Kopiec Gilkeya. Symboliczny cmentarz pod K2

Nieopodal bazy pod K2 znajduje się miejsce odwiedzane przez wspinaczy i wysokogórskich turystów w ciszy i zadumie. Kopiec Gilkeya, utworzony po śmierci uczestnika amerykańskiej wyprawy z 1953 roku, to symboliczne cmentarzysko, upamiętniające tych, którzy na zawsze pozostali w Karakorum.

K2, widok od północy
K2, widok od północyWikimedia Commonsdomena publiczna

W najwyższych górach świata wiele jest miejsc nazwanych na cześć ich odkrywców, pierwszych zdobywców lub ważnych postaci dla eksploracji Himalajów i Karakorum. Wspomnijmy chociażby o stopniu Hillary’ego, kominie House’a czy przełęczy Longstaffa. Również Everest wziął swoją nazwę od nazwiska walijskiego geodety.

Mogiła nie tylko symboliczna

Kopiec Gilkeya nie przypomina o wybitnych osiągnięciach, epokowych odkryciach, czy heroicznych wyczynach wspinaczy, lecz o śmierci. Na tym kamiennym kopczyku znajdują się pamiątkowe tablice i talerze z wyrytymi personaliami himalaistów, którzy nie wrócili z gór.

Szacuje się, że podczas prób zdobycia K2 zginęło dotąd 86 osób. Wśród nich byli również Polacy: Halina Krüger-Syrokomska (1982) oraz Tadeusz Piotrowski, Wojciech Wróż i Dobrosława Miodowicz-Wolf (wszyscy 1986). Na kopcu Gilkeya znajdują się m.in. tablice poświęcone Wojciechowi Wróżowi, a także Maciejowi Berbece i Tomaszowi Kowalskiemu, którzy zginęli na Broad Peaku w 2013 roku.

Miejsce to jest jednak czymś więcej niż tylko symboliczną mogiłą. Tuż obok, często w szczelinach, chowano ciała ofiar wspinaczki. W 1982 roku pochowano tu Halinę Krüger-Syrokomską.

Pionierskie próby zdobycia K2

Pierwsze wyprawy zdobywcze na K2 zorganizowanu już na początku XX wieku. W 1902 roku próbowali Brytyjczycy, w 1909 roku Włosi, ale bez większych sukcesów.

Później Anglicy upatrzyli sobie Everest, Niemcy uwzięli się na Nanga Parbat, a K2 obrali na cel Amerykanie.

Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej wspinacze z USA dwukrotnie wyruszali na najwyższy, niezdobyty wówczas, szczyt Karakorum. W 1938 roku wyprawa Charlesa Houstona dotarła w okolice 8000 metrów. Rok później, gdy kierownikiem był Fritz Wiessner, do wierzchołka zabrakło im zaledwie 200 metrów w pionie.

Niestety, wyprawa zakończyła się śmiercią czterech osób i awanturą w środowisku wspinaczkowym. Pierwszymi udokumentowanymi ofiarami wspinaczki na K2 zostali Amerykanin Dudley Wolfe oraz Nepalczycy Pasang Kikuli, Pasang Kitar i Pintso.

Marzenia o ataku szczytowym

Wojna na kilka dobrych lat zamknęła wspinaczom drogę w Himalaje i Karakorum. Na K2 Amerykanie wrócili latem 1953 roku.

Szefem ekspedycji ponownie został Charles Houston. W himalaizmie dopiero co nastała nowa epoka. 3 czerwca 1950 roku Maurice Herzog i Louis Lachenal zdobyli Annapurnę, a 29 maja 1953 roku Edmund Hillary i Tenzing Norgay stanęli na szczycie Everestu, potwierdzając, że góry ośmiotysięczne są w zasięgu człowieka.

Z początku bardzo silnej amerykańskiej ekipie, złożonej z czołówki krajowych wspinaczy, szło na K2 nieźle. Pierwszego dnia sierpnia w obozie siódmym na wysokości 7700 metrów zameldowała się aż ośmioosobowa ekipa! Mimo załamania pogody, które niebawem nadeszło, morale było wysokie. Każdy mierzył w atak szczytowy, a świetnie wyposażony obóz mieścił zapasy dla całej gromadki aż na dwanaście dni.

Opady śniegu nie chciały jednak ustąpić. Upływały dni, kurczyły się zapasy, wiatr szarpał namiotami, dewastując schronienie kierownika, lecz wspinacze nie zamierzali ustąpić. Wbrew pesymistycznym prognozom przekazywanym z bazy przez radio, czekali na nadejście okna pogodowego.

Koszmarna choroba Arthura Gilkeya

Dramat rozpoczął się siódmego sierpnia.

Arthur Gilkey miał niespełna 27 lat. W czasie II wojny światowej służył w marynarce. Ukończył studia geologiczne, dobrze się wspinał. Formę szlifował w górach Alaski. Był w dobrej dyspozycji. Charles Houston w tajnym głosowaniu wyznaczył mu miejsce w jednej z dwóch par, które miały zaatakować szczyt.

Rankiem siódmego sierpnia plany ekipy legły w gruzach. Ku zdziwieniu partnerów Arthur Gilkey po przebudzeniu nie był w stanie ustać na nogach. Wyczołgał się z namiotu i zemdlał. Diagnoza lekarza była druzgocąca: zakrzep żylny w lewej nodze.

Pacjent wymagał natychmiastowego transportu do bazy.

Rozpaczliwe próby ratunku

Koledzy zawinęli go w dwa śpiwory i rozpoczęli mozolne torowanie drogi w kierunku niżej położonego obozu. Ostatnie dni obfitych opadów zrobiły swoje. Tony niezwiązanego z podłożem śniegu na każdym kroku groziły zejściem lawiny. Wspinacze zapadali się po pas, w końcu, po przejściu niewielkiego odcinka, zrezygnowani zawrócili do siódemki.

Nazajutrz pogoda nieco się poprawiła. Stan chorego również. Ale radość w obozie nie trwała długo. Kolejna doba przyniosła powrót nawałnicy, a Arthur Gilkey znów wymagał natychmiastowej interwencji lekarskiej. Miał podwyższone tętno i problemy z oddychaniem, dodatkowo potęgowane przez wysokość.

Chociaż aura wciąż daleka była od optymalnej, 10 sierpnia ruszyli w dół. Po kilku godzinach siłowania się z kopnym śniegiem i opuszczania kolegi na linach, Amerykanie zbliżali się do obozu szóstego. W pewnym momencie zostawili partnera nieco wyżej i zajęli się rąbaniem platformy pod namioty. Gdy wrócili po 27-latka, nie było po nim śladu.

Przyjęto później, że w miejscu, w którym został Arthur Gilkey musiała zejść lawina. I chociaż kolegom należy się słowo uznania za to, że nie zostawili partnera, tylko w trudnych warunkach, próbowali uratować mu życie, prawdopodobnie jego śmierć ich ocaliła. Warunki na K2 były bardzo trudne, wyczerpani wspinacze schodzili do bazy jeszcze pięć dni.

Sukces w cieniu dramatu

Amerykanie, nim odeszli spod K2 w stronę cywilizacji, usypali w pobliżu bazy kamienny kopiec. Tylko tyle mogli zrobić, by upamiętnić partnera.

Rok później, 31 lipca 1954 roku, Włosi Achille Compagnoni i Lino Lacedelli zrobili to, czego nie udało się dokonać kolejnym ekspedycjom z USA - jako pierwsi stanęli na szczycie K2. Sukces był jednak słodko-gorzki. Podczas wyprawy zmarł na ostre zapalenie oskrzeli Mario Puchoz, powiększając grono ofiar zmagań z K2.

Z upływem lat kopiec Gilkeya z miejsca przypominającego o tragedii jednostki stał się symbolicznym cmentarzem wszystkich wspinaczy, którzy na zawsze pozostali w Karakorum. Dziś w ciszy i zadumie odwiedzają je kolejne pokolenia himalaistów i górskich turystów.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas