NASA nie jest w stanie ostrzec nas przez asteroidami
Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA) zlokalizowała zaledwie 10 proc. spośród wszystkich zagrażających Ziemi asteroid. Czy to oznacza, że znajdujemy się w niebezpieczeństwie?
W 2005 roku Kongres zlecił NASA bardzo ważne zadanie. Przez kolejnych 15 lat agencja miała odnaleźć i skatalogować 90 proc. potencjalnie niebezpiecznych dla nas kosmicznych głazów. Poszukiwania ruszyły pełną parą i - co nie jest wcale takie oczywiste - są odpowiednio finansowane. Jednak w miniony poniedziałek 15 września nowy raport w tej sprawie zdradził, że amerykańska agencja kosmiczna jest daleka od realizacji celu. Według Paula Martina - głównego inspektora NASA - aktualnie stanęło zaledwie na 10 proc. I co szczególnie istotne - założone 90 proc. są absolutnie poza zasięgiem.
Raport nie obwinia finansowania, ponieważ było ono wystarczające. Od 2009 roku w Near-Earth Object Program zainwestowano ponad 40 mln dol. Problem leży głęboko w "strukturze i koordynacji działań". Poza tym NASA nie dysponuje właściwym sprzętem. Wiadomo, że asteroid należy szukać przy pomocy teleskopów kosmicznych a nie ziemskich. Tych jednak brakuje, ale nie martwmy się na zapas, ponieważ będą. Nie wiadomo tylko kiedy. Aktualnie realizowane są dwa ważne przedsięwzięcia mające na celu umieszczenie w przestrzeni odpowiedniej aparatury. Chodzi o NASA NEOCam oraz Sentinel B612 Foundation. Ta ostatnia uzbierała już 450 mln dol. na realizację swojego planu.
Sytuacja jest poważna i wymaga działania. Na szczęście istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że podzielimy los wielkich gadów. Naukowcom udało się zlokalizować 90 proc. spośród wszystkich naprawdę dużych obiektów znajdujących się w niedalekiej odległości od naszej planety. Mowa o skałach większych niż 10 km, a więc takich, które mogą skutecznie unicestwić większość żywych organizmów zamieszkujących Ziemię. Wciąż pozostaje jednak 10 proc. oraz ogromna liczba mniejszych.
O skutkach zderzenia z Ziemią różnej wielkości skał możecie przeczytać w tym artykule. NASA opublikowała jednak ciekawą tabelkę, która czytelnie pokazuje, z czym mamy do czynienia.
Obiektom o danej wielkości przypisano typ katastrofy, siłę uderzenia wyrażoną w megatonach (co stanowi porównanie do wybuchu bomby wodorowej) oraz przedziały czasowe, w których mogą wystąpić. Wynika z niej, że zagrażają nam niewielkie asteroidy o długości do 30 metrów, które zazwyczaj rozpadają się na dużej wysokości. Warto jednak pamiętać, że dokładnie takim obiektem był meteoryt czelabiński, który spowodował poważne zniszczenia i obrażenia u tysiąca osób.
Raz na 250-500 lat może dojść do zderzenia porównywalnego z katastrofą tunguską. W jej następstwie w środkowej Syberii nad rzeką Podkamienna Tunguzka, na północ od jeziora Bajkał potężna eksplozja powaliła drzewa w promieniu 40 km. Oszacowano, że była ona równa wybuchowi bomby atomowej o sile ponad 5 megaton, czyli tysiąc razy większej niż Little Boy zrzucony na Hiroszimę. Obiekty większe niż 140 metrów są niezwykle groźne, a ponad 600-metrowe mogą wpłynąć na ziemski klimat.
W zeszłym tygodniu niewielka asteroida przeleciała bardzo blisko Ziemi. Blisko oznacza w tym przypadku odległość, jaka dzieli nas od niektórych satelitów komunikacyjnych. Zdarzenie to nie uszło jednak uwadze obserwatorów, którzy spostrzegli obiekt na tydzień przez przelotem. Zagrożenia wykrytego odpowiednio wcześnie można uniknąć, ponieważ naukowcy mają sposoby na zmianę trajektorii lotu asteroid.