu z niemieckim parowcem odniosła "Toutou". Atak zabezpieczała belgijska łódź "Netta", która miała udzielić pomocy rozbitkom, gdyby którąś z brytyjskich jednostek trzeba było porzucić.

Tymczasem Gustaw Zimmer, choć był świadom obecności brytyjskich wojskowych w Kalemie, ciągle nic nie wiedział o ich flotylli. Swoje decyzje opierał na błędnych informacjach wywiadowczych, że "Kinganiego" posłały na dno pociski z belgijskich dział nadbrzeżnych. Kapitan postanowił więc przeprowadzić na początku lutego atak na Kalemie, wykorzystując w tym celu oba pozostałe parowce. Według jego planu "Hedwig von Wissmann" miała najpierw podpłynąć do belgijskiego brzegu i dowiedzieć się od niemieckich szpiegów o sytuacji w mieście. Po wykonaniu tej misji zawrócić i dołączyć do "Grafa von Götzena", a w południe 9 lutego wspólnie zaatakować tamtejszą przystań.

Drewniane atrapy

Niemcy próbowali odzyskać prymat w rejonie jeziora. Po utracie "Hedwig von Wissmann" wysłano koleją z Dar es Salaam do Kigomy zdemontowany 250-tonowy statek "Adiutant", ale nigdy nie wszedł on do akcji.

Ostateczna ofensywa wojsk belgijskich, wspieranych przez Brytyjczyków, rozpoczęła się w połowie kwietnia 1916 roku. Sytuację aliantów poprawiło przybycie w maju czterech wodnosamolotów Short 827, które zaczęły bombardowania sił niemieckich, w tym okrętu "Graf von Götzen". Zimmer rozkazał zdemontować główne uzbrojenie jednostki i zastąpić je drewnianymi atrapami. Gdy 28 lipca 1916 roku wojska belgijskie zajęły Kigomę, parowca już tam nie było. Niemiecki dowódca postanowił dokonać samozatopienia u ujścia rzeki Malagarasi, by okręt nie wpadł w ręce aliantów.

W trakcie afrykańskiej misji bardzo szybko zyskał ogromny szacunek podwładnych. Z drugiej strony, jego coraz bardziej niezwykłe zachowania podczas pobytu w Kalemie spowodowały, że część rodaków zaczęła podejrzewać, iż popadł w szaleństwo. W filmie dokumentalnym poświęconym jego wyprawie, który zrealizowano dla National Geographic, wspomniano o ceremonialnych kąpielach, magicznych tatuażach i noszonej zamiast szortów przepasce biodrowej w kolorze khaki. Jego dziwaczne dla Europejczyków praktyki spowodowały, że zyskał niezwykły podziw wśród członków plemienia Bo-Holo-Holo, którzy nazwali go "Panem przepaski na biodrach".

Po zwycięskim grudniowym starciu z Niemcami tubylcy obsypali Spicera-Simsona piaskiem, co było symbolicznym potwierdzeniem, że włada ziemią, po której stąpa. Zniszczenie drugiego parowca niemieckiego spowodowało, że mieszkańcy zaczęli budować kapliczki, w których umieszczano drewniane lub gliniane figurki przedstawiające brodatego mężczyznę w korkowym hełmie i przepasce na biodrach, z gołym wytatuowanym torsem.

Tadeusz Wróbel

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas