Rekiny szaleją na punkcie ludzkiej krwi? Wyjaśnił to raz na zawsze
Fakt czy mit? Naukowiec i youtuber Mark Rober już raz rozprawił się z twierdzeniem, że rekiny zamieniają się w krwawych morderców, kiedy tylko wyczują w wodzie krew. Jednak wciąż nie był w pełni zadowolony z przebiegu eksperymentu. Po roku postanowił podjąć drugą próbę. Tym razem ze sporą ilością "ludzkiej" krwi...
Dla przypomnienia: w 2019 r. Rober przeprowadził próbę, w której przy pomocy specjalnych pomp zamontowanych na deskach surfingowych uwalniał on krew ludzką oraz cielęcą w miejscach pełnych rekinów.
Celem eksperymentu było sprawdzenie czy znane z hollywodzkich filmów zachowanie drapieżników ma jakikolwiek związek z rzeczywistością. Okazało się, że rekiny owszem reagują na osocze, ale nie w taki sposób, jakiego się spodziewaliśmy. Zainteresowanych odsyłamy do naszego tekstu, w którym przybliżyliśmy szczegóły tamtego przedsięwzięcia.
W tym roku Mark postanowił sprawdzić czy rekiny są w stanie odróżnić ludzką krew od tej, która pochodzi z organizmów innych mieszkańców mórz i oceanów. Co więcej, na własnej skórze przekonał się czy rekiny atakujące swoje ofiary będą zainteresowane jego obecnością.
Sytuację skomplikowała pandemia koronawirusa, przez którą naukowiec na Bahamy, gdzie miał odbyć się eksperyment, mógł dotrzeć wyłącznie... prywatnym samolotem. Pierwszą czynnością, za którą Rober zabrał się po wylądowaniu, było pozyskanie rybiej krwi w ilościach, które faktycznie zainteresowałyby znane z filmu "Szczęki" drapieżniki.
Oszczędzimy wam opisu tej dość nieprzyjemnej czynności. Jeśli jednak bardzo chcecie wiedzieć skąd wzięło się aż pięć galonów (18 litrów) substancji, którą Mark nazwał "krwawym rybim smoothie", to odsyłamy was do zamieszczonego poniżej wideo.
Nadszedł czas na właściwy eksperyment. Rober, wraz z ekspertem od morskich drapieżników Lukiem Tipplem, wyruszył na środek oceanu w miejsce, gdzie można spotkać naprawdę dużo rekinów. Panowie - podobnie jak przed rokiem - umieścili na powierzchni wody trzy deski surfingowe: jedną ze wspomnianym "rybim smoothie", drugą z "ludzką" krwią i deskę kontrolną z wodą morską. Ta ostatnia ma posłużyć do obserwacji czy rekiny nie są po prostu zaintrygowane samą obecnością kolorowego obiektu.
W tym miejscu wyjaśnijmy kwestię związaną z "ludzką" krwią użytą do eksperymentu. Tak naprawdę jest to krew cielęca. Dla rekinów krew wszystkich ssaków "pachnie" tak samo. Ponadto wykorzystanie takiej ilości ludzkiego osocza byłoby problematyczne ze względów prawnych, jak i etycznych.
Zegary zaczęły odmierzać równą godzinę. Po kwadransie... nic się nie stało. Pompy uwalniające krew do oceanu wciąż pracowały, ale żadna z desek nie przyciągnęła uwagi ani jednego drapieżnika. Pięć minut później do deski z "ludzką" krwią podpłynął pierwszy rekin, ale nie wykazał on większego zainteresowania.
Sytuacja miała się zupełnie inaczej po 30 minutach przy desce z "rybim smoothie". W to miejsce podpłynęło aż 11 rekinów i z każdą kolejną minutą przybywały kolejne!
Wyniki pierwszej tury eksperymentu prezentowały się następująco:
- 8 podpłynięć do deski z "ludzką" krwią
- 0 podpłynięć do deski z wodą morską
- 134 podpłynięcia do deski z "rybim smoothie"
Naukowcy nie mieli już wątpliwości, co naprawdę przyciąga drapieżniki. Nadszedł więc czas na ciąg dalszy - zejście pod wodę w towarzystwie rekinów!
Nastąpiło ono następnego dnia w specjalnie przygotowanej klatce. Rober dodatkowo ubrał na siebie kolczugę i - jak sam przyznał przed kamerą - "o tej części eksperymentu celowo nie wspominał swojej żonie".
***Zobacz także***
Kiedy klatka znalazła się na dnie, znajdujący się wewnątrz Mark przebił dwa worki wypełnione rybią krwią, które - jak udowodnił dzień wcześniej - sprawiają, że rekiny dosłownie ze sobą walczą! Naukowiec był całkowicie bezpieczny, ale wcale nie oznacza to, że przebieg eksperymentu był dla niego komfortowy. W żadnym wypadku! Kilkanaście rekinów, które zwabiła w pobliże klatki rybia krew, dosłownie potrząsały stalową konstrukcją. Co ciekawe, o ile wyrażały one zainteresowanie Roberem, tak ekipa operatorów kamer znajdująca się kilka metrów dalej była dla drapieżników wręcz niewidzialna.
Najniebezpieczniejszym manewrem związanym z tą częścią eksperymentu nie był sam "atak", ale opuszczenie klatki. Był to jedyny moment, w którym Markowi naprawdę mogło się coś stać. Zwłaszcza, że rekiny pozostawały pobudzone po kontakcie z rybią krwią. Na szczęście eksperci zajmujący się nimi na co dzień wykorzystali sprytną przynętę, aby Rober mógł bezpiecznie wrócić na pokład łodzi. Podczas ucieczki popełniono jednak jeden błąd, który sprawił, że do naukowca znów zaczęły podpływać drapieżniki. Co dokładnie się stało? Odsyłamy was do końcówki zamieszczonego wcześniej wideo, gdyż to akurat warto zobaczyć na własne oczy.
Wnioski z tegorocznej próby? "Rekiny są starsze od dinozaurów i drzew. Przez 400 milionów lat wykształcił się w nich instynkt, który pozwala im bezbłędnie wykryć obecność rybiej krwi. Świetnie odróżniają ją od tej, która płynie w żyłach ssaków. I to chyba dlatego nie są one nią właściwie w ogóle zainteresowane" - podkreśla Mark Rober podsumowując swój materiał, który w chwili kiedy piszemy te słowa obejrzało ponad 25 milionów internautów.
"Ludzie też byli drapieżnikami i tak naprawdę to nic nie polowało na nasz gatunek. Tym razem naprawdę poczułem się tak, jak wystraszony tuńczyk".
Mark Rober po raz kolejny udowodnił, że funkcjonujące w zbiorowej świadomości jako potwory morskie drapieżniki wcale nie są dla nas tak groźne, jak w spielbergowskich "Szczękach".
Nie oznacza to jednak, że nie należy ich zupełnie bać. Jeśli jednak znaleźlibyście się w ich towarzystwie, to zdecydowanie najlepszą strategią jest zachowanie spokoju i dystansu. Nie zamieniajcie tego w "Bliskie spotkania III stopnia"...
***Zobacz także***