Tam, gdzie kończy się asfalt, zaczyna się Koniec Świata

Na Końcu Świata na stałe mieszka tylko jedna osoba /Łukasz Piątek /INTERIA.PL
Reklama

Choć na Końcu Świata stoją trzy domy, to na stałe mieszka tam tylko jedna osoba. Starszy pan niechętnie opuszcza swoje gospodarstwo, z obcymi nigdy nie rozmawia. Przysiółek wsi Głuszyna stał się atrakcją turystyczną Wielkopolski.

Kilkadziesiąt metrów za kościołem, na rozstaju dróg, drogowskaz wskazuje Koniec Świata. Wylano pod niego porządny fundament z betonu, bo już kilkukrotnie pod osłoną nocy padał łupem kolekcjonerów pamiątek. Po skręceniu w lewo wyłania się ostatni, około półtorakilometrowy odcinek, wyglądający jak pas startowy. Gładki jak stół asfalt, okalają tylko pola i łąki. 

Na horyzoncie pośród przerzedzonych drzew można dostrzec kilka domów. Od teraz trzeba uważać na podwozie samochodu. Wertepy i grząski piach nie ułatwiają sprawy. Przeszywająca cisza doskonale wpisuje się w krajobraz Końca Świata.

Reklama

W południowej części Wielkopolski nie brakuje wsi i miasteczek, których nazwy jednych mogą wpędzić w zakłopotanie, u innych zaś wywołać szeroki uśmiech. Stolec, Kiełbasy, Jajoki, Bigosy - dla miejscowych to po prostu zlepek kilku liter, dla turystów chcących odwiedzić Koniec Świata powód do zatrzymania się i pstryknięcia zdjęcia. A tych przyjeżdża tu z roku na rok coraz więcej.

Część mieszkańców wsi Głuszyna w gminie Kraszewice, dla której Koniec Świata to przysiółek pod lasem, skarży się na dokuczliwy hałas. 

- Najczęściej widuję tutaj motocyklistów. Czasami aż głowa pęka od warkotu tych motorów. A jak już przejadą przez wieś, to na Końcu Świata urządzają sobie imprezy, bo kilka lat temu zagospodarowano kawałek terenu, na którym zrobiono palenisko i wiatę.  A w zasadzie chatę, taką wie pan - Chatę na Końcu Świata - mówi mieszkaniec Głuszyny.

Łukasza Czaję i jego dziewczynę Patrycję na Koniec Świata przyciągnęła ciekawość. Oboje od miesięcy podróżują po kraju na motocyklu. Łukasz na wyprawę życia wyruszył w czerwcu zeszłego roku i od tamtego czasu nie zsiada ze swojego czopera. Patrycję poznał ponad pół roku temu w Norwegii. Zakochali się w sobie. 

Pod koniec lutego br. wyruszyli we wspólną podróż. - Wiele osób mówi mi, że robię coś szalonego. A ja w ogóle tak nie uważam. Po prostu staram się spełniać. Pojechałem za granicę, żeby zarobić na tę podróż. Teraz cieszę się z jazdy na motocyklu - mówi Łukasz Czaja.

Łukasz i Patrycja korzystają z gościnności ludzi, ale nie jest im obce nocowanie pod namiotem. Łukasz prowadzi bloga, na którym dzieli się wrażeniami z podróży, więc kiedy tylko poinformuje, że wybiera się w dany zakątek Polski, propozycje noclegu spływają same. - Na Koniec Świata wpadliśmy tylko na chwilę, zrobić sobie zdjęcie, odhaczyć ten punkt na mapie. Choć słyszałem, że w Polsce są dwa Końce Świata, ten drugi gdzieś na Śląsku. Teraz ruszamy do Wrocławia - dodaje na odchodne.

Życie na Końcu Świata

Kilkadziesiąt lat temu tę część Głuszyny nazywano rogiem świata. Podczas przeglądania starych, wojskowych map dostrzeżono, że przysiółek nosi nazwę Koniec Świata. I tak się przyjęło. Na Końcu Świata stoją trzy domy, ale tylko jeden z nich jest na stałe zamieszkany. Starszy pan, który jako jedyny zameldowany jest na Końcu Świata, stroni jednak od rozmowy. Miejscowi twierdzą, że nawet z nimi nie rozmawia. Dwa pozostałe domy to kwatery typowo letniskowe. Dalej jest już tylko las.

W samej Głuszynie nie dzieje się zbyt wiele. Każdy żyje tu swoim tempem, wedle utartego schematu. Młodych jest jak na lekarstwo - większość wyjechała za pracą do Kalisza i Wrocławia. Ci, którzy zostali, zajmują się gospodarstwem, inni pracują w firmach produkujących palety. A tych w okolicy jest kilkadziesiąt.

- Brakuje nam rąk do pracy, dlatego musimy sięgać po pracowników zza wschodniej granicy. U nas zarobią więcej niż na Ukrainie czy Białorusi. A przy okazji od nas mają blisko na Koniec Świata. Żal nie skorzystać - puszcza oko jeden z pracowników tutejszej firmy.

12 grudnia 2012 r. do wsi na wspólne świętowanie przyjechało kilkadziesiąt osób z całej Polski. Impreza o tyle nietypowa, bo związana z przepowiednią Majów o końcu świata, który miał nadejść właśnie tego dnia. Mieszkańcy Głuszyny do dzisiaj wspominają ten dzień - Nie jest pan sobie w stanie wyobrazić, co wtedy się u nas działo. Przeżyliśmy prawdziwe oblężenie - mówi mieszkaniec Głuszyny.

- Sam nie miałem pojęcia, po co ci wszyscy ludzie się tutaj zjechali. Ale kiedy mi powiedzieli, że tego dnia ma nadejść koniec świata, to zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno obudzę się następnego ranka, choć w żadne wróżki nie wierzę. Rano zapiał kogut, a końca świata nie było. Ale i nie było naszego drogowskazu. Który to już raz...

Z Końca Świata - Łukasz Piątek, Interia.pl

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy