Bezcenne skrawki lądów

Same w sobie nie mają większego znaczenia, ważne jest morze wokół. Mowa o maleńkich wysepkach i ledwie wystających z oceanu skałkach, które są przyczyną niejednej międzynarodowej kłótni.

Najpierw dłuższa podróż palcem po mapie. Naszym celem jest północna część Morza Wschodniochińskiego. Znajduje się tu podwodna góra o nazwie Socotra. Wznosi się z płaskiego dna, które ma tu głębokość kilkudziesięciu metrów. Wieńczy ją płaski wierzchołek długości kilkuset metrów i dwukrotnie mniejszej szerokości. Powierzchnia tej naturalnej platformy jest ukryta kilka metrów poniżej lustra wody. Jednak dla Chin i Korei Południowej nie ma to większego znaczenia. Oba kraje są zdania, że Socotra jest lądem, wokół którego można ustanowić wyłączną strefę ekonomiczną. Różnią się natomiast co do tego, któremu z nich takie prawo przysługuje.

Reklama

Od ryb w morzu po surowce mineralne

Możliwość ustanowienia własnej strefy ekonomicznej to nie lada gratka. Posiadające ją państwo ma wyłączne prawo do znajdujących się tu dóbr - od ryb w morzu po surowce mineralne pod jego dnem. Tylko jemu wolno prowadzić badania naukowe. Maksymalna szerokość strefy wynosi 200 mil morskich, a w pewnych sytuacjach - nawet więcej. Taką strefę można ustanowić zarówno wzdłuż wybrzeża, jak i wokół wyspy.

Tak stanowi Konwencja Narodów Zjednoczonych o Prawie Morza (UNCLOS), która została podpisana w 1982 roku, a weszła w życie 12 lat później. Czy oznacza to, że wyłączna strefa ekonomiczna należy się każdemu kawałkowi skały wystającemu z wody? Nie. Dokument wyraźnie odróżnia "wyspę" od "skały".

Spory o drobne skałki

Tylko temu pierwszemu lądowi przysługuje taki przywilej, tej drugiej - nie. Wyspa - wedle definicji przyjętej w dokumencie - to naturalnie powstały ląd nadający się do zamieszkania przez ludzi i prowadzenia działalności gospodarczej.

Tyle teoria. A praktyka? Na planecie toczy się mnóstwo sporów o drobne skałki wystające z morza, których właściciele na różne sposoby próbują dowieść, że są one wyspami. Gra jest warta świeczki. Na przykładzie Socotry widać, że lądem może być nawet to, co jest zalane wodą. Podwodna góra znajduje się około 150 km na południowy wschód od koreańskiej wyspy Jeju. Od chińskiego brzegu dzieli ją około 300 km, tyle samo - od wysp japońskich. Nazwa podwodnej wyniosłości pochodzi od brytyjskiego statku handlowego, który dostrzegł ją w 1900 roku. Jednak Koreańczycy nazywają ją od dawna Ieodo, a Chińczycy - Suyan.

Irytacja Koreańczyków

Ci pierwsi dowodzą, że góra jest ich, ponieważ znajduje się najbliżej ich brzegu. W połowie lat 90. zbudowali w pobliżu stację badawczą Ieodo Ocean Research Station. Umieszczono ją 35 m nad wodą na platformie, którą posadowiono na głębokości 40 m. Na stacji są wykonywane pomiary meteorologiczne i oceanograficzne, są tu pokoiki dla naukowców i pracowników obsługi technicznej oraz lądowisko dla helikopterów. Badania naukowe - rzecz cenna, ale w tym przypadku jednym z powodów zbudowania stacji była bez wątpienia chęć pokazania sąsiadom, czyja jest Socotra. Sąsiedzi zareagowali po swojemu - Chiny od razu ogłosiły, że traktują stację jak nielegalną budowlę. Ich samoloty patrolowe latają nad nią regularnie, co wywołuje irytację Koreańczyków.

W przypadku Socotry wszystko kończy się na zgrzytaniu zębami. W regionie są jednak miejsca, gdzie spory dotyczące wyznaczenia granic wyłącznej strefy ekonomicznej są daleko ostrzejsze. Na morzach zachodniego Pacyfiku, sąsiadujących z kontynentem azjatyckim, więcej jest bowiem skałek, które za sprawą konwencji UNCLOS nagle stały się cenne. W południowej części tego samego Morza Wschodniochińskiego znajduje się grupa niewielkich bezludnych wysp Senkaku. Od końca XIX wieku kontrolę nad nimi sprawuje Japonia (z przerwą na lata 1945-1972, kiedy administrowali nimi Amerykanie), uznając je za część swojego terytorium i wytyczając wokół nich odpowiednio szeroką strefę ekonomiczną.

Pacyficzny kocioł

Tego z kolei nie akceptują Chiny i Tajwan. Znów "winowajcą", choć nie jedynym, jest konwencja UNCLOS, według której strefę ekonomiczną można jeszcze powiększyć o szelf kontynentalny, jeśli jest on szerszy. Powołując się na ten zapis, Chiny dowodzą, że należy im się niemal całe szelfowe Morze Wschodniochińskie. Według ich interpretacji ów szelf kończy się na rowie tektonicznym Okinawy przebiegającym w bezpośrednim sąsiedztwie japońskiego archipelagu Riukiu ciągnącego się na długości ponad 1000 km.

Ale japońscy geolodzy są innego zdania. Twierdzą, że szelf ciągnie się dalej ku Pacyfikowi, a zarówno rów Okinawy, jak i archipelag Riukiu stanowią jego część zwaną skłonem kontynentalnym. Zatem granicę stref ekonomicznych należy poprowadzić w połowie odległości między Chinami a Japonią, uwzględniając w tym wyspy Senkaku. W tym przypadku znaczna część Morza Wschodniochińskiego przypada Japonii, włącznie z całym rowem Okinawy, gdzie - jak się przypuszcza - znajdują się spore zasoby surowców energetycznych i metali. Próby sił powtarzają się tu regularnie. Ostatnia, głośna miała miejsce we wrześniu 2010 roku, gdy japońska łódź patrolowa aresztowała chiński kuter próbujący łowić ryby w pobliżu Senkaku. Przez kilka tygodni, do momentu uwolnienia kapitana trawlera, trwała pomiędzy Chinami a Japonią bardzo ostra wymiana zdań.

Kilkuset tajwańskich żołnierzy

Równie gorące spory toczą się o koralowe archipelagi na Morzu Południowochińskim. Jeden z nich nazywa się po angielsku Spratly i składa się z kilkuset raf, atoli i skałek. Ich łączna powierzchnia wynosi mniej niż 4 km kwadratowe, a rozrzucone są na obszarze większym niż Polska. Same w sobie te drobiny lądu nie mają żadnego znaczenia, ale rywalizacja o nie trwa w najlepsze pomiędzy Chinami, Tajwanem, Wietnamem, Malezją, Filipinami i Brunei. Chodzi oczywiście o możliwość ustanawiania wyłącznych stref ekonomicznych, z których można by pozyskiwać zasoby, nie dopuszczając doń innych.

Na największej wysepce noszącej nazwę Itu Aba, która ma półtora kilometra długości i 400 m szerokości, przebywa stale kilkuset tajwańskich żołnierzy. Dwa lata temu zbudowano tam pas startowy, na którym mogą lądować ciężkie samoloty transportowe. Oczywiście pozostałe kraje zaangażowane w spór natychmiast zaprotestowały. Najgłośniej Wietnam zajmujący sąsiednią wysepkę Namiyt. Niezadowoleni byli też Filipińczycy zajmujący drugą pod względem wielkości (37 ha) wysepkę noszącą nazwę Pagasa lub Thitu. Protestowali, choć sami mają na niej pas startowy.

Ledwie wystają z wody

Łącznie okupowanych jest około 40 fragmentów archipelagu. Czasami rywale niemal patrzą sobie w oczy. Dystans zaledwie 3 km dzieli bliźniacze wysepki Northeast Cay i Southwest Cay. Pierwszą zajmują Filipińczycy, nazywając ją Parola. Na drugiej przebywają z kolei Wietnamczycy - dla nich jest to Song Tu Tay. Jak widać, spór toczy się tu nawet na terminy geograficzne. Każde państwo przybywa z własną listą nazw dla wysp, atoli, skałek, raf, lagun, zatoczek. Przykładem jest niewielka 13-hektarowa wysepka Spratly, od której nazwę wziął cały archipelag. Mieszka tam przez ponad 1000 Wietnamczyków (głównie żołnierzy), którzy przebywają tu od połowy lat 70. XX wieku. Oni zwą swoją zdobycz Truong Sa.

Chiny pojawiły się na tym archipelagu pod koniec lat 80., zajmując kilka raf. Większość z nich ledwie wystaje z wody. Mimo to toczyły się o nie regularne boje z wojskami wietnamskimi. Wkrótce na jednej z raf Fiercy Cross powstało nabrzeże dla statków, lądowisko dla helikopterów, schrony przeciwlotnicze oraz stacja oceanograficzna wyposażona w łączność satelitarną. Badania naukowe są tylko listkiem figowym. Podobnie jak pozostałe kraje, Chiny chcą wykroić dla siebie kawałek Morza Południowochińskiego.

Ziarnko do ziarnka

Rywalizujące strony powołują się oczywiście na konwencję UNCLOS, chociaż większość z nich z trudem mogłaby dowieść, że posiadane przez nich spłachetki lądu to wyspy, wokół których można stworzyć własną strefę ekonomiczną. I oczywiście poszczególne państwa nie uznają wzajemnie swoich roszczeń, konsekwentnie dowodząc, że tylko one mają prawo tu przybywać, a reszta przybyszów to okupanci. Kiedy wiosną tego roku Chińczycy ogłosili, że skierują dwa kutry wojskowe do ochrony swoich trawlerów łowiących na wodach archipelagu, natychmiast jedną z wysepek zajętych przez Wietnam odwiedził prezydent tego kraju Nguyen Minh Triet, by oznajmić: "Nie oddamy nikomu nawet centymetra naszego terytorium, naszego morza i naszych wysp".

Grunt to nie odpuścić nawet skrawka lądu. Na środku Kanału Mozambickiego oddzielającego Madagaskar od kontynentu afrykańskiego znajduje się atol Bassas da India. Kolista rafa o średnicy 10 km otacza płytką lagunę. W porze odpływu ponad powierzchnię wody wystaje kilka rafek o łącznej powierzchni 0,2 km kwadratowych. Francja uważa je za swoje terytorium zamorskie, podobnie jak odległą o 100 km bezludną wysepkę Europa. Dzięki temu mogła ustanowić wyłączną strefę ekonomiczną o powierzchni 124 tys. km kwadratowych. Obszar nie do pogardzenia, zatem nic dziwnego, że roszczenia wobec obu kawałków lądu zgłasza Madagaskar. Domaga się on od Francji oddania paru innych wysepek leżących w Kanale Mozambickim. Jedna z nich to Juan de Nova - ma powierzchnię 4 km kwadratowych i strefę ekonomiczną wynoszącą 61 tys. km kwadratowych.

Trzykrotnie mniejsza od Polski

Francuzi nie zamierzają oddać żadnego z tych okruchów - ich ochrona jest jednym z zadań garnizonu na Reunion. Czasami jednak i od mocarstwa uda się coś wyrwać. W 1976 roku Madagaskar ogłosił aneksję innego koralowego drobiazgu - rafy Banc du Geysir. Paryż nie uznał tej decyzji, choć dotąd Legia Cudzoziemska nie dokonała desantu na skałki, których czubki ledwo wystają z wody, i to tylko podczas odpływu. Jeśli się jednak potwierdzi, że w pobliżu znajdują się spore złoża ropy, Francja zapewne upomni się o atol. Łączna powierzchnia wszystkich stref ekonomicznych tego kraju przekracza 11 mln km kwadratowych. To ponad 20 razy więcej niż wynosi jego powierzchnia. Trochę więcej mają tylko Amerykanie.

W tej kategorii potentatem jest też Portugalia (patrz tabela). Trzykrotnie mniejsza od Polski posiada 1,7 mln km kwadratowych mórz, z których wód i dna może bez przeszkód pozyskiwać zasoby. To głównie zasługa tego, że należą do niej Azory i Madera. Ale nie tylko. Do tego kraju należą też dwie malutkie wysepki Selvagens na Oceanie Atlantyckim. Łącznie mają one zaledwie 2,7 km kwadratowych powierzchni i są otoczone niebezpiecznymi rafami. Pożytku z nich nie ma żadnego. Kluczowe znaczenie ma ich położenie geograficzne - znajdują się 230 km na południe od portugalskiej Madery i 165 km na północ od hiszpańskich Wysp Kanaryjskich.

Nikt nie wierzy w hiszpański desant

Dzięki wysepkom, przyznanym Portugalii w 1938 roku przez Międzynarodową Komisję Prawa Morza, granica wyłącznej strefy ekonomicznej tego kraju przebiega blisko Wysp Kanaryjskich. Za blisko - uważają Hiszpanie, którzy chcieliby jej przesunięcia na północ. Twierdzą, że powinna być poprowadzona w połowie dystansu między Maderą a Wyspami Kanaryjskimi. Podpierają się oczywiście argumentami naukowymi, czyli ustaleniami swoich geologów, według których Selvagens są częścią tej samej jednostki geologicznej co Wyspy Kanaryjskie, natomiast nie mają nic wspólnego z Maderą. Dlatego nie przysługuje im własna strefa ekonomiczna.

Spór pomiędzy sąsiadami z Półwyspu Iberyjskiego do dziś jest nierozstrzygnięty, a miewał swoje gwałtowne fazy. W pobliżu wysepek znajdują się bogate łowiska, na które nieraz zapuszczały się hiszpańskie kutry. Zdarzało się, że Portugalczycy je aresztowali. Gorąco zrobiło się w połowie lat 90., kiedy to nad wysepkami parę razy przeleciały hiszpańskie myśliwce, a raz nad jedną z nich nisko zawisł wojskowy helikopter. Za każdym razem hiszpański ambasador w Lizbonie przepraszał. Nikt oczywiście nie wierzył, że Hiszpania zechce dokonać desantu na Selvagens. Niewątpliwie jednak te rajdy miały pokazać, że sąsiad nie wyrzekł się praw do tego fragmentu morza. W końcu Portugalia zdecydowała się wysłać w pobliże łodzie patrolowe, a na jednej z wysp zamieszkali parę lat temu dwaj strażnicy chroniący utworzony tu rezerwat. Mimo to incydenty się zdarzają - a to hiszpańskie kutry zapędzą się na portugalskie wody, a to znowu nad wyspami przeleci wojskowy myśliwiec.

Najkrótsza granica

Ta sama Hiszpania wiedzie też niekończące się spory z innym sąsiadem - Marokiem. Nie tylko o Ceutę i Melillę, ale także o wyrastające z morza przy marokańskim brzegu skałki zwane po hiszpańsku "penón", na których znajdują się forty wojskowe. Zakładano je wieki temu, by mieć baczenie na to, co się dzieje w Afryce Północnej.

Te skalne gniazda są nadal własnością Hiszpanii. Do najbardziej znanych należą Penón de Vélez de la Gomera, położona blisko 100 km na wschód od Ceuty, i znajdująca się około 30 km dalej na wschód Penón de Alhucemas.

Ta pierwsza nie jest już właściwie wyspą, ponieważ po potężnym sztormie w 1934 roku została połączona z Afryką piaszczystą łachą. Tak powstała najkrótsza na świecie lądowa granica międzypaństwowa - długości około 80 m. Z kolei na Penón de Alhucemas, odległej od marokańskiego brzegu zaledwie o 300 m, stale przebywa kilkudziesięciu hiszpańskich żołnierzy. Następny taki garnizon znajduje się na wysepkach Chafarinas, leżących ok. 50 km na wschód od Melilli.

Obecność hiszpańskich żołnierzy tak blisko marokańskiego brzegu nie podoba się temu krajowi. Maroko domaga się od Hiszpanii, aby oddała mu swoje północnoafrykańskie przyczółki. Niedawno jeden z nich stał się przyczyną - niewielkiego co prawda, ale jednak - konfliktu zbrojnego.

Nawet nie zasługuje na miano "wyspy"

W Zatoce Gibraltarskiej, około 250 m od afrykańskiego brzegu, znajduje się hiszpańska wysepka Perejil. Ma ona około pół kilometra długości i tyle samo szerokości. Nikt tu nie mieszka. Latem 2002 roku wylądowała na niej grupa marokańskich żołnierzy. Kilka dni później Hiszpania przystąpiła do kontrofensywy. Na wyspie pojawili się komandosi, którym Marokańczycy nie stawiali oporu. W końcu przy mediacji Amerykanów zawarto porozumienie, które przywracało status quo.

Listę takich sporów można by długo ciągnąć. Warto wspomnieć choćby o skałce Rockall wystającej z północnego Atlantyku. Ma zaledwie 700 m kwadratowych i z pewnością nie zasługuje na miano "wyspy". Mimo to wody wokół niej są od wielu dekad przedmiotem sporu pomiędzy Danią, Islandią, Irlandią i Wielką Brytanią. Z kolei Kanadyjczycy i Duńczycy awanturują się o arktyczną wysepkę Hans położoną pomiędzy Grenlandią a Wyspą Ellesmere'a. Jedna z propozycji wyjścia z impasu to podzielenie skrawka lądu na pół. Na Morzu Karaibskim trwa gwałtowna sprzeczka o koralowy atol Aves. Jego właściciel Wenezuela ustanowiła wokół niewielkich rafek wyłączną strefę ekonomiczną obejmującą znaczną część akwenu. Decyzji nie akceptuje kilka państw regionu.

Raz nad wodą, a raz pod

Atrakcyjne są nawet te skrawki lądu, które pojawiają się okresowo. Na przykład wysepka Ferdinandea na Morzu Śródziemnym istniała przez pół roku w XIX wieku. Kilka państw uznało ją wtedy za swoją własność. Nim jednak uzgodniły, kto ma rację - ląd zniknął. Ferdinandea była czubkiem podwodnego wulkanu, który raz na jakiś czas budzi się, usypując nowy stożek.

Wtedy przebija lustro wody. Kilkanaście lat temu znów się uaktywnił. Być może więc wyspa się odrodzi. Włosi na wszelki wypadek już zatknęli na czubku góry, znajdującym się 6 m pod wodą, swoją flagę.

Andrzej Hołdys, dziennikarz popularyzujący nauki o Ziemi, współpracownik "Wiedzy i Życia"

Tekst ukazał się w nr 2/2011 "Wiedzy i Życia"

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

Wiedza i Życie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy