Lamborghini zniszczone w majestacie prawa. Aż żal patrzeć
Jeśli na widok stłuczki złotego lamborghini zakłuło cię coś w sercu, ten widok doprowadzi cię do głębokiej rozpaczy. Na Tajwanie w majestacie prawa, na oczach dziennikarzy niszczarka rozszarpała piękne, czarne murcielago warte grubo ponad milion złotych.
Lekko rozbitym podczas drobnej stłuczki w Warszawie złotym lambo żyła przez kilka dni cała Polska. Filmy, zdjęcia, relacje reporterów z miejsca zdarzenia. Wiadomo - taka sensacja nie zdarza się co dzień, ale po wymianie kilku-kilkunastu części auto będzie nadal cieszyć właściciela. Tego niestety nie możemy powiedzieć o czarnym murcielago z Tajwanu...
Zupełnie niedawno świat obiegły wstrząsające zdjęcia i filmy ukazujące proces całkowitej, bezlitosnej destrukcji całkowicie sprawnego i kompletnego lamborgini. Sam wóz oczywiście nie zawinił - zniszczony został z uwagi na zaniedbania, a właściwie to uchybienia właściciela. O co dokładnie poszło?
Jak informują media, sportowe cacko zostało skonfiskowane dwa lata temu z powodu niedopełnienia formalności przez mężczyznę, który sprowadził wóz, ale po otrzymaniu warunkowych, pięciodniowych tablic rejestracyjnych, nie kwapił się z zarejestrowaniem wozu.
Służby celne nałożyły na kierowcę karę, ale ten odwołał się do sądu. Robił tak za każdym razem, gdy otrzymał kolejną karę lub upomnienie, czym rozsierdził władze do tego stopnia, że w końcu postanowiono przykładnie ukarać niepokornego obywatela. Zasądzono oficjalną "zsyłkę" na złomowisko i zniszczenie kłopotliwego i nielegalnego wozu.
To jednak nie było najgorsze. Destrukcję samochodu marzeń zaplanowano bowiem ze szczególnym okrucieństwem, niczym najgorsze tortury. Zamiast wrzucić wóz do zgniatarki i zapomnieć o sprawie, postanowiono zrobić z tego medialny show ku przestrodze dla innych kombinatorów.
Zresztą, co tu dużo opowiadać. Zobaczcie, jak zasada Dura lex, sed lex działa na Tajwanie.
A dla widzów o mocnych nerwach - pełna, dwudziestominutowa relacja z egzekucji.