Dzień z życia bezdomnego

To była bardzo ciężka zima. W Polsce, jak podaje Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, na skutek dużych mrozów zmarło ponad 200 bezdomnych.

Bohater tekstu z ulubienicą - jamniczką Sońką/ fot. Magdalena Tyrała
Bohater tekstu z ulubienicą - jamniczką Sońką/ fot. Magdalena TyrałaINTERIA.PL

Ilu, z poważnymi odmrożeniami, trafiło do szpitali w całym kraju - tego nie uchwycą oficjalne statystyki. Ale nie wszyscy bezdomni uważają zimę za karę bożą. Jednym z nich jest pan Kazimierz z działek na krakowskim Zwierzyńcu.

Więcej o wyjątkowo mroźnej, tegorocznej zimie przeczytasz w tekście "Tak duże mrozy zagrażają życiu".

* * *

O siódmej rano, tuż po umyciu się i wypiciu kawy zaparzonej z jednej łyżeczki, Kazio wychodzi z wózkiem, swoim narzędziem pracy, na polowanie. Okoliczne kontenery ze śmieciami - oto jego łowisko...

- Konkurencja czyha, więc muszę być pierwszy - tłumaczy.

Śmietnik to największy i najtańszy sklep w okolicy. Można w nim znaleźć dosłownie wszystko. Począwszy od działającego zegarka, radia, sprawnej maszynki do włosów, telewizora, aż po...

- ...jedzenie. Też mi przynoszą. Kładą mi zawsze podpisane "panie Kaźmirzu jadalne, nieprzeterminowane". A by pani zobaczyła, ile ludzie chleba wyrzucają na śmietnik... - mówi kręcąc głową z wielką dezaprobatą. - A chleb przecież taki drogi teraz, nie?

Ubrania bezdomnemu zostawiają przy śmietniku zawsze czyściutkie i podpisane "dla pana Kazia". Nie pierze ich, tylko po kilku dniach noszenia wyrzuca. Pierze jedynie spodnie. - Taką dechę mam, to je kładę na nią i szczotką szoruję. Lepiej wypiorę niż w pralce. W Dosi piorę - podkreśla.

Po przeszperaniu kontenerów, do których zresztą Kazio dorobił sobie klucze, zmierza w stronę miasteczka studenckiego AGH. Dla jednych to miejsce koncentracji młodego kapitału intelektualnego, dla pana Kazia - największe w mieście składowisko puszek po piwie.

- 56 puszek to jest kilo i 2 zł 20 gr w kieszeni. Może się trochę nie opłaca, ale ja z tego nie żyję, pani...

Triumf Henin-Hardenne w Madrycie

AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP
AFP

Zasypana śniegiem ruina

Działka położona w spokojnej i ładnej okolicy. Na środku pokryta śniegiem altanka. Jej cienkie ściany chwieją się na wietrze. Wewnątrz w nozdrza uderza zapach wilgoci. Brudny dywan, pod ścianami dwa łóżka. Na jednym, zakopany w kołdrę, śpiący pies, drugie przykryte jest bardzo starannie, podartym i niepierwszej świeżości kocem. Kilka ubrań wisi na ścianie niczym obrazy. Jest ciepło, mimo, że nie ma gazu, prądu i wody pitnej.

Swój domek Kazio oświetla świeczkami. Na działce jest studnia, ale w wodzie z niej bezdomny może sobie co najwyżej coś wypłukać, wyprać i umyć się. Po pitną kiedyś chodził do pobliskich akademików. Teraz z baniakami goni na Statoil.

W piecyku, który stoi w centralnym miejscu domku, najlepiej palą się paździerze. Są lepsze niż węgiel. No i łatwiej je zdobyć - na stertach rozmaitych śmieci. Nawet zawilgocone deski, co potwierdza jego doświadczenie, świetnie się hajcują.

Kazio jest 69-letnim, wychudzonym mężczyzną, o drobnej posturze. Zmarszczki na twarzy przyszły z wiekiem, a zniszczone ciało... - cóż, takie życie. - Już we wczesnym dzieciństwie tyrałem i pewnie dlatego nie urosłem - zamyśla się.

Jednak nawet teraz, mimo zaawansowanego wieku, Kazio nie stroni od roboty. Jak trzeba, chwyta za łopatę do odśnieżania, albo grabie na liście.

Odszedłem od żony honorowo. Nie mogłem z nią wyrobić. Wierzyła tylko w mamuśkę i ciągle do niej latała. Ani obiadu nie było, ani nic. A ja zawsze robotny byłem. Nie zgadzały się nam charaktery. Zupełnie.

"Sponsorki"

- Czy tej zimy mrozy dały mi popalić? Uwielbiam, jak jest duży mróz i dużo śniegu - mówi z niespodziewanym entuzjazmem w głosie.

Dlaczego? Okazuje się, że zbieractwo nie jest jedynym źródłem utrzymania bezdomnego. Ma trzy stałe, jak je nazywa, "sponsorki", od których regularnie dostaje paczki z jedzeniem. Jedna jest stomatologiem, druga właścicielką trzech domów, które wynajmuje studentom. Trzecia, i dla niego najważniejsza, jest właścicielką sieci sklepów. Kazio otrzymuje od niej pomoc dwa razy w tygodniu. A wszystko dzięki prawdziwej miłości Kazia, suczce Sońce.

- Kiedyś szedłem uliczką koło Cichego Kącika - opowiada - I podjechało piękne BMW. Wysiadła z niego niewiasta i tak od słowa do słowa: "lubi pan pieski?" - mnie spytała. - Mam ja jedną - mówię - to i lubić ją muszę. - "No to proszę przychodzić po paczkę dwa razy w tygodniu", mi powiedziała. I teraz mam wszystko.

W cotygodniowych paczkach na ogół Kazio dostaje masło, herbatę, cukier, kiełbasę, ser i owoce. - Szynkę też - zastrzega. - Choć ja za szynką kupną nie szaleję. Pasztetową, kaszankę to lubię.

* * *

Z oficjalnych danych wynika, że w Polsce jest 40 tys. bezdomnych. Więcej informacji na ten temat znajdziesz w serwisie Fakty INTERIA.PL

Przeczytaj o zimowych problemach bezdomnych, w tekście"Jak bezdomni radzą sobie z zimą"

* * *

Nigdy od nikogo, nic nie woła. Zarabia na jedzenie ciężką pracą. Każdej ze "sponsorek" i jeszcze kilku okolicznym działkowiczom, w zimie odśnieża ogródki, na wiosnę ziemię przekopie, kwiatki posadzi. Latem wszystkiego zawsze dopilnuje i podleje, a jesienią odgarnia liście.

- Za pracę mam i paczkę, i zapłatę. Ile zarobię? A 60 zł zarobię, a i 20 zł mi jeszcze czasem dołożą za robotę - wylicza. I chodzę tam kiedy chcę. Ale kiedyś mi było lepiej, bo tyle pracować nie musiałem...

Jeszcze kilkanaście lat temu spokojnie mógł się utrzymać z samego zbieranie butelek. - Pani, za butelki po wódce to żyłem lepiej niż pani za tę pensję. 3 zł za butelkę miałem, a moje "populary" wtedy 3,50 zł kosztowały. W tygodniu miałem 500 butelek.

Wychodzi 1500 zł za tydzień. Ale teraz butelki po napojach wyskokowych nie mają żadnej wartości. Butelka po piwie, półlitrowa, to tylko 35 gr za sztukę.

Kazio zbiera też złom, który zanosi do pobliskiego skupu. Nawet nie musi się zbyt dużo nachodzić, żeby uzbierać cały wózek, bo ludzie zamieszkujący okoliczne wieżowce sami mu go wynoszą. - A jeszcze czasem mi zapłacą, żeby jakieś graty wynieść z wieżowca - dodaje z satysfakcją.

Ważniejsza licheńska, niż boska

Pod oknem stół. Pod nim całe dobrodziejstwo od życzliwych Kaziowi ludzi. Słoiki z konfiturami, miodem, sokami. Ryba po grecku od którejś ze "sponsorek", sałatki i jajka. Na stole przykrytym brudną ceratą butla z gazem, świeczki, nóż, deska do krojenia i... Matka Boska.

Na pytanie, czy wierzy w jej moc, odpowiada, że wierzy, że jest jakaś siła nad nami, ale tak naprawdę człowiek powinien kierować się sam sobą. - Bo każdy jest kowalem własnego losu - mówi.

Do kościoła nie chodzi. Obrazek kojarzy mu się bardziej z miejscem, gdzie się urodził i wychował. - To moja Matuchna Licheńska, bo ja z tamtych okolic Polski pochodzę.

Do Krakowa Kazio przyjechał za swoją późniejszą żoną, z którą po kilku latach się rozstał. Ma syna, ale nie utrzymują kontaktów. - Odszedłem od żony honorowo. Nie mogłem z nią wyrobić. Wierzyła tylko w mamuśkę i ciągle do niej latała. Ani obiadu nie było, ani nic. A ja zawsze robotny byłem - tłumaczy. - Nie zgadzały się nam charaktery. Zupełnie.

Jak w wielu takich przypadkach, właśnie po rozstaniu mężczyzna zdecydował się na bezdomność. Choć nie od razu. Jeszcze przez kilka lat pracował w zakładzie remontowym Energetyki jako monter instalacji elektrycznej, a później, jak to określił - to tu, to tam. Aż w końcu porzucił pracę i zaczął się tułać. Pięć lat temu wylądował w altance na działkach.

Lubię piwo, cholera. Za nalewki się nie tykam, za te jabcoki, bo to paskudztwo jest, trucizna

Jabcoki to paskudztwo jest, trucizna

Naszą rozmowę przerywa głośne szczekanie Soni. - Sponsorka! - Kazio biegnie pod swoją bramkę. Nie pomylił się. Po chwili wraca uradowany. - Sońka dostała kość, a ja 3 zł, wiec już na jedno piwo dziś mam - uśmiecha się od ucha do ucha.

- Dużo pan pije? - pytam. - Lubię piwo, cholera. Za nalewki się nie tykam, za te jabcoki, bo to paskudztwo jest, trucizna.

Kazio twierdzi, że na co dzień wcale dużo nie pije - dwa, trzy piwka. Lubi "Trzy korony", ale czarne. Czasami do towarzystwa, bo pomieszkuje u niego 46-letni Tadek; stąd dwa łóżka w altance. Ponoć przystojniak z niego. Jest mechanikiem samochodowym. Pracuje na czarno. W weekendy on stawia alkohol, więc Kazio i 10 piw potrafi wypić. Czasem, jak jest dobry miesiąc, Tadek stawia wódkę. I to dobrą, "Żołądkową".

Obecność Tadka na terytorium Kazia ma jeszcze jedną zaletę. Jego współlokator świetnie gotuje. - On golonko czy gulasz odwali elegancki. Nie to co bigos w knajpie - kapusta na talerzu, a mięso w lesie - zaśmiewa się Kazio.

Byli u mnie te czarnuchy

W zeszłym roku przez całą zimę zachorował tylko jeden raz. Tadek wtedy również był chory i dostał od swojego pracodawcy pieniądze na lekarza i lekarstwa. Wspólnie zażywali jeden antybiotyk. Pomogło. Tej zimy żaden wirus Kazia nie chwycił.

Na pytanie, czy nigdy nie myślał o zwróceniu się o pomoc do opieki społecznej, reaguje oburzeniem. - A byli u mnie te czarnuchy, ta, no... straż miejska. Dawali mi nawet jakieś papiery, żebym podpisał i paczki miał. To ja im powiedziałem, żeby dali mi święty spokój, bo zanim bym tę paczkę od nich dostał, to prędzej bym umarł.

Jednak obecnie bezdomny zaczyna myśleć o tym, żeby w przyszłym roku zgłosić się o pomoc socjalną. W końcu, jak zauważa, coś mu się od państwa należy. Planuje, że ostrzyże się elegancko, ubierze w miarę schludnie, pojedzie i może coś załatwi.

Czy czegoś jeszcze potrzebuje do życia? - Na wiosnę buty już mam - zapewnia, po czym kieruje wzrok na psa. - No i ważne, że ona przy mnie jest...

* * *

Magdalena Tyrała

Data publikacji: 24.02.2010 r.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas