Potwór z Flatwoods: Co zobaczyła grupa nastolatków?

Sprawa potwora z Flatwoods szybko stała się krajową sensacją /YouTube
Reklama

​W 1952 roku w mieście Flatwoods w stanie Zachodnia Wirginia doszło do niezwykłych zdarzeń. Kilkanaście osób zetknęło się wówczas z tajemniczym stworzeniem, którego pochodzenie do dzisiaj stanowi naukową zagadkę...

Wieczorem 12 września 1952 roku kilku chłopców -  jak co dzień - bawiło się na ulicy. W pewnym momencie zauważyli na niebie dziwny, lśniący obiekt, podobny, jak twierdzili, do srebrnego dolara. Myśleli, że to spadający meteoryt. Jednak niecodzienny pojazd zawisł na jakiś czas na niebie, a potem zaczął opuszczać się na wierzchołek pagórka. 

Kiedy 13-letni Eddie May i jego 12-letni brat wrócili do domu, opowiedzieli o wszystkim mamie. Oczywiście, na początku Kathleen pomyślała, że jej synowie fantazjują, ale mimo tego zgodziła się pójść z nimi na wzniesienie. Dołączyły do nich jeszcze inne dzieci. Na czele grupy stanął członek Gwardii Narodowej Gene Lemon. Młody człowiek wziął do ręki latarkę, zawołał swojego psa, po czym wraz z pozostałymi ruszył w stronę pagórka. Już z daleka wszyscy zobaczyli na wzniesieniu coś świecącego.

Reklama

Niezwykły obiekt okazał się ognistą kulą o średnicy około 12  metrów. Sprawiał wrażenie, jakby pulsował. Wokół kuli unosił się nieprzyjemny zapach, a także mgła, która parzyła nos i gardło. Pies Lemona zaczął okazywać niepokój. Dygotał jak w gorączce, a jego sierść zjeżyła się. Zwierzę, jak odrętwiałe, wpatrywało się w ciemność. 

Kiedy Gene skierował w to miejsce światło latarki, wszyscy obecni zobaczyli istotę podobną do bohatera horroru science fiction. Trzymetrowy potwór stał nieruchomo. Jego głowę okrywało coś, co kształtem przypominało kaptur. Rozpoznać można było jedynie górną część tułowia, ponieważ pozostałe fragmenty odbijały światło. 

Jednak nawet to, co udało się zobaczyć, było przerażające. Czerwona, wręcz bordowa, twarz świeciła się od wewnątrz. Na tym tle fosforyzujące w ciemności wielkie, zielone oczy w kształcie serca wyglądały wyjątkowo strasznie. Kiedy wszyscy obecni przyzwyczaili się do mroku, zobaczyli, że przybysz nosi coś w rodzaju plisowanej spódnicy, spod której wystawały zielone nogi. W rękach trzymał broń podobną do karabinu.

Nagle potwór ruszył się z miejsca - nie szedł, lecz sunął po powierzchni ziemi. Z jego oczu wydostawały się nieprzyjemnie pachnące opary. Ludzie zaczęli tracić oddech. Chwilę wcześniej pies Lemona pobiegł w nieznanym kierunku. Ostatecznie grupa śmiałków też rzuciła się do ucieczki. 

Z pewnością w normalnych okolicznościach Kathleen nie przeskoczyłaby płotu wokół swojego domu z taką łatwością i w takim tempie. Spotkanie z dziwnym przybyszem negatywnie wpłynęło na zdrowie ludzi. Męczyły ich duszności i wymioty. Pies miał identyczne dolegliwości. Obserwowano podrażnienia błony śluzowej nosa oraz obrzęk gardła.

Członkowie grupy przez dwa tygodnie nie mogli ani jeść, ani pić. Lekarz, który zajmował się poszkodowanymi, zauważył, że objawy ich niedyspozycji przypominają zatrucie gazem musztardowym lub następstwa stanu silnego napięcia, wywołanego przez traumatyczne przeżycia. Kiedy wreszcie doszli do siebie, opowiedzieli o wszystkim szeryfowi Robertowi Carrowi oraz dziennikarzom z gazety "Braxton Democrat". 

Stróż prawa wraz z przedstawicielami prasy pojechali zobaczyć miejsce zdarzenia. Nie odkryli niczego, poza śladami na ziemi podobnymi do kolein oraz nieprzyjemnym, trochę metalicznym i nieco węglowym zapachem.

Kolejni świadkowie

Latający obiekt pozaziemski widzieli także inni "szczęściarze". Jeden z nich zaobserwował nawet moment wznoszenia się kuli z pagórka i opowiedział o tym w redakcji gazety. Matka Lemona, mimo że nic nie widziała, wyraźnie odczuła obecność obcych. Kiedy pojazd unosił się w powietrzu, jej dom silnie drgał. Kobieta miała wrażenie, że jeszcze chwila i konstrukcja rozpadnie się na kawałki. 

Radio, które w tym czasie przestało grać, włączyło się dopiero po godzinie. O UFO w swoim raporcie informował także dyrektor lokalnej rady szkolnej, który widział świecący obiekt około szóstej rano 13 września, czyli dzień po tym, gdy niezwykły pojazd zauważyli chłopcy. 

W większości zeznania świadków znacząco się jednak rozmijały. Ktoś zaobserwował grupę latających obiektów, ktoś inny twierdził, że zobaczył jeden statek kosmiczny, który rozpadł się w powietrzu na kilka części. Jedni widzieli lądowanie i eksplozję, inni - samo lądowanie. 

Historia odbiła się szerokim echem w całym kraju. Informowała o niej nie tylko prasa. Kathleen May wystąpiła w telewizyjnym talk show We the People. Wielu porównywało UFO, które znalazło się nad Waszyngtonem, z tym z Flatwoods. Naukowcy z organizacji badającej tego typu zjawiska w Los Angeles zaczęli dostawać masę listów, w których ludzie donosili o analogicznych przypadkach. Jedna z wiadomości dotyczyła właśnie wydarzeń z Flatwoods. 

Nocą Edith i George Snitowski przejeżdżali wraz z dzieckiem przez wspomniane miasto. Nagle silnik w ich samochodzie przestał pracować. Wkrótce poczuli nieprzyjemny zapach, a dziecko zaczęło wymiotować. George postanowił sprawdzić, w czym tkwi przyczyna awarii, więc wysiadł z  samochodu. Wtedy zobaczył ogromną, świecącą kulę, która unosiła się nad powierzchnią ziemi. Mężczyzna chciał podejść bliżej dziwnego obiektu, ale nie był w stanie, ponieważ poczuł, jakby w jego ciało wbijały się tysiące igiełek... 

Nie pozostało mu nic innego, jak tylko szybko wrócić do samochodu. Kiedy George znalazł się kilka metrów od auta, usłyszał, jak jego żona krzyczy z przerażenia. Po chwili zauważył ogromne stworzenie o wzroście mniej więcej trzech metrów. 

Ciało obcego było rozdęte niczym u topielca, głowa miała nieproporcjonalnie duże rozmiary, z kolei cieniutkie, wątłe ręce wyciągały się w stronę maski samochodu. 

Potwór nie szedł, lecz przesuwał się po ziemi. Wystraszona rodzina zamknęła się w pojeździe. Mostrum zbliżyło się do przedniej szyby i zaczęło zaglądać do środka auta. 

Wszystko trwało kilka minut, które Snitowskim wydawały się wiecznością. Potem stwór oddalił się w stronę kuli. Ta, doczekawszy się pasażera, wzniosła się w powietrze i zniknęła za horyzontem. Drżący ze strachu małżonkowie zauważyli na masce samochodu wypalony znak przypominający literę V. 

Byli i tacy, którzy widzieli przybysza przed 12 września. Tydzień wcześniej 21-letnia dziewczyna i jej matka natknęły się we Flatwoods na podobną istotę. Z powodu toksycznego zapachu młoda kobieta poczuła się tak źle, że trafiła do szpitala, w którym spędziła trzy tygodnie... 

Fakty i hipotezy

Czy potwór istniał naprawdę? A może wcale go nie było? Wiele osób sceptycznie odnosi się do całej tej historii. Pierwsze wątpliwości dotyczące relacji świadków pojawiły się praktycznie od razu. A po upływie prawie pięćdziesięciu lat, w 2000 roku, Joe Nickel, członek zespołu dochodzeniowego organizacji CSICOP (obecnie CSI), która specjalizuje się w demaskowaniu zjawisk i zdarzeń paranormalnych, oświadczył, że świecący obiekt widziany 12 września na niebie nad Flatwoods był meteorytem. 

Źródło czerwonego, pulsującego światła, jego zdaniem, stanowił najprawdopodobniej samolot lub latarnia morska. Z kolei osobliwe stworzenie bardzo przypominało badaczowi sowę. Strach, jak wiadomo, ma wielkie oczy, dlatego ludziom wydawało się, że widzą coś nieprawdopodobnego. Tym bardziej że w stanie silnego lęku, który mógł wywołać widok spadającego meteorytu, takie rzeczy się zdarzają. 

Opinię Nickela podziela wielu badaczy wojskowych. Jego wersja wydaje się całkiem możliwa, zwłaszcza że tamtego dnia meteoryt zaobserwowano także w trzech innych stanach. Poza tym 12 września 1952 roku wojskowi otrzymali informację o samolocie, który uległ katastrofie właśnie w okolicy pagórka. Co prawda, wiadomość o wypadku nie została potwierdzona, ale czerwone ognie wydobywające się z samolotu widziało wielu. Być może świadkowie uznali ich odblask za czerwone światło na twarzy potwora. 

Co zaś tyczy się ruchów i dźwięków wydawanych przez tajemniczego gościa, zdaniem Nickela, przypominały one w opisie zachowanie płomykówki (gatunek sowy), która rozsiadła się na drzewie. Ptak ten posiada tzw. szlarę (wieniec z piór wokół oczu i dzioba) w kształcie serca i w ciemności wygląda czasem  dość przerażająco. 

Mogło być tak, że sowa siedziała po prostu na drzewie, a liście pod nią tworzyły złudzenie czegoś w rodzaju plisowanej spódnicy. Z kolei mocne, cienkie kończyny potwora trzymające "karabin" wyglądały jak szpony płomykówki siedzącej na gałęzi. Czy to tłumaczenie przekona wszystkich? Bardzo wątpliwe... 

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy