Makijażystka zwłok

- Początek nie był łatwy. Co innego ćwiczyć na manekinie, co innego dotykać martwego człowieka. Za pierwszym, drugim, może trzecim razem musiała "wzmocnić się" kilkoma kroplami alkoholu. Nie po to, by przełamać obrzydzenie, bo go nie czuła, ale coś w sobie musiała przełamać - tak o początkach swojej pracy opowiada Agnieszka, która zawodowo zajmuje się malowaniem i przygotowywaniem do pochówku ludzkich zwłok.

Tylko żadnych zdjęć proszę - Agnieszka zastrzega od razu. Nie, żeby wstydziła sił tego, co robi, ale ludzie różnie reagują na wieść o jej profesji. Różnie, to znaczy na ogół ostrożnością, trochę lękiem, ledwie tłumioną niechęcią, czy w ogóle nie tłumioną odrazą. A przecież jest potrzebna i czuje się potrzebna. Ludzie jej potrzebują. Ci żywi nawet bardziej niż ci martwi.

Śmierć malowana

Pomysł narodził się przed czterema laty. Wszystko zaczęło się od jednej rozmowy, od jednej sugestii. Agnieszka rozmawiała ze znajomym, przedsiębiorcą pogrzebowym, który skarżył się, że mimo kosztownej oprawy pogrzebu, drogiej odzieży zmarłego, trumny "business class", często nie można otworzyć dla żałobników trumny, bo nieboszczyk wygląda jak... nieboszczyk. Nie takiego chcą pamiętać jego najbliżsi, w końcu to widok, który zapada w pamięć na lata. I co powiedzą inni uczestnicy uroczystości pogrzebowych... Czasem zdarzają się komentarze nad trumną, nawet nie od rodziny zmarłego, raczej znajomych i przyjaciół.

Kurs niedostateczny

Że nieboszczyk "nie taki" i że rodzina powinna się bardziej postarać. W trumnie wolą widzieć rumianą twarz, dłonie wypielęgnowane, fryzurę jak z żurnala. I nie ma kto tego zrobić, a przecież zrobić się da. Jasne, że się da - pomyślała Agnieszka. Już z takim nastawieniem trafiła na kurs kosmetyczny. Nie przyznała się innym kursantkom komu będzie robiła makijaż. Jak to powiedzieć instruktorce, że czego innego chce się dowiedzieć, że jej klienci też będą wymagający, chociaż inaczej, że potrzebny jej nieco inny zasób wiedzy?

- Żywi mają do kogo chodzić, kosmetyczek jest aż nadto, a zmarłym też się coś należy - twierdzi Agnieszka.

Poprosiła tylko o wskazówki, jak wykonać makijaż naturalny. Dowiedziała się i tak się wszystko zaczęło. Dębica okazała się marnym "rynkiem zbytu" na jej usługi, może ludzie mają tu inny stosunek do śmierci i zmarłego niż w Krakowie, Tarnowie, Rzeszowie? Może myślą, że nieboszczykowi należy się trumna, ubranie, pogrzeb i nic więcej? Może makijaż dla nieboszczyka to zbytek i ekstrawagancja. Dość, że pierwsze zlecenia na jej usługi szły z dużych okolicznych miast. Do tej pory tak jest, choć zdarzają się zainteresowani z poddębickich wiosek.

Reklama

Kilka kropel dla odwagi

Początek nie był łatwy. Co innego ćwiczyć na manekinie, co innego dotykać martwego człowieka. Za pierwszym, drugim, może trzecim razem musiała "wzmocnić się" kilkoma kroplami alkoholu. Nie po to, by przełamać obrzydzenie, bo go nie czuła, ale coś w sobie musiała przełamać.

- Zanim człowiek weźmie się do tego, to wydaje się to proste - wspomina Agnieszka. - A w obecności zmarłego, a kiedy jeszcze zmarł na przykład w wyniku wypadku... To trochę inaczej wygląda w praktyce.

Pamiętaj o trwałej

Dziś ma na koncie setki wykonanych makijaży i twierdzi, że lubi to, co robi. Nie wymaga to specjalnych umiejętności, tu makijażu nie tworzy się według trendów w modzie. Wystarczy, że twarz zmarłego będzie wyglądała naturalnie. "Żywi" klienci Agnieszki na ogół nie mają specjalnych życzeń, tylko czasem zdarzają się nietypowe prośby.

- Jedna z klientek mała taką specjalną prośbę - wspomina Agnieszka. - Prosiła, by jej zmarłej kilkunastoletniej córce zrobić trwałą fryzurę. I wcale nie chodziło o kaprys, dla tej kobiety to był swoisty dowód uczucia dla córki. Po prostu dziewczyna wielokrotnie planowała, że na swoje osiemnaste urodziny zrobi sobie trwałą. Nie zdążyła. Ale matka o tym pamiętała.

Usługi z konieczności

Nie zawsze decyduje uczuciowość bliskich, najczęściej konieczność.

-W Tarnowie miałam zlecenie, by przygotować 16-letnią dziewczynę, która została zgwałcona i zamordowana - mówi Agnieszka i łzy napływają jej do oczu. - Twarz miała pociętą nożem czy żyletką... Już sam fakt, w jaki sposób zginęła i stan zwłok... Niełatwo było zacząć, ale widziałam, co czuje rodzina. Już choćby dla nich chciało się pomóc.

Niebezpieczna praca

Częściej zdarzają się życzenia odnoście ubioru. Rodzina nie zawsze kupuje, czasem prosi o to Agnieszkę. Praca nie wymaga też specjalnych kosmetyków, stosuje te ogólnodostępne, żadnych specyfików z ekstraklasy w branży kosmetycznej. Czasem tylko, jeśli stan zwłok tego wymaga, używa czegoś, czego nie można dostać w każdej drogerii. I koniecznie rękawiczki chirurgiczne i maseczka na twarz. Zawsze istnieje choćby minimalne ryzyko zakażenia. W końcu nikt jej nie informuje, na co zmarł jej klient, jakie choroby przechodził, na co ona się naraża. A musi mieć bezpośredni kontakt z klientem, choćby przy myciu zwłok, ubieraniu... 200 zł za mycie i ubieranie i te 200 zł za makijaż nie rekompensują ryzyka.

Zmarli to temat tabu

Od pracy gorsza jest reakcja jej otoczenia na jej pracę.

- Nie przyznaję się do tego, co robię - mówi dziewczyna. - Już nie. Straciłam przez to wielu znajomych, przyjaciół. Na wieść o tym, czym się zajmuję reagowali... no, nawet obrzydzeniem. Teraz, jeśli muszę się przyznać, to mówię, że robię normalną kosmetykę, jadę do klienta i to wszystko.

Znajomi początkowo nie wierzyli. "Żartujesz" - mówili, bo kto przy zdrowych zmysłach podjąłby się takiej roboty. Kiedy na ich prośbę zaczynała opowiadać o swojej pracy, czuła jak ich nastawienie do niej się zmienia. Kiedy opowiadała jak igłą i nićmi chirurgicznymi zszywa martwą, porozrywaną wypadkiem skórę, niektórzy jakby odsuwali się od niej. Wkrótce okazywało się, że wielu z nich nie ma czasu na kolejne spotkanie, ma inne zajęcia, przestali telefonować... Czasem pół żartem, pół serio padało określenie "wampirzyca". Bardziej serio niż żartem, bo wyczuwalna była odraza.

- Bywało gorzej - wspomina Agnieszka. - Jeszcze podczas spotkać zauważyłam, że wielu niegdysiejszych znajomych bardzo stara się nie wziąć do ręki tego, czego przed chwilą dotykałam, nie siadać w miejscu, w którym przed chwilą siedziałam. Może bardzo starały się okazywać tego obrzydzenia, ale widziałam... Może jestem trochę przewrażliwiona. W rodzinnym domu było niewiele lepiej. Przy niemal każdej wizycie mama pytała, czy zdezynfekowałam ręce. O mojej pracy w ogóle z nią nie rozmawiam.

Praca za darmo

Już od dawna nie rozmawia ze znajomymi o swojej pracy. Tymi, którzy jej jeszcze zostali. A czasem chciałoby się pogadać o pracy, bo przecież dla każdego robota to kawał życia. A jeszcze taka robota... Czasem trzeba "wygadać" stres i napięcie, jak wtedy, kiedy przygotowywała ciało chłopaka po wypadku motocyklowym. Na dzień przed rozpoczęciem służby wojskowej chciał zaszaleć, wsiadł na motor, z młodzieńczo - wiejską fantazją chciał ścigać się z autobusem. Już niemal wygrywał, wyprzedzał autobus, kiedy z przeciwka wyjechał samochód osobowy. To była chwila. Rekonstrukcja twarzy wymagała niemal cudu. Matka zmarłego była nieprzytomna z rozpaczy, podczas pogrzebu leżała bezwolna na ławce. Agnieszka też poszła na pogrzeb. Ani rodzina, ani znajoma, ale poszła, ujęta rozpaczą bliskich zmarłego. Nawet nie wzięła pieniędzy za swoje starania. Widać było, że dość mają zgryzot, a poza tym to byli biedni ludzie.

Chyba najtrudniej jest z dziećmi, jak w tedy, gdy musiała przygotować ciało kilkuletniego chłopca, który wpadł pod pracujący kombajn. Maszynę wyłączono nie dość wcześnie, by malcowi uratować życie, nie dość wcześnie by uratować mu jedną rękę, z której nic nie zostało. W trumnie złożono ciało z ręką manekina. Nic więcej nie dało się Zrobić.

To też praca z człowiekiem

Czy trzeba mieć w sobie jakąś odporność, by pracować ze zmarłymi, czy może jakąś wrażliwość? W końcu nie każdy może to robić, nie każdy nawet może znieść towarzystwo tego, kto to robi.

-To też jest praca z człowiekiem - wyjaśnia Agnieszka. - Wprawdzie martwym, ale człowiekiem. Żeby to robić trzeba mieć dużo szacunku. Każdego człowieka. To nawet może przynosić satysfakcję, jestem zadowolona, kiedy widzę różnicę między stanem zwłok przed i po zabiegu. I kiedy po pogrzebie rodzina zmarłego dzwoni z podziękowaniami. Choćby dla takich chwil warto to robić.

Nie dziwi się obrzydzeniu

Nie dziwi się tym, którzy obrzydzeniem reagują na to, czym się zajmuje. Nie dziwi się, choć ją to boli. Ona sama z trudem zniosłaby towarzystwo kogoś, kto np. pracuje w rzeźni. Bo jak można zabić zwierzę, obedrzeć je ze skóry? Jak w ogóle można skrzywdzić jakiekolwiek zwierzę? Za każdym razem, gdy zlecenie pochodzi z Dębicy, drży, że to może być zlecenie od rodziny znajomego lub choćby znajomego znajomego. A i nieznajomi reagują dziwnie. Bliscy zmarłego niekiedy starają się ukryć zaskoczenie, gdy na wezwanie w drzwiach staje drobniutka, atrakcyjna blondynka a nie ponury jegomość w czerni. Przyzwyczaiła się, a właściwie próbuje się przyzwyczaić. Nie do pracy, a do mentalności bliźnich, do ich reakcji. Dużo ludzi odejdzie z tego świata, zanim ludzie w Dębicy oswoją się z myślą, że praca z martwym człowiekiem jest jak wiele innych zajęć, że też jest potrzebna, że będzie budzić mniej niechęci niż na przykład zawód rzeźnika czy dziwki. Agnieszka na razie stara się ukrywać to, co robi. I zachowuje wrodzoną pogodę ducha. Podobno charakterystyczną dla wszystkich, którzy pracują ze zmarłymi.

Andrzej Plęs

MWMedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy