Za pół godziny przyjdą talibowie
Polscy żołnierze służący w Afganistanie jeszcze do niedawna śmiali się, że na patrolach jeżdżą na tzw. "dwa uda": albo się uda albo się nie uda... wrócić cało do bazy.
- Dobra panowie, ustalamy kolejność pojazdów w kolumnie. Na początku jedzie "Mocarz", potem "Święty", a następnie "Pawulon"... - mówi wczesnym rankiem prowadzący w "kanionie" odprawę oficer. "Kanion", to miejsce w bazie Warrior, gdzie zaczynają i kończą się patrole po południowej części prowincji Ghazni.
Odpowiedzialni za ten fragment Afganistanu żołnierze z Warriora na kontrole dróg, miast i wsi jeżdżą Rosomakami i MRAP-ami (ang. Mine Resistant Ambush Protected, opancerzone pojazdy odporne na wybuchy min i ostrzał z broni ręcznej) w dzień i w nocy. A wtedy, kiedy na przykład wszechobecne zimą i wczesną wiosną błoto utrudnia poruszanie się ciężkimi maszynami, wojacy wyruszają na patrole piesze.
Jednym z najczęściej wykonywanych przez żołnierz z Warriora zadań są operacje określane mianem "otocz i przeszukaj". Talibowie oraz przedstawiciele innych grup przestępczych (określanych przez siły koalicyjne wspólnym mianem "insurdżentów", od angielskiego insurgents - bojownicy), ukrywają w wioskach broń, materiały wybuchowe, wyłudzają od mieszkańców jedzenie, zastraszają oraz starają się podburzyć starszyznę przeciwko siłom rządowym spychając winę za ofiary wśród ludności cywilnej na wojska ISAF.
Te ostatnie - dzięki prowadzonym wraz z afgańską armią i policją akcjom "otocz i przeszukaj" - chcą pokazać, do kogo tak naprawdę należy władza w południowych dystryktach prowincji Ghazni. Taki cele miał też polsko-afgański patrol do miejscowości Buzak, oddalonej około 30 km od bazy Warrior.
- Z danych rozpoznawczych wynika, że bojownicy mogą składować w tej miejscowości uzbrojenie, które mogło zostać wykorzystane do przeprowadzania ataków na konwoje logistyczne przemieszczające się po Highway'u. Naszym zadaniem jest odnaleźć broń i zebrać informacje od ludności: czy i w jakiej sile przybywają do nich bojownicy, po to by skorzystać z ich wioski jako bazy lub miejsca ataku - wyjaśnia kpt. Artur Niedźwiecki, dowódca kompanii z Zgrupowania Bojowego Bravo stacjonującego w Warriorze.
- Trzeba pamiętać, że talibowie to nie są tylko bojownicy, którzy atakują rząd, nas jako siły go wspierające, wojsko i policję afgańską. Głównym ich celem są konwoje, które mogą złupić - kpt. Niedźwiecki opisuje sytuacje wiosek położonych przy Highway 1 - jednopasmowej szosie łączącej najważniejsze miasta Afganistanu.
Jedną z nich jest właśnie Buzak.
Operacje "otocz i przeszukaj" odbywają się według prostego schematu. Najpierw z bazy, przed głównymi siłami, wyjeżdża pluton z saperami na czele, by sprawdzić drogę. Żołnierze ze szczególną uwagą podchodzą do biegnących pod nią przepustów wodnych. To właśnie w nich bojownicy najczęściej podkładają "ajdiki" (od angielskiego IED - Improvised Explosive Devices, wytwarzane chałupniczymi metodami, ale zabójczo skuteczne ładunki wybuchowe). Ostatnimi czasy ich siła jest tak wielka, że z łatwością niszczą nawet najbardziej opancerzone, wojskowe pojazdy...
Gdy główne siły dotrą na miejsce akcji, żołnierze najpierw otaczają wioskę, a następnie część z nich wraz z Afgańczykami wchodzi do środka.
- W przypadku Buzak było inaczej - wyjaśnia po wszystkim kpt. Niedźwiecki. - Ze względu na błoto, w którym utonęłyby Rosomaki, nie można było utworzyć kordonu wokół miejscowości. Ale że do najbliższej wsi jest 1,5 km i każda uciekająca osoba była by widoczna z początku lub końca wioski, to wystarczyło, że kolumna pojazdów stojących na Highway'u rozciągała się na całą jej szerokość.
Przy okazji na drodze zorganizowano checkpoint, czyli punkt kontrolny, na którym sprawdzano wszystkie przejeżdżające pojazdy.
Leżący na uboczu Buzak wydaje się być wręcz doskonałym miejscem, by coś lub kogoś w nim ukryć. Otoczone grubym glinianym murem kalaty (gospodarstwa), składające się z zabudowań mieszkalnych i najczęściej kawałka pola uprawnego bądź zagrody dla zwierząt, są praktycznie niewidoczne z głównej arterii Afganistanu. Co więcej, większość glinianych budynków jest podpiwniczona i połączona siecią podziemnych korytarzy z innymi.
Potem się zaczyna
Gdy Polacy wraz z afgańskimi policjantami i żołnierzami weszli do wioski ta wydawała się być zupełnie opustoszała. Na uliczkach między kalatami były tylko zwały topniejącego śniegu i oblepiająca buty błotnisto-gliniana maź.
- Zaraz się coś zacznie - mówią cicho wojacy.
- Ludzie uciekają, kiedy talibowie przygotowują się do ataku. Wtedy wjeżdżamy do wioski i jest absolutna cisza. Nikt się nie pojawia, nikogo nie widać. Wtedy się tylko czeka - wyjaśnia starszy szeregowy Bogusław Nowakowski. - Ale jeszcze nikt nas nigdy nie zaatakował z przeszukiwanej wioski. Zawsze z sąsiedniej. Gdy przyjeżdżamy do miejscowości mamy pół godziny pokoju. Potem się zaczyna...
Mieszkańcy Buzak bardzo szybko się jednak znaleźli. Starszyzna twierdziła, że nie uciekli oni na widok wojsk ISAF, lecz pracowali w polu.
- Zresztą w pierwszych kalatach, które sprawdzaliśmy z policją afgańską, byli mężczyźni, co oznacza, że nic się w tej miejscowości danego dnia nie wydarzy, a w wiosce nie ma też nikogo podejrzanego. Gdyby były same kobiety, to znaczyłoby to, że mający coś na sumieniu mężczyźni uciekli - wyjaśnia kpt. Niedźwiecki.
Mimo takich optymistycznych wiadomości żołnierze szukali dalej. Sprawdzenie pojedynczego domostwa może trać nawet godzinę.
- Który to oni rok mają? 1389? I oni właśnie tak żyją, w średniowieczu. No dramat po prostu... - mówi jeden z szeregowych, zszokowany tym, co zobaczył w kalacie.
- Jestem na ulicy Mahometa 5, mieszkanie 2 - słychać przez radio meldunek żołnierza.
- A tak na poważnie? - dopytuje dowódca. - Druga kalata od północy - odpowiada przywrócony do porządku wojak. Polacy dobrze przygotowali się do akcji w Buzak - dowódca każdej z trzech grup przeszukujących zabudowania miał bardzo dokładną mapę miejscowości, która powstała na podstawie zdjęć zrobionych przez bezzałogowe samoloty rozpoznwcze.
- Nasi żołnierze nie przeszukują sami kalat. W każdej grupie sprawdzającej jest co najmniej dwóch policjantów lub żołnierzy armii afgańskiej - mówi kpt. Niedźwiecki. To dlatego, że Polakom, jako niewiernym, nie wolno wchodzić do pomieszczeń, gdzie znajdują się kobiety. Nie mogą także dotykać koranu.
Tym razem, oprócz jednego niewybuchu, który unieszkodliwili saperzy, w wiosce nie znaleziono nic podejrzanego. Za to mężczyźni i starszyzna byli bardzo rozmowni.
Kontaktami z ludnością lokalną zajmują się w głównej mierze specjaliści z CIMIC (współpracy cywilno-wojskowej) i PSYOPS (działań psychologicznych). To właśnie oni zapraszają starszyznę do rozmowy na specjalnie wożonym na takie okazje dywanie.
- Ludzie w takich wioskach jak Buzak żyją własnymi problemami - mówi kpt. Marcin Terlecki z CIMIC-u. - Żalą się na przykład, że jakiś kupiec zajął więcej ziemi niż wynikało to z zawartej umowy. Tu takie spory rozwiązuje się łapówkami. Mówili: "Chcieliśmy zapłacić, ale on i tak by nas przebił, bo ma więcej pieniędzy" - relacjonuje dowódca CIMIC-u w Warriorze.
Żołnierze dowiedzieli się, że do wioski przychodzi grupa 20-30 talibów, by przygotować zasadzki na siły ISAF i afgańskie. "Insurdżenci", według informacji przekazanych przez starszyznę, są pochodzenia pakistańskiego i czeczeńskiego. Często starszą oni mieszkańców, że za współpracę z siłami rządowymi i przyjmowanie od nich pomocy zostaną ukarani.
- Teraz mamy większe doświadczenie z Afgańczykami i wiemy, jak ich podpuścić, by przekazali dokładniejsze informacje. Przybywając kilkanaście razy do jakiejś miejscowości można jakąś nić porozumienia i współpracy nawiązać - dowódca patrolu zdradza tajemnice wyciągania informacji od Afgańczyków.
Ta "nić porozumienia" oparta jest na prezentach, które Polacy rozdają razem z afgańskimi policjantami i żołnierzami: przenośnych radiach, ciepłych ubraniach czy butach.
Kapitan Artur Niedźwiecki wspomina, że na obecnej, VIII zmianie Polskiego Kontyngentu Wojskowego, w bazie Warrior żaden polski pojazd nie wjechał na IED, choć odkryto cztery "bardzo porządne ładunki". Udało się je znaleźć właśnie dzięki ludności lokalnej.
- Nawet jeśli się boją i nie powiedzą wprost, to wskażą inaczej miejsce "ajdika". Ostatnio mieliśmy przypadek, kiedy miejscowy człowiek rzucił paczkę papierosów w miejscu, które było przygotowywane pod podłożenie ładunku - wspomina kpt. Niedźwiecki.
Polscy żołnierze w Afganistanie współpracują nie tylko z siłami ISAF, lecz także z afgańską armią i policją. Z tą pierwszą dlatego, że lubią, a z tą drugą - bo muszą. Stacjonujący w Warriorze wojacy, noszący w większości emblematy 10. Brygady Kawalerii Pancernej ze Świętoszowa, są bardzo zadowoleni ze wspólnych patroli. Afgańczycy punktują w ich opinii za chęci, waleczność, zaangażowanie i uczciwość.
- Oni są takimi samymi żołnierzami jak my. Często mają większe doświadczenie bojowe, bo im zmiany nikt nie daje, oni są na tej wojnie ciągle. Nikt ich nie rotuje do kraju, gdzie wojny nie ma - mówi z uznaniem dowódca akcji w Buzak.
Polacy w opinii Afgańczyków, również mogą liczyć na więcej niż pozytywną opinię. Jesteśmy dla nich także nieocenionym wsparciem, tak jeżeli chodzi o sprzęt, jak i know-how.
- Afgańczycy w znacznej mierze polegają na nas. Oni mają Hummery, którymi polskie wojsko nie chciało jeździć, a armia afgańska korzystać z nich musi. Wiedzą także o tym, że mamy lepsze środki rozpoznania - wylicza kpt. Niedźwiecki.
Z drugiej strony Polacy doceniają u Afgańczyków to, czego przecenić się nie da - umiejętności porozumienia się z lokalną ludnością.
- Mam tylko jednego tłumacza w kompanii, a z uwzględnieniem CIMIC-u - dwóch. To ilu ludzi mogę wypytać? - pyta dowodzący patrolem w miejscowości Buzak. - U nich każdy jest tłumaczem i przekazuje informacje dowódcy. Oni często nas ostrzegają i mówią, co się dzieje w wioskach - wyjaśnia oficer.
- Armia afgańska jest dla nas wsparciem, ale aktualnie to jest takie dziecko na rowerku czterokołowym, z bocznymi kółkami. Oni jeżdżą, a my jesteśmy tymi bocznymi kółkami. Teraz trzeba dążyć do tego, że zabierze się kółka i będzie tylko kijek z tyłu. Potem ten kijek się wyciągnie i będą jeździć sami - podsumowuje kpt. Niedźwiecki.
To jednak policji, wielokrotnie oskarżanej o łapownictwo i działanie na dwa fronty, wyznaczono bardzo ważne zadanie - obstawienie posterunków w otaczających Warriora miejscowościach. Być może dzięki nim okolica będzie bezpieczniejsza, a baza będzie rzadziej ostrzeliwana.
Jeden z takich policyjnych posterunków ma powstać w miejscowości Latif, którą od bazy Warrior dzieli kilkanaście kilometrów i jedno wzgórze.
Parę tygodni temu żołnierze złapali tam kilku bojowników, którzy zamierzali podłożyć "ajdika" pod trasą przejazdów polskich konwojów. Nakryci na gorącym uczynku przez samolot bezzałogowy mężczyźni porzucili w panice beczki z materiałem wybuchowym i ukryli się w miejscowym meczecie.
Miejsce budowy posterunku uzgodnili wspólnie: Mehabullah Sabawoon, subgubernator dystryktu Gelan, w którym leży baza Warrior, mjr Gul Ahmad Komjop Andar, nowo wybrany komendant policji, który zamierza skończyć z łapownictwem swoich ludzi i ppłk Grzegorz Kostrzewski, dowódca Zgrupowania Bojowego Bravo operującego z polskiej bazy.
Posterunek, który ma powstać w samej miejscowości, będzie na tyle duży, by w razie potrzeby mógł do niego wjechać Rosomak. Dodatkowo, na pobliskim wzgórzu, zostanie zbudowane stanowisko obserwacyjne. Policjanci będą mogli z niego monitorować osoby nadciągające w kierunku Latif z pobliskich gór i Pakistanu.
Póki co, z powodu ograniczonych możliwości policji (w dystrykcie Gelan jest tylko 35 policjantów, a powinno być trzy razy tyle), powstanie tylko jeden posterunek. Czy to wystarczy, by Afgańczycy sami zaczęli dbać o bezpieczeństwo miast i wsi?
- My nie oczekujemy od nich niczego nadzwyczajnego. Oni mają zapewnić bezpieczeństwo w tych miejscowościach, które są już w miarę opanowane i znajdują się pod kontrolą - twierdzi ppłk. Grzegorz Kostrzewski. - Wojsko idzie do przodu, a za nami ma iść policja, aby utrwalać władzę. By pokazać lokalnej ludności, że to subgubernator, policja oraz armia stanowią siłę i władzę, a nie talibowie - dodaje dowódca wojska w bazie Warrior.
Czy to się faktycznie uda pokaże czas. Póki co najskuteczniejszym gwarantem bezpieczeństwa w południowej części prowincji Ghazni jest błoto. Ogranicza ono zarówno mobilność sił koalicyjnych, jak i talibów.
- Błoto wyschnie do końca marca, a do połowy kwietnia zrobi się zielono i - że tak powiem - temperatura w wioskach będzie większa... - prognozuje kpt. Artur Niedźwiecki.
Marcin Wójcik
Zdjęcie wykonane aparatem Canon EOS 7D