Zaginiony, ale nie skreślony
Al Maumausolo na szczycie wietnamskiego wzgórza "881 południe" przygląda się temu, co zostało ze smaganego wiatrem pola bitwy, którego nie widział od 42 lat. - Ciało musi być gdzieś tutaj... - mówi cicho.
Adnotacja na teczce
Wyjaśnieniem, gdzie ci żołnierze przebywają i co się z nimi stało, zajmuje się JPAC - Joint POW/MIA Accounting Command (Połączone Dowództwo ds. Jeńców Wojennych oraz Żołnierzy Zaginionych w Akcji). Ta specjalna komórka, z siedzibą na Hawajach, powołana została nie tylko do szukania zaginionych, ale także do sprowadzenia szczątek zabitych amerykańskich żołnierzy do ojczyzny.
Prosto na gnijące zwłoki
Oddział dostał się na wzgórze śmigłowcem. Kiedy Al Maumausolo zjeżdżał na linie, zaplatał się i spadł z niewielkiej wysokości prosto na gnijące ciało amerykańskiego żołnierza.
- Upadłem na tyłek... Wstałem i przez dłużą chwilę patrzyłem prosto na nie - wspomina 63-letni dziś weteran. Po tym, jak Maumausolo otrząsnął się z szoku, zepchnął ciało żołnierza do okopu i przysypał ziemią.
Poszukiwania po latach
- A może to było trochę dalej, w tamtą stronę? - pyta sierżant David White, który kieruje śledztwem w sprawie zaginionego żołnierza korpusu piechoty morskiej.
- Nie, to na pewno gdzieś tutaj - odpowiada Maumausolo i idzie w stronę następnego zagłębienia terenu. - Spróbujcie sprawdzić tę dziurę - rzuca i razem z Whitem odgarnia wysoką trawę.
- Ta praca, to wielki zaszczyt - mówi. Tak, jak pozostali członkowie zespołu, ubrany jest cywilne ubrania i nie ma przy sobie broni.
- Naszą pracę można porównać do policyjnych detektywów, którzy szukają dowodów i świadków - wyjaśnia. Wśród rzeczy, jakie przyniósł na wzgórze "881 południe" jest czarno-białe zdjęcie zaginionego żołnierza.
Oprócz saperów, zespół sierżanta White składa się jeszcze z fotografa, wojskowego paramedyka oraz Chuonga Vu. 33-letni Vu jest pilotem US Air Force, który od prawie sześciu lat pracuje w JPAC.
- Naprawdę kocham, to co robię - mówi Vu, który wyemigrował do USA z Wietnamu w 1991 r. W zespole pełni funkcję zarówno tłumacza, jak i analityka.
- Wszystko co robię, robię dla kraju - wyjaśnia. - Dla Ameryki - dodaje pospiesznie.
Smród gnijącego mięsa
- Możesz opisać ciało? - wypytuje White.
- W pełnym mundurze, butach i całym oporządzeniem. Miał jakieś 18 lat - odpowiada Hanh.
- Teraz Wietnamczycy i Amerykanie pracują razem - opowiada.
Zdaniem sierżanta White'a, wersja Wietnamczyka zgadza się z tym, co wiedzą o incydencie Amerykanie. Pierwotnie wydaje się, że zgadza się także z tym, co mówi Maumausolo, który był na wzgórzu pięć tygodni po Hanhnie.
Jednak, kiedy śledczy pojawili się na wzgórzu "881 południe", okazało się, że weterani nie mogli mówić o tym samym miejscu.
"My mamy znaleźć grób"
- Nasza praca nie polega na wykopywaniu szczątek. My mamy znaleźć grób, zebrać na tyle dowodów, by wierzyć, że konkretny żołnierz był w danym miejscu - wyjaśnia White. - Resztę zrobi inny zespół JPAC - dodaje.
Decyzja: kopać
White, a także pozostali członkowie JPAC, twierdzą, że swoją pracę realizują obietnicę daną amerykańskim żołnierzom - że nigdy nie zostaną zapomniani i porzuceni.
Marcin Wójcik (na podst. AFP)