Mistrzowie kierownicy

Odległość, którą pokonują w ciągu roku kierowcy 10 Warszawskiego Pułku Samochodowego, jest większa niż sto okrążeń Ziemi. Mimo to jeżdżą w zasadzie bezkolizyjnie.

Ostatni wypadek przytrafił się im pięć lat temu. Jeden z ich samochodów osobowych wjechał na przeciwległy pas jezdni, doszło do zderzenia czołowego. Kierowca został ranny, nikt więcej nie ucierpiał. To najpoważniejsze wydarzenie, o jakim pamiętają w pułku. - Przytrafiają się stłuczki, średnio co 140 tysięcy przejechanych przez nas kilometrów - patrzy w statystyki major Radosław Suchecki, nieetatowy oficer prasowy jednostki. - To chyba niedużo, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, że najwięcej jeździmy po zakorkowanej Warszawie - dodaje podpułkownik Krzysztof Zakrzewski, pełniący obowiązki dowódcy pułku.

Reklama

Bez brawury

Statystyki mogą robić wrażenie, bo rocznie kierowcy tej jednostki przejeżdżają w sumie od 4 do 5 milionów kilometrów. W mundurze jest ich 267, do tego dochodzą cywile. Jeżdżą około 700 samochodami - od osobowych, przez autokary, pojazdy specjalistyczne, po duże ciężarówki. Do dyspozycji mają nawet traktor. Nie jest to nowa flota. Ponad połowa samochodów przekroczyła limity lat użytkowania. Mimo to kierowcy średnio otrzymują zaledwie jeden mandat w miesiącu, głównie za przekroczenie prędkości.

- Nie są to duże wykroczenia, zdarza się, że jadą o 10-15 kilometrów na godzinę za szybko - zapewnia dowódca i dodaje, że kierowcy dopuszczają się rocznie około dziesięciu przewinień dyscyplinarnych, ale nie wszystkie są związane z prowadzeniem pojazdów. Żeby zachować bezpieczeństwo jazdy, wszyscy żołnierze po weekendzie i po dniach wolnych od pracy, kiedy wyjeżdżają za bramę jednostki, są sprawdzani alkomatami i narkotesterami. W tygodniu takie kontrole prowadzi się wyrywkowo. Wpadek nie ma.

- Nie ryzykują jazdy na kacu. Wiedzą, że to nie przejdzie - zapewnia podpułkownik Dariusz Chodyna, szef logistyki w warszawskiej jednostce. - Jeśli po weekendzie któryś z nich czuje, że przesadził z alkoholem w czasie rodzinnej uroczystości, to sam zgłasza ten fakt przełożonemu. Wtedy trzeba mu znaleźć zastępstwo. Ale to incydentalne przypadki.

Powrót za tydzień

Ostatni żołnierz z poboru opuścił pułk w połowie 2009 roku. Wtedy jeszcze funkcjonował tu ośrodek szkolenia kierowców (już go zlikwidowano). Teraz do służby trafiają żołnierze z takimi uprawnieniami, na jakie jest zapotrzebowanie. Żeby dostać pracę kierowcy, trzeba mieć przynajmniej prawo jazdy kategorii C. Chętnych nie brakuje.

- Nie mamy problemu z naborem. Ludzie cenią służbę w tej jednostce, bo jest stabilna, w dodatku w wielkim mieście - ocenia Zakrzewski. Dla kierowców dzień pracy zaczyna się wcześnie, bo o 5.30. I może trwać maksymalnie 10 godzin. Po tak długim czasie spędzonym za kółkiem następny dzień jest wolny. Takiego przywileju nie mają ci, którzy pracują krócej, do 8 godzin. Dlatego w długie trasy wyjeżdżają dwie osoby (dotyczy to przeważnie kierowców autokarów).

- Są takie zlecenia, że kierowcy ruszają i wracają za tydzień - przyznaje dowódca. Dziennie z jednostki wyjeżdża od 150 do 200 pojazdów. Technicy pracują każdego dnia do godziny 22. Wozy muszą przejść obsługę techniczną i zostać zatankowane. Jeśli wróciły w nocy, są obsługiwane wcześnie rano, tak by jeszcze tego samego dnia mogły wyruszyć. Jeżdżą sami mężczyźni.

Pierwsza kobieta na ciężarówce

W pułku jest obecnie pięć kobiet, ale nie pracują one na stanowiskach kierowców.

- To kropla w morzu, na pewno byśmy kobiet nie odrzucili, bo u nas mogą one służyć równie dobrze jak mężczyźni. Tyle że jakoś do nas nie przychodzą zbyt licznie - ubolewa Chodyna.

- To się teraz trochę zmieni, nie bardzo, ale zawsze. Ma do nas przyjść jedna kobieta po szkoleniu w Narodowych Siłach Rezerwowych, w dodatku na stanowisko kierowcy samochodu ciężarowego - zapowiada major Suchecki. - Wcześniej jeździła tirami i ma prawo jazdy kategorii C plus E. Jest zafascynowana wojskiem i wymarzyła sobie takie życie. To będzie dla nas wydarzenie - dodaje.

Dlaczego od razu trafią się jej największe samochody? - Jeździła dużą maszyną, więc strach teraz dać jej mniejszą - żartuje major Marcin Morgaś, szef sekcji personalnej, i dodaje: - To byłoby marnotrawstwo, nie można komuś o takich kwalifikacjach dać małego samochodu.

Codzienna obsługa

Żołnierze pułku wykonują głównie przewozy osób z centrali MON i Garnizonu Warszawa. Ale nie tylko. Wspomniany już traktor służy kompanii reprezentacyjnej do transportu koni. Żołnierze pułku jeżdżą też wozami, których na co dzień nie mają w jednostce. Głównie w czasie misji. Od 2004 roku wyjechało na nie 46 z nich. Służyli w Iraku i Afganistanie, gdzie kierowali HMMWV i Rosomakami. Uprawnienia potrzebne do prowadzenia tych pojazdów zdobywali na szkoleniach przed misją. Innym ważnym sprawdzianem są coroczne, organizowane przed sezonem jesienno-zimowym szkolenia z jazd w trudnych warunkach, mające na celu wyćwiczenie odruchów podczas poślizgów.

W jednostce na trenażerach przechodzą je obowiązkowo wszyscy kierowcy. Inne szkolenia, na przykład z jazdy w kolumnie, są prowadzone przez zewnętrznych, prywatnych instruktorów. Autoryzowane firmy serwisują też pojazdy, gdy są na gwarancji. Już po jej wygaśnięciu to także one reperują samochody po wypadkach. Przeglądy bieżące i naprawy pogwarancyjne załatwiane są w jednostce. To nie lada wyzwanie, bo wozów nie dość, że jest dużo, to jeszcze dochodzi do tego cała paleta ich marek i typów. Tylko w zeszłym roku pułk przeprowadził 250 obsług okresowych, 840 napraw bieżących i ponad 300 obsług rocznych pojazdów.

- Z roku na rok jest trudniej, bo samochody są coraz starsze. Częstotliwość tych napraw wzrasta, ale robimy wszystko, żeby utrzymać je w dobrym stanie - podkreśla szef logistyki. Auta, których nie opłaca się już eksploatować, zdawane są do Agencji Mienia Wojskowego i przez nią sprzedawane na wolnym rynku. W 2010 roku jednostka oddała osiem pojazdów. Podobnie będzie w tym roku.

Zakup na prezydencję

Ostatni nowy samochód dostali trzy lata temu. Był to Opel Vectra. Od czasu kryzysu gospodarczego zakup nieużywanych aut został wstrzymany przez ministra obrony. Wiadomo: oszczędności. Wyjątkiem jest 20 luksusowych terenówek Land Rover Defender, kupionych niedawno przez jednostkę Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych, które miały być wykorzystywane na rzecz rozpoczętej właśnie prezydencji Polski w Unii Europejskiej.

Ten wart 5 milionów złotych zakup wzbudził kontrowersje, tym bardziej że w chwili nabywania samochodów nie było do końca jasne, kto będzie nimi jeździł. Pojazdy mają być wykorzystywane podczas obsługi wizyt zagranicznych polityków w naszym kraju. Sęk w tym, że ma za to odpowiadać Biuro Ochrony Rządu, a nie wojsko. A BOR też kupiło na rzecz prezydencji 27 samochodów marki Audi za 7,5 miliona. Zakup Land Roverów został więc oceniony jako zbędny i nieprzystający do polityki oszczędności prowadzonej w armii.

Negatywne opinie na ten temat wyrazili też inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli, o czym pisaliśmy w relacji z posiedzenia sejmowej Komisji Obrony Narodowej w numerze 28. "Polski Zbrojnej".

Krzysztof Kowalczyk

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: kierowcy | "Mistrz" | wypadek | Wojsko Polskie | kierowca | służba
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy