"Cudowny lek" - tak powstrzymano gruźlicę

Gruźlica dziesiątkowała mieszkańców Europy już od XVII wieku. Jej prątki odkrył niemiecki uczony Robert Koch, który wyniki swoich badań opublikował 24 marca 1882 roku. Książka "Cudowny lek" opisuje walkę z tą zabójczą chorobą.

Koch
KochINTERIA.PL/materiały prasowe
Robert Koch w swoim laboratorium
Robert Koch w swoim laboratoriumINTERIA.PL/materiały prasowe

Dane liczbowe są nieprecyzyjne, ale raczej niedoszacowują zapadalności na tę chorobę. Oficjalne rejestry z tamtych lat pozostawiają wiele do życzenia, ponadto gruźlica często przybierała różne postaci. Jej odmiana płucna znana była jako suchoty, odmianę atakującą węzły chłonne nazywano skrofułami, skórną - toczniem lub wilkiem, a gdy atakowała inne narządy, często mylono ją z rakiem. Największe spustoszenie w organizmie człowieka siała jej postać płucna.

Nie mogła wybrać dla siebie lepszej kryjówki. W głębi płuc niepostrzeżenie rozwijała się tak długo, że w wielu przypadkach za przyczynę śmierci uznawano zupełnie inną przypadłość - grypę, zapalenie płuc lub jedną z często rozpoznawanych wtedy gorączek - podczas gdy zasadnicza przyczyna pozostawała niewidoczna jak cień w tle. Do walki z nią stanęło dwóch lekarzy, którzy starali się odkryć skuteczny lek, który uratowałby setki tysięcy istnień. Historię tej walki opisuje książka "Cudowny lek" wydana nakładem wydawnictwa ZNAK. Tak jej autor, Thomas Goetz, opisuje początki walki z gruźlicą.

Robert Koch - odkrywca prątków gruźlicy
Robert Koch - odkrywca prątków gruźlicyINTERIA.PL/materiały prasowe

Do Berlina

W przedziałach zapełnionych chorymi na gruźlicę ataki kaszlu i rzężenia konkurowały z gwizdkami parowozów oraz z piskiem hamulców pociągów zatrzymujących się przy placu Poczdamskim1. Napływali do Berlina całymi dniami, tygodniami i miesiącami, nie mając pojęcia, dokąd iść ani co robić, gdy już dotrą na miejsce. Berlińczyków musiała zdumiewać ta istna pielgrzymka zombie: tłumy żywych trupów z całej Europy przybywały do ich miasta w poszukiwaniu czegoś, co oficjalnie jeszcze nie istniało.

Wędrówki chorych rozpoczęły się w sierpniu 1890 roku wraz z pojawieniem się pierwszych pogłosek, że Robert Koch, największy spośród europejskich naukowców, opracował terapię, a raczej remedium przeciwko suchotom, czyli gruźlicy. Koch niczego nie obiecywał; napomknął tylko o substancji, która prawdopodobnie powstrzymywała postępy choroby. Ale to napomknięcie wystarczyło.

Gruźlica była najbardziej śmiercionośną chorobą na świecie, a cierpiący na nią naprawdę zdesperowani. Zdążali do Berlina w poszukiwaniu choćby promyka nadziei. Gruźlicę uważano za podstępną chorobę, gdyż rozwijała się powoli, jakby od niechcenia. Najpierw pojawiał się niewinny kaszel, niekiedy przeziębienie lub dreszcze. Potem jednak kaszel stawał się coraz groźniejszy, a każdy jego atak przysparzał coraz większego bólu. Chory zaczynał pluć krwią. Tracił apetyt, co powodowało znużenie, głębokie otępienie, senność i apatię.

Wyniszczony chorobą organizm stopniowo marniał i gasł. U większości zarażonych proces ten trwał kilka miesięcy, a nawet lat. Nawet wtedy, gdy koniec wydawał się już bliski, chorzy sprawiali wrażenie, że nie mogą wykrzesać z siebie dość energii, by skonać. W końcu umierali - tysiącami, setkami tysięcy, milionami.

Arthur Conan Doyle w Berlinie
Arthur Conan Doyle w BerlinieINTERIA.PL/materiały prasowe

Przerażające żniwo

W drugiej połowie XIX wieku gruźlica odpowiadała za co najmniej jedną czwartą wszystkich zgonów. Ponure widmo zawisło nad wszystkimi krajami Europy, nad Stanami Zjednoczonymi i całym światem. Za przybywającymi do Berlina chorymi nieuchronnie podążała
śmierć. Umierali w drodze w przedziałach kolejowych, na miejscu w hotelach, a także w klinikach i na oddziałach szpitalnych, oczekując na dawkę nowego, niezwykłego środka. Władze miasta nie miały pojęcia, co robić. W hotelach i w szpitalach zaczęło brakować miejsc. Nawet kawiarnie przerobiono na miejsca pobytu dla przyjezdnych.

Z obawy przed wzrostem ryzyka zakażenia gruźlicą mieszkańców miasta, berlińska policja rozpoczęła wdrażanie nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa w celu opanowania niekontrolowanego napływu chorych. Sam Joseph Lister, jeden z najsłynniejszych lekarzy w Europie i pionier teorii o rozprzestrzenianiu się chorób za pośrednictwem zarazków, ostrzegał, że tak ogromna masa ludzi stwarza "poważne zagrożenie dla zdrowia publicznego mogące wyniknąć z nagłej inwazji przybywających z najdalszych zakątków ziemi pacjentów cierpiących na wszystkie znane postaci gruźlicy".

Nowy środek

Inwazja chorych jeszcze się nasiliła po 13 listopada, gdy Koch wreszcie podał kilka szczegółów na temat opracowanego przez siebie środka. Publiczny pokaz preparatu zaplanowano na 17 listopada w Berlinie, więc do tłoczących się w pociągach gruźlików dołączyli naukowcy. Najbystrzejsi przedstawiciele profesji medycznej w Europie pragnęli na własne oczy zobaczyć, jak preparat Kocha niszczy najgorszą chorobę, jaka kiedykolwiek prześladowała ludzkość.

W jednym z tych pociągów podróżował młody Szkot. Wybrał się do Berlina zainteresowany nie tyle lekiem, co procesem prowadzącym do jego powstania. Nieznany, ambitny lekarz z angielskiej prowincji miał zamiar zabawić się w detektywa i ocenić efekty pracy doktora Kocha. Ubóstwiał swego niemieckiego kolegę po fachu, ale lata praktyki uodporniły go na obietnice cudownych leków i doraźnych rozwiązań. W Berlinie chciał się przekonać, czy nowy środek naprawdę działa. Podróż ta miała odmienić jego życie: przybywał jako obserwator historycznych wydarzeń, lecz miał wyjechać jako postać historyczna. Przyjeżdżał jako lekarz, a miał wyjechać jako pisarz. Nazywał się Arthur Conan Doyle.

_____________

W artykule wykorzystano fragmenty książki "Cudowny lek. Robert Koch, Arthur Conan Doyle i prątki gruźlicy" autorstwa Thomasa Goetza wydanej nakładem wydawnictwa ZNAK.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas