Antoine Griezmann. Wirtuoz odrzucany przez kolejne kluby
Jest filarem reprezentacji Francji i kandydatem na jedną z największych gwiazd piłkarskich mistrzostw świata. Patrząc dziś na błyskotliwą karierę Antoine’a Griezmanna, bo o nim mowa, trudno uwierzyć, jak wiele musiał znieść, żeby w ogóle… ktoś dał mu szansę i pozwolił rozwinąć skrzydła.
Antoine Griezmann. Rocznik 1991. Szybki, przebojowy, chirurgicznie precyzyjny w polu karnym rywala. W swoim piłkarskim dorobku ma już m.in. triumf w Lidze Europejskiej, wicemistrzostwo Europy (2016) i tytuł najlepszego strzelca oraz zawodnika tej imprezy, a także zwycięstwo w plebiscycie na piłkarza roku France Football 2016.
Kariera gwiazdy Atletico Madryt i reprezentacji Francji nie układała się od początku tak kolorowo. M.in. o kłopotach z załapaniem się do dorosłego futbolu piłkarz opowiedział w swojej autobiografii pt. "Antoine Griezmann. Za zasłoną uśmiechu". Prezentujemy jej obszerny fragment.
Przeczytaj fragment biografii Antoine'a Griezmanna
Odrzucanie przez kolejne kluby
Dobre występy w drużynie Mâcon zwróciły na mnie uwagę środowiska piłkarskiego nie tylko w moim regionie. Zainteresowanie mną wyrażały różne kluby, zacząłem być zapraszany na testy. Mój ojciec zawsze mi towarzyszył. Tata nie wywierał na mnie presji, ale też nie namawiał mnie, żebym zrezygnował z zostania zawodowym piłkarzem na rzecz "normalnej" pracy. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo o tym marzyłem.
Na testy jeździł także mój kumpel Jean-Bapiste. Zawsze trzymaliśmy za siebie kciuki. Po jakimś czasie został przyjęty do szkółki klubu FC Gueugnon, lecz niedługo potem dał sobie spokój z piłką. Wkrótce wyjechał do Meksyku, a po powrocie w rodzinne strony został wychowawcą w jednym z miejscowych gimnazjów.
Pierwsze testy przechodziłem w AJ Auxerre. Początkowo miały trwać dwa tygodnie, ale ostatecznie przedłużyły się do miesiąca. Myślałem, że przez ten czas będę mieszkał w internacie przy szkółce, ale trafiłem do schroniska młodzieżowego. W tym czasie gwiazdami Auxerre byli napastnik Djibril Cissé i stoper Philippe Mexes. Kiedy miałem sposobność przypatrywać się treningom pierwszej drużyny, ze szczególną przyjemnością przyglądałem się zwłaszcza Mexesowi, przystojnemu blondynowi, który po boisku poruszał się z niewymuszoną elegancją. Koniec końców, w Auxerre stwierdzili, że jestem niezły, ale nie przyjęli mnie do swojej szkółki.
Następny na liście był Olympique Lyon. W tym czasie za szczególne talenty w drużynach juniorskich Olympique uchodziło trzech moich rówieśników: Alexandre Lacazette, Clément Grenier i Yannis Tafer. Wiele dobrego mówiło się zwłaszcza o Aleksie. Już wtedy wykazywał się nieprzeciętnym instynktem strzeleckim i jak najbardziej zasługiwał na komplementy, które kierowano pod jego adresem.
Zaprzyjaźniliśmy się podczas zgrupowań reprezentacji do lat 18. Wkrótce potem zdobyliśmy mistrzostwo Europy w kategorii U19. Po latach, już jako senior, czasami mu przypominałem: "A pamiętasz, jak Lyon mnie odrzucił?".
Przez rok ojciec w każdą środę woził mnie na treningi młodzieżowej drużyny OL w kompleksie sportowym Gerland. Działacze Olympique zamierzali zaproponować mi kontrakt na wyłączność. Polegałoby to nam tym, że przez dwa kolejne lata wciąż byłbym zawodnikiem juniorów Mâcon, ale Lyon miałby przez ten czas wyłączność na pozyskanie mnie do swojej szkółki. Gdyby tak się nie stało, przysługiwałoby mi odszkodowanie. Ja natomiast przez trzy sezony od chwili podpisania takiego kontraktu nie mógłbym wstąpić do szkółki innego klubu niż Lyon. Spośród pięciu decyzyjnych działaczy Lyonu dwóch nie zgodziło się na podpisanie ze mną takiego kontraktu, więc pomysł upadł.
Kiedy w jakimś klubie zamykano przede mną drzwi, mój ojciec słyszał mniej więcej coś takiego: "Pana syn jest dobry, ale jeszcze poczekajmy. Niech wciąż gra w Mâcon i się rozwinie. Ale cały czas mamy go na oku". Słyszałem to wielokrotnie. Czasami czułem się zniechęcony i nie chciało mi się jeździć na kolejne testy. Ale ojciec podtrzymywał mnie na duchu: "Nie poddawaj się. Jeśli się uda, zrealizujesz swoje marzenia!".
Niedługo potem odrzuciły mnie kolejne kluby, Sochaux i Saint-Étienne. Zbliżały się moje 14. urodziny. Czułem się coraz bardziej rozczarowany. Raz nawet zrobiono mi prześwietlenie nadgarstka, żeby przekonać się, jak wysoki urosnę. To było upokarzające.
W tamtym czasie zawodowe kluby we Francji poszukiwały do swoich szkółek silnych dryblasów. Nikt nie zawracał sobie głowy chłopcami o innych gabarytach. Czasami testy sprowadzały się do sprawdzenia szybkości na dystansie 40 metrów. Jeśli byłeś za wolny, nawet nie sprawdzano, co potrafisz zrobić z piłką...
Na kolejne testy pojechaliśmy do Metzu. Mnie i mojemu tacie towarzyszył mój ojciec chrzestny Geoffrey. Po długiej podróży oni zatrzymali się w jednym z hoteli, a ja spędziłem noc w internacie szkółki klubowej. Na wszystkich łóżkach umieszczono herb FC Metz. Byłem pod wrażeniem wystroju i atmosfery. Zaczynałem czuć się już częścią klubu. W ramach testów zagrałem połowę meczu przeciwko juniorom VfB Stuttgart, a potem jeszcze jeden mecz.
Wszystko dobrze się zapowiadało. Kierownik szkółki zaprosił nas na kolejne testy w następnym tygodniu. "Pana syn ma talent. Chcemy go jeszcze obejrzeć. Za wszystko płaci klub" - powiedział mojemu ojcu. Tydzień później wróciliśmy do Lotaryngii. Znowu miałem podstawy, żeby być dobrej myśli. "Jest dobrze. W ciągu tygodnia odezwiemy się do pana. Wszystko wskazuje na to, że pański syn trafi do naszej szkółki. Będzie mógł pan odwiedzać go tak często, jak pan zechce. W tygodniu syn będzie trenował z naszymi juniorami, a w weekendy grał w barwach Mâcon. Będziemy pokrywać koszty podróży" - powiedziano tacie. W głowie już wszystko sobie poukładałem. Czułem się piłkarzem Metzu.
Tymczasem minął tydzień, a nikt z Metzu się do nas nie odezwał. Minęły kolejne trzy tygodnie... i nadal nic. Kierownik szkółki nawet nie zadzwonił. O tym, że nie zostałem przyjęty, dowiedzieliśmy się mimochodem od jednego ze skautów klubu. Byłem wstrząśnięty, odczułem to jak policzek. Kiedy dowiedziałem się, że nie zostanę przyjęty, zamknąłem się na kilka godzin w pokoju i płakałem z wściekłości. W pewnym momencie chciałem w ogóle dać sobie spokój z piłką nożną.
Wygląda na to, że FC Metz ma poważny problem ze skautingiem. Przecież to właśnie ten klub odrzucił Michela Platiniego, uznawszy na podstawie badania spirometrem, że przyszły trzykrotny zdobywca Złotej Piłki ma za słabą wydolność! Decyzja działaczy Metzu głęboko mnie zraniła. Niedługo potem z ojcem skontaktował się kolejny klub, RC Lens, ale tata odrzucił propozycję testów, chcąc oszczędzić mi kolejnego zawodu.
Koniec końców, starałem się szukać pozytywów zaistniałej sytuacji. Przecież nawet gdybym dostał się do szkółki Metzu, nie zagwarantowałoby mi to kariery zawodowego piłkarza. Paradoksalnie to w wyniku wszystkich porażek w tamtym okresie dziś jestem tu, gdzie jestem. To, że wiele razy słyszałem, że jestem za mały i za słaby, na pewno mnie wzmocniło. Dla wątłego blondynka, jakim wtedy byłem, te powątpiewania w moje możliwości okazały się najlepszym źródłem motywacji do pracy.
Ale wtedy oczywiście jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nie rozumiałem, dlaczego kluby przykładały aż taką wagę do warunków fizycznych. Wydaje mi się, że kiedy mowa o 13-letnim piłkarzu, najważniejsze jest nie to, jak szybko przebiega 100 metrów i czy jako dorosły będzie mierzył dwa metry, lecz to, czy ma po prostu talent do piłki. Ale w tamtym okresie w szkółkach zawodowych klubów szło się na łatwiznę.
Działaczy i trenerów nie interesował długofalowy rozwój młodych piłkarzy. Chcieli od razu mieć do dyspozycji ukształtowanych atletów. A ja byłem nie dość, że niski, to jeszcze szczupły. Nic więc dziwnego, że nie znajdowałem uznania w oczach klubowych decydentów. To było frustrujące, tym bardziej że grając w barwach Mâcon, mimo mizernych warunków fizycznych zdobywałem dużo bramek, choć przecież nie grałem nawet jako środkowy napastnik.
Na szczęście los wreszcie uśmiechnął się do mnie podczas kolejnych testów, tym razem w Montpellier. To było w pierwszy weekend maja 2005 roku. Skaut tego klubu zaprosił mnie do dołączenia do klubowej drużyny do lat 13, która miała wziąć udział w organizowanym przez Paris Saint-Germain młodzieżowym turnieju im. Bernarda Brochanda, byłego działacza PSG i mera miasta Cannes.
Turniej odbywał się w Camp des Loges, ośrodku treningowym paryskiego klubu znajdującym się w miejscowości Saint-Germain-en-Laye. Najpierw pojechaliśmy z ojcem i moim kolegą z Mâcon, Steve’em Antunesem, który też miał przechodzić testy, samochodem do Montpellier, a potem pociągiem do Paryża. Pamiętam, że w przeciwieństwie do pozostałych juniorów Montpellier nie miałem na sobie klubowej koszulki, tylko T-shirt w barwach Jamajki.
Kiedy wysiadałem z vana, którym dowieziono nas na miejsce rozgrywek, uśmiechnął się do mnie jakiś mężczyzna; widziałem go pierwszy raz w życiu. "Nie wiedziałem, że reprezentacja Jamajki też startuje" - zagaił. Jak się okazało, to było moje pierwsze spotkanie z Érikiem Olhatsem. Nie przykładałem wagi do tego epizodu. Zagrałem mecz, a potem usiadłem na trybunie i jadłem wzięte z domu herbatniki. Wtedy znowu podszedł do mnie ten pan, który zagaił do mnie przed meczem. "Herbatnik w zamian za klubową odznakę?" "Nie chcę żadnej odznaki, ale trzymaj, podzielę się z tobą" - odpowiedziałem, podając mu herbatnika. W takich okolicznościach nawiązaliśmy pierwszy kontakt.
Pochodzący z Bayonne Éric Olhats przyjechał na turniej jako skaut hiszpańskiego klubu Real Sociedad San Sebastian. Tym razem nie wyróżniłem się niczym szczególnym, strzeliłem tylko jednego gola, i to przeciwko słabej drużynie. Pod koniec dnia, kiedy czekałem na murawie na rozdanie nagród, pijąc sprite’a, znowu zobaczyłem Érica. Podszedł do mnie i zapytał, czy może łyka. Podałem mu butelkę, a on włożył mi wtedy do kieszeni swoją wizytówkę. "Masz. Przeczytaj to dopiero, gdy wrócisz do domu" - powiedział, po czym się ulotnił.
Pokusa była zbyt wielka. Nie czekając, aż wrócę do Mâcon, wyciągnąłem z kieszeni wizytówkę. Zobaczyłem, że na wizytówce napisał odręcznie wiadomość adresowaną do moich rodziców: "Chciałbym, aby państwa syn odbył tygodniowe testy w Realu Sociedad. Proszę o kontakt".
Antoine Griezmann, Arnaud Ramsay "Antoine Griezmann. Za zasłoną uśmiechu". Wydawnictwo Sine Qua Non. Data wydania: 06.06.2018.