Wierzący i niewierzący przy wigilijnym stole
Koniec roku to czas szczególny, ale nie dla wszystkich ma podobne znaczenie i nie dla wszystkich jest radosny. Są ludzie, którzy marzą, aby jak najszybciej się skończył, chcą go przespać, zostawić za sobą i prędko wrócić do codzienności.
Takie są standardy zachodniego chrześcijaństwa. Ale, jeśli spojrzeć na praktykę, zwłaszcza na Zachodzie, wydawać by się mogło, że owe święta zaczynają się gdzieś w połowie października wraz z pojawieniem się pierwszych bożonarodzeniowych drzewek czy gadżetów.
Dla jednych jest to czas szczególny, religijny, poza i ponad zwykłym czasem, gdy niebo spotyka się z ziemią, ludzie stają się przemienieni, wraca radość ze wspólnych domowych czynności.
Bardzo wielu Polakom te coroczne rytuały w domu i kościele przywracają świeżość wiary przyprószanej zapracowaniem, stresami codzienności, pesymistycznymi wizjami ekonomicznymi czy demograficznymi. Uczestnicząc w nabożeństwach, można doświadczać tego, że nie jest się samotną wyspą, że ciągle jest wielu innych, którzy po skrzypiącym śniegu idą z wiarą i radością dziękować za Nowe Życie, ale także i własne, w nadziei, że nadchodzący nowy rok będzie lepszy od mijającego.
Święta są zwykle rodzinne. Dają dobry i ważny pretekst, aby się spotkać, bo na co dzień niemal wszyscy cierpimy na "pośpiechozę", nie mamy czasu dla przyjaciół i najbliższych. Kilka wspólnie spędzonych godzin i kolejnych świątecznych dni, o ile nie zostaną zajedzone, lub, co gorsza, zapite, pozwala zresetowanym, świeżym okiem patrzeć na własną rodzinę, która nieraz na co dzień denerwuje nas jak mało kto.
W gronie świętujących najbliższych każdy ma prawo czuć się ważny i niezastąpiony, nawet ci, którzy nie widzą głębszego sensu Bożego Narodzenia. Więźniowie opowiadali mi, że Wigilia to najbardziej poruszający emocjonalnie czas dla skazanych. Wówczas najdotkliwiej odczuwają brak rodziny. Najwięksi więzienni twardziele potrafią wtedy płakać z głęboko ludzkiej tęsknoty za najbliższymi i świętami. Podobny smutek widziałem na twarzach wielu emigrantów, którzy na wygnaniu czy dłuższym wyjeździe snuli się w te dni po opustoszałych ulicach nieswoich miast albo zapijali nostalgię za krajem i rodziną.
Zarówno badania, jak i powszechne doświadczenie pokazują, że święta skłaniają do pojednania, do przekucia mieczy wewnątrzrodzinnych wojen na lemiesze pokoju. Czasami takie zawarcie rozejmu jest płytkie i pozostawia niesmak z nieautentycznych zachowań. Bywa jednak, że te okołoświąteczne gesty pojednania okazują się momentem zwrotnym wiecznych sporów, nieufności czy wrogości. Nierzadko brakuje nam pretekstu do wyciągnięcia niepewnej dłoni na znak zgody. Przy świątecznym stole trudno jest ją odtrącić.
Boże Narodzenie to również czas odpoczynku. Są tacy, którzy odpoczywają daleko od codzienności. Ukrywają się, jeżeli pieniądze na to pozwalają, w odległych stronach. Inni są szczęśliwi, że mogą się wyspać, nie spieszyć, zalegać w pidżamach, w niedogoleniu i ogólnym rozmemłaniu, o którym na co dzień mogą co najwyżej pomarzyć. Ta ludzka potrzeba i zarazem możliwość świątecznego odpoczywania łączy wierzących i niewierzących. Gdy słyszę lub czytam o osobach, które (również w Polsce) umarły z przepracowania, wydaje mi się, że przypominanie o konieczności odpoczynku i praktykowanie go staje się coraz ważniejsze. Wszak święty czas nakazuje, aby niczego nie czynić. Wzruszyła mnie ostatnio izraelska piosenkarka Yasmin Levy, która z wdziękiem i stanowczością opóźniała rozpoczęcie swojego koncertu, bo nie zaszło jeszcze słońce nad wrześniową sobotnią Warszawą, nie dopełnił się czas szabatu.
Znam ludzi, którzy świąt, również Bożego Narodzenia, nie znoszą. Na przykład dlatego, że są im obce ideologicznie. Nie utożsamiają się z ich podstawowym przesłaniem, a świąteczne rytuały i zachowania są dla nich wyrazem obskurantyzmu lub polskiej zaściankowości. Celebrowanie świąt jest szczególnie nie po drodze osobom niereligijnym, niewierzącym, bo mają poczucie, że muszą siłą rzeczy - chociażby przez zamykanie sklepów, restauracji, ograniczoną komunikację - uczestniczyć w narzuconym im porządku społecznych zdarzeń. Są też tacy, którzy nie lubią świąt, bo mają poczucie wymuszonych kontaktów z najbliższymi, za którymi tak naprawdę nie przepadają.
Można także zżymać się na ogrom przygotowań. Mają do tego prawo kobiety zwłaszcza pracujące, których mężowie nie włączają się w przedświąteczne przygotowania. Jeszcze inni nie przepadają za tym okresem, bo kojarzy im się z wymuszonym siedzeniem przy stole, pochłanianiem wielkich ilości jedzenia i płytkimi konwersacjami. Dla nich nie jest to czas wolności i radości, ale smuty.
W rodzinach, gdzie rozumienie religijnego przesłania świąt jest odmienne, sytuacja bywa jeszcze bardziej skomplikowana. A tak dzieje się coraz częściej. Na przykład wtedy, gdy dorastające dzieci buntują się wobec tradycji religijnej rodziców, wiążą z innym wyznaniem czy religią. W takiej sytuacji można mieć poczucie rodzinnego pata. Bo święta powinny być czasem zgody i jedności, a o tę drugą trudno, gdy do stołu zasiadają reprezentanci odmiennych światopoglądów czy ideologii. Co wówczas robić? Jest pokusa, aby wycofać się na bardziej neutralne pozycje i zrezygnować z rodzinnych aktywności, które dają możliwość zaprezentowania różnych światopoglądów. Rodzice mogą pominąć wspólną modlitwę czy czytanie Pisma Świętego przez wieczerzą wigilijną, żeby nie czynić innym afrontu i przejść do wspólnego jedzenia, które ma tę zaletą, że jako czynność konieczna, a dla wielu przyjemna, łączy wierzących i niewierzących. Chociaż i to może być trudne, gdy ktoś w rodzinie jest na przykład na diecie wegańskiej.
Dzielenie się opłatkiem, mimo że jest religijnej proweniencji, zwykle bywa akceptowane dla ludzi różnych wyznań. Przy świątecznym stole jak najbardziej wskazana jest wrażliwość wobec odczuć najbliższych. Menu nawet wigilijne wieczerzy można w jakiejś mierze dostosować do preferencji jedzących inaczej. Wydaje mi się, że rezygnowanie z istotnych, czysto religijnych aspektów Wigilii, jeśli są one ważne dla części rodziny, przyniesie chwilowy spokój. Trzeba jednak mieć świadomość, że będzie to spokój pozorny, bo pozostali, dla których miało to duże znaczenie, mogą czuć się pokrzywdzeni.
Preferencje ideologiczne, tu religijne, są materią podatną na zranienia. Bo trudno jest przecież bronić słuszności własnego stanowiska w sprawach takiej czy innej wiary. W pewnym sensie każdy z nas jest istotą religijną, która ma bardzo ważne, przekraczające widzialną rzeczywistość punkty odniesienia. Te wybory są częścią nas i, jeśli zostaną podważone, rodzą silne emocje. Dlatego warto, by chrześcijanie nie rezygnowali w czasie Wigilii z tego, co dla nich duchowo najważniejsze, ale jednocześnie nie zmuszali niereligijnych, na przykład, do czytania Pisma Świętego. Wyznawcom innej wiary lub niewierzącym dobrze jest po prostu okazać szacunek, nawet jeśli nie jest to dla nas łatwe.
Piotr Olaf Żylicz