RAF Łatwija: Futurystyczny kanciak
Latvija, łatwija, rafik czy żabka to popularne określenie radzieckiego busika, używanego przez kilka dekad tamtejszej motoryzacji. W Polsce ten mało popularny pojazd jest znany głównie jako karetka pogotowia, która na przełomie lat 80. i 90. pojawiła się na ulicach wielu naszych miast.
Historia modelu RAF-2203 zaczyna się pod koniec lat 60., kiedy to w Rigas Autobusu Fabrika (RAF) podjęto prace koncepcyjne nad nowym modelem furgonetki mającej zastąpić przestarzały model RAF-977. To właśnie wtedy powstała futurystyczna i nowoczesna jak na tamte czasy wizja kanciastego pojazdu z wielką przednią szybą. Pojazd wszedł do produkcji pod koniec 1975 roku w rozbudowanej w tym celu fabryce w Jełgawie na Łotwie.
Auto wyposażono w znany już silnik benzynowy o mocy 95 KM z Wołgi , jak również szereg podzespołów z tego właśnie auta. Ogólnie w latach 1975-1997 na bazie łatwiji powstało wiele ciekawych i specjalistycznych wersji. Sławę zyskały np.jako pojazdy obsługujące w 1980 roku Olimpiadę w Moskwie. Wraz z upadkiem ZSRR fabryka RAF miała coraz większe problemy ze zbyciem swoich pojazdów. Dotychczasowy główny odbiorca - Rosja postawiła na własne konstrukcje, a na zachodzie przestarzałe auto nie miało żadnych szans. Taka sytuacja doprowadziła w 1997 roku do upadku przedsiębiorstwa i zaprzestania produkcji.
Romans z Tamro
Pod koniec lat 70-tych radzieckim busikiem zainteresowała się fińska firma Tamro, specjalizująca się z zabudowie ambulansów specjalistycznych. Na bazie porozumienia z łotewskim RAF-em w 1979 roku w ofercie pojawiła się specjalistyczna karetka reanimacyjna. To co odróżniało się wizualnie od zwykłych sanitarek to żółty kolor (w standardowych sanitarkach biały) i podwyższany dach. Dookoła oznaczono ją pomarańczowymi pasami i czerwonymi krzyżami. Z przodu nad szybą zaprojektowano specjalną półkę na belkę świetlno-dźwiękową amerykańskiej firmy Federal Signal.
W środku była już prawdziwa Ameryka, w przenośni i dosłownie. Centralnie umieszczono sterowaną lawetę z noszami Ferno, swoje miejsce na ścianie miały też podbieraki. Każdy element karetki był pieczołowicie zaprojektowany i wykonany. Sprzęt medyczny miał swoje miejsce i był łatwo dostępny. Do tego karetki wyposażono w... klimatyzację! Nie dało się tego w żaden sposób porównać z ciasną i pozbawioną takiego wyposażenia zwykłą karetką oznaczoną symbolem 22031.
Jako ciekawostkę należy wspomnieć, że po zakończeniu współpracy z tamro został opracowany nowy - tańszy model karetki reanimacyjnej o symbolu 2914. Było kilka egzemplarzy w Polsce min. w Tarnowie, Warszawie, Nowym Targu i Tarnowskich Górach.
Łotvie w Polsce
Pierwsze wzmianki o karetkach na bazie łatwiji w Polsce pochodzą z 1982 roku, kiedy do testów trafiła karetka reanimacyjna tamro. Ze wspomnień pracowników pogotowia wiadomo, że taki pojazd był w Warszawie i mniej więcej w tym samym czasie w Łodzi. Czy były to dwa różne egzemplarze, czy może ten sam nie udało się jednoznacznie ustalić. To co wiadomo na pewno to tyle, że po testach w Warszawie żółte tamro zostało przekazane do Wrocławia, gdzie służyło w tamtejszym pogotowiu do początku lat 90-tych. Karetka kosztowała 40 tysięcy dolarów, kiedy przeciętna pensja w Polsce wynosiła 30 dolarów (to w przeliczeniu mniej więcej ok. 3 mln dolarów na dzisiejsze pieniądze), zatem nierealny był duży zakup, a tym samym zastąpienie coraz starszych nys na karetkach "R".
Dopiero na przełomie 1989 i 1990 roku znalazła się w Polsce większa partia "zwykłych" sanitarek 22031. Legenda głosi, że miały zostać przetopione w Hucie Katowice ze względu na fatalną jakość blachy z której je zrobiono, a w ostatniej chwili uratowało je Ministerstwo Zdrowia. Być może jest w tym zawarta prawda, ponieważ pojazdy te były praktycznie pozbawione zabudowy i wyposażenia, co może wydawać się dziwne. Kierowcy i załogi pogotowia mający okazję nimi jeździć zapamiętali łatwiję jako generalnie lepszą od nysy. Była mięciutka i wygodna, zdarzały się problemy z hamulcami i dość dziwnie kierowca siedział na kole. Była szersza i niższa od nysy zatem wydawała się stabilniejsza na drodze. Przez to, że była nisko osadzona przypominała "rozkraczoną żabę".
Ratownik z Przemyśla nie wspomina łotewskich zbyt dobrze.
- Łatwija nazywana u nas "Łotwa" to toporny samochód. Do przemyskiej kolumny transportu sanitarnego trafiły dwa takie pojazdy. Odbieraliśmy je ciężarówką z Białegostoku, tam było chyba ich centrum dystrybucji. Przez to że była szeroka i niska fatalnie się nią jeździło w zimie. W lecie natomiast człowiek się topił przez tą potężną przednią szybę - opowiada.
- Oryginalnie były tylko dwa fotele, do tego wysoki kierowca miał problem przez ciasnotę. Za plecami była przecież ściana grodziowa z małym okienkiem do komunikacji i nie dało się przez to przesunąć fotela. Zabudowę robiliśmy w nich sami: praktycznie całe wyposażenie przenieśliśmy z Nysy czyli lawetę z noszami, stelaż na butle tlenowe, fotele. Był duży problem z tylną klapą, a właściwie z siłownikami które ciągle wysiadały. Auto miało napęd na tył i zamontowany silnik Wołgi, generalnie dobry ale nieszczelny przez co zdarzało się, że auta stały zepsute. Nie było problemu z dostępem do części zamiennych - Wołga/ UAZ i finalnie przejechały ponad pół miliona kilometrów. W tym czasie robiliśmy nimi dużo transportów do specjalistycznych klinik z Rzeszowa czy Krakowa. Prędkość maksymalna to jakieś 120 km/h, powyżej tego w kabinie panował ogromny hałas i wpadała w wibracje.
Karetki tego typu nie zagościły zbyt długo w taborze pogotowia i praktycznie w połowie lat 90-tych większość zniknęła. W Krakowie były dwa takie pojazdy, a w pierwszej linii jako karetka "R" i "N" służyły zaledwie 4 lata, wyparte przez dużo nowocześniejsze pojazdy pozyskane z darów. Swój żywot zakończyły w pogotowiu zakaźnym jako tzw. "zimna R-ka" do transportu zwłok. Ostatnią z taboru krakowskiego WKTS-u wycofano w 1997 roku.
Muzealny RAF
Pojazd został pozyskany do Muzeum Ratownictwa w Krakowie kilka lat temu. Był używany prawdopodobnie w kolumnie transportu sanitarnego z centralnej Polski. Wyposażono go w silnik benzynowy Wołgi. Obecnie oczekuje na kompleksową renowację i kompletne wyposażenie.
O autorze
Łukasz Pieniążek jest inicjatorem powstania i współzałożycielem Muzeum Ratownictwa w Krakowie. Absolwent Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Artykułem o historii reanimacyjnej Nysy rozpoczął serię swoich tekstów, które co tydzień pojawiać będą się w serwisie Menway.interia.pl.