Przeżył atak rekina, grzechotnika i niedźwiedzia
Dylan McWilliams jest jednym z największych pechowców albo szczęściarzy świata. Ewidentnie ma pecha, ponieważ w ciągu ostatnich kilku lat został zaatakowany przez grzechotnika, niedźwiedzia i rekina. Ale ma też gigantyczne szczęście, bo… wciąż żyje.
Ile razy w ciągu życia może cię zaatakować niebezpieczne zwierzę? Raz? Dwa? W przypadku tego niepozornego 20-latka z Grand Junction w Kolorado już teraz możemy powiedzieć, że przynajmniej trzy razy.
Suche ukąszenie grzechotnika
Wszystko zaczęło się przed ponad trzema laty w Utah, kiedy nastolatek został ukąszony przez grzechotnika podczas wycieczki w okolicach kanionu Moab. Chłopak miał wiele szczęścia. Ukąszenie okazało się suche, co oznacza, że wąż nie wstrzyknął mu pod skórę jadu.
Dzień czy dwa później Dylan doszedł do siebie, na pamiątkę po tamtym zdarzeniu została mu tylko niewielka blizna. W tym wypadku nie było jeszcze nic nadzwyczajnego. Przypadkowe ugryzienie węża zdarza się i u nas, kiedy nie zauważymy na leśnej ścieżce przyczajonej żmii.
Przez jakiś czas nastolatek miał spokój z dzikimi zwierzętami. Ale nie na długo. W ubiegłoroczne wakacje przytrafiła mu się historia żywcem wyjęta z filmu grozy.
Kiedy sen staje się koszmarem
W lipcu Dylan wybrał się na letni obóz do Ward w stanie Kolorado. Noce były ciepłe, dlatego, przykryty jedynie śpiworem, postanowił spać pod gołym niebem. W pewnej chwili ze snu wyrwało go bolesne szarpnięcie.
Chłopak momentalnie się ocknął i zdał sobie sprawę z dramatycznych okoliczności, w jakich się znalazł. Niedźwiedź złapał go potężnymi zębiskami za głowę i próbował zaciągnąć w gęsty las.
Krzyki Dylana usłyszeli inni uczestnicy obozu i pospieszyli mu na ratunek. Niedźwiedź na szczęście przestraszył się wrzawy i zniknął za drzewami, zostawiając pokiereszowanego nastolatka na ziemi.
"Wciąż odczuwam lekki dyskomfort po tym wypadku. Blizny po zębach wciąż są widoczne, te po pazurach - zniknęły. Najwidoczniej byłem w złym miejscu i w złym czasie" - opowiadał przed paroma dniami hawajskim mediom.
Zapytacie, dlaczego chłopak z Kolorado rozmawiał z dziennikarzami na Hawajach? Otóż w ubiegłym tygodniu został tam... zaatakowany przez rekina.
Bał się, że stracił nogę
Do zdarzenia doszło w czwartek 19 kwietnia w wodach otaczających malowniczą wyspę Kauai na Oceanie Spokojnym. Dylan zaczął pływać wcześnie rano. Podczas jednego z przejazdów na desce stracił równowagę i wpadł do wody.
Niedługo potem poczuł rozdzierający ból w prawej łydce.
"Z początku wpadłem w panikę. Nie wiedziałem, jak poważne są obrażenia. Bałem się, że mogłem stracić nogę. Zobaczyłem za sobą żarłacza tygrysiego. Miał 2-2,5 metra długości. Płynąłem desperacko do brzegu, nie wiedziałem, czy nie rzuci się za mną w pogoń" - relacjonował 20-latek z wciąż świeżym opatrunkiem na nodze.
Kiedy dotarł do brzegu, zaczął krzyczeć po pomoc. Jego apel usłyszała przypadkowa kobieta i wezwała ratowników. Spotkanie z rekinem zakończyło się na strachu i siedmiu szwach.
"Sam nie wiem... Albo jestem wielkim szczęściarzem albo pechowcem. W każdym razie moi rodzice bardzo się cieszą, że wciąż żyję" - skwitował Dylan.
(dj)